Ryszard Czarnecki
Niby nic, ale ma to rangę symboliczną: Manfred Weber obchodzi urodziny dokładnie w przeddzień wielkiego polskiego zwycięstwa pod Grunwaldem! Przypadek? Chodzi o tego samego Webera, który jako szef Europejskiej Partii Ludowej w PE pisał na Twitterze styczniu 2017 roku o setkach tysięcy protestujących na ulicach Warszawy. Widocznie w Bawarii po cichu produkują jakieś olbrzymie szkła powiększające.
Tak, chodzi o tego samego Webera, który nie może dojść do siebie po dwóch olbrzymich klęskach politycznych, jakich doznał na przestrzeni raptem niespełna trzech lat. Ten pupilek kanclerz Angeli Merkel, która rozgrywała go przeciwko kolejnym szefom siostrzanej CSU (Weber należy bowiem do CSU, a nie CDU) miał od dawna poczucie, że nosi w tornistrze buławę więcej niż marszałkowską.
Zostaliśmy wybrani do Parlamentu Europejskiego po raz pierwszy w tym samym czasie – w roku 2004. Weber został od razu członkiem prezydium frakcji Europejskiej Partii Ludowej. Skądinąd kierowanej przez jego rodaka, późniejszego szefa PE Hansa-Gerta Pötteringa. Po dziesięciu latach został jej szefem. Miał jasno zakreślony plan: najpierw zostać przewodniczącym Parlamentu Europejskiego, a potem „przeskoczyć” na stanowisko szefa Komisji Europejskiej. Jednak prymus Weber poniósł podwójną klęskę.
Najpierw jesienią 2016 roku musiał wycofać się z prawyborów w EPL na stanowisko przewodniczącego europarlamentu. Z funkcji tej odchodził niemiecki socjalista Martin Schulz i zgodnie z zasadą międzyfrakcyjnej rotacji stanowisko to miało przypaść politykowi EPL. Było jasne, że kto wygra wybory u „ludowców” w PE, ten „bierze” europarlament. Weber bardzo chciał wystartować, ale wytłumaczono mu, że z Antonio Tajanim nie ma szans.
Potem miał być szefem Komisji Europejskiej. Było prawie pewne, że właśnie jego formacja polityczna dostanie stanowisko szefa KE. Weber został oficjalnym „Spitz-Kandidat”, czyli kandydatem na następcę Jean-Claude Junckera. Jego oficjalnym kontrkandydatem ze strony socjalistów był Frans Timmermans. Tymczasem na szczycie, odbywającym się w Brukseli niespełna dwa miesiące po wyborach do europarlamentu, przywódcy UE-27 uzgodnili, że nowym szefem Komisji Europejskiej będzie przedstawiciel EPL, ale nie będzie nim Weber. Padło na jego koleżankę z koalicji CDU-CSU Ursulę Gertrud von der Leyen. Weber potwornie to przeżył, bo przecież „już był w ogródku, już witał się z gąską”.
Dziś Manfred Weber jest totalnie sfrustrowany tymi dwoma porażkami, które zaważyły na jego politycznej karierze. A jak frustracje objawia, to już „widać, słychać i czuć”. Czyżby 15 października okazać się miało, że mimo jego parokrotnych ingerencji w wewnętrzne sprawy Polski – znów poniesie klęskę?