Turcja wykorzystuje trudne położenie Rosji uwikłanej w wojnę z Ukrainą. Ankara chce w takiej sytuacji wymusić ustępstwa Moskwy na innych odcinkach. Tak biznesowych, jak i politycznych. Stąd też np. blokada tankowców z rosyjską ropą. Wydaje się, że na tę chwilę Turkom zależy przede wszystkim na zyskach w Syrii, a dokładniej w konfrontacji z Kurdami.
W niedzielę 11 grudnia doszło do zapowiadanej wcześniej przez Turcję rozmowy telefonicznej prezydenta Recepa Tayyipa Erdogana z przywódcą Rosji Władimirem Putinem. Jednym z głównych tematów była wojna na Ukrainie. W tym wypadku oczywiście Erdogan pozuje na mediatora i nie określa się po którejkolwiek ze stron. Zresztą tego samego dnia rozmawiał telefonicznie także z Wołodymyrem Zełenskim, co podkreślić miało zapewne symetryczne podejście Turcji do konfliktu rosyjsko-ukraińskiego. Oczywiście była też mowa o idei – przedstawionej jakiś czas temu przez Putina – utworzenia hubu gazowego w Turcji. Kraj ten miałby stać się głównym pośrednikiem w dostawach rosyjskiego gazu do UE. W ubiegłym tygodniu szef Gazpromu, Aleksiej Miller przeprowadził w Stambule rozmowy z Erdoganem w tej sprawie. Jednak najważniejszym wątkiem rozmowy Erdogana z Putinem była sytuacja w Syrii. Turcja od paru tygodni szykuje się tam do kolejnej ofensywy na pozycje Kurdów – czemu sprzeciwiają się Rosja i USA. Turecki prezydent miał poprosć Putina o utworzenie przez rosyjskie siły w Syrii „pasa bezpieczeństwa” o szerokości 30 km przy granicy z Turcją. W ten sposób od granicy Turcji miałyby być odepchnięte siły kurdyjskie YPG, które Ankara uważa za terrorystów, ale które z kolei stanowią trzon koalicji SDF od lat walczącej u boku USA z dżihadystami z Daesh. Propozycja Erdogana może być kompromisową próbą wyjścia z sytuacji, w której Ankara zapowiada uderzenie lądowe na Kurdów w reakcji na zamach bombowy w Stambule 13 listopada. Rosja od paru lat stara się zapobiegać kolejnym ofensywom lądowym Turcji w Syrii, bo próbuje przedstawiać się jako partner Kurdów, ale też jest sojusznikiem reżimu Asada w Damaszku. W tej grze ważna jest prowincja Idlib kontrolowana przez rebeliantów syryjskich lojalnych wobec Ankary. Tutaj z kolei Rosjanie powstrzymują ofensywę sił Asada, będąc pod presją Turków. W tym momencie wciąż wydaje się, że pogróżki tureckie skończą się na niczym, właśnie dlatego, że reakcją na uderzenie może być ofensywa Asada na Idlib – tym zapewne grozi Moskwa Erdoganowi. W tej sytuacji najbardziej prawdopodobne będzie kontynuowanie ataków powietrznych na Kurdów w Syrii.
Artykuł pierwotnie ukazał się na stronie think tanku Warsaw Institute.
/warsawinstitute.org