Zbigniew Kuźmiuk
1. Polski ambasador przy Unii Europejskiej Andrzej Sadoś, przypomniał podczas ostatniego posiedzenia Rady Unii Europejskiej d/s ogólnych, że w konkluzjach aż trzech szczytów Rady Europejskiej, znalazły się zapisy, że reforma sytemu azylowego UE (nowelizacja dwóch rozporządzeń), będzie przyjmowana w drodze konsensusu, czyli jednomyślnie. Chodzi o posiedzenia RE z lat 2016, 2018 i 2019, co więcej w konkluzjach szczytu z 2018 roku znalazł się dodatkowy zapis, że ewentualne relokacje imigrantów, będą się odbywały tylko pod warunkiem zgody na nie zainteresowanych państw członkowskich. W tej sytuacji przyjęcie stanowiska negocjacyjnego w sprawie tzw. paktu migracyjnego przez Radę Unii Europejskiej (ministrów spraw wewnętrznych) do rozmów z Parlamentem Europejskim na posiedzeniu 8 czerwca, większością kwalifikowaną, jest skandalem. Przypomnijmy, że w tym głosowaniu Polska i Węgry zgłosiły sprzeciw, a cztery kolejne kraje: Bułgaria, Malta, Litwa i Słowacja, wstrzymały się od głosu, niestety nie udało się stworzyć mniejszości blokującej (przynajmniej 4 kraje, ale zamieszkałe przez przynajmniej 35% ludności UE).
2. Przypomnijmy, że w ramach tej nowelizacji dwóch unijnych rozporządzeń zaproponowano relokację imigrantów wg. algorytmu opracowanego jeszcze w 2015 roku, wg. którego z 30 tys. imigrantów, którzy mieliby być rozmieszczeni w poszczególnych krajach UE, na Polskę przypadałoby ok. 1,9 tys. Jeżeli jakiś kraj członkowski UE, odmówiłby przyjęcia wynikającej z tego algorytmu liczby imigrantów, to za każdą nieprzyjętą osobę, musiałaby zapłacić 20 tysięcy euro, a środki te wpływałyby do budżetu UE. W ten sposób KE chciałaby wziąć przysłowiowy „palec”, a gdyby to rozwiązanie zostało ostatecznie przeforsowane, to rozdziałowi poddano by kolejne 120 tys. imigrantów, czyli KE wzięłaby także „rękę”. I tak byłoby w każdym kolejnym roku, bo przecież gdyby opróżniono obozy dla imigrantów na południu Włoch, Grecji, czy Hiszpanii, to przemytnicy ludzi działający w krajach północnej Afryki, dostaliby sygnał, że trzeba przewozić kolejnych ludzi, bo przecież są dla nich miejsca, co więcej kraje które ich nie przyjmują, musza zapłacić za każdą osobę aż 20 tys. euro.
3. Jest to więc mechanizm napędzający nielegalny przemyt ludzi do Europy i takie zjawisko wystąpiło już w roku 2015, kiedy Rada Unii Europejskiej po raz pierwszy wprowadziła obligatoryjny rozdział imigrantów (wtedy rząd PO-PSL premier Kopacz, na to rozwiązanie się zgodził). Dopiero po zwycięstwie Zjednoczonej Prawicy na jesieni 2015 roku i powstaniu rządu premier Beaty Szydło, razem z pozostałymi krajami grupy Wyszehradzkiej, udało się to rozwiązanie zablokować. Było to możliwe, także dlatego, że wprowadzony zza brukselskich biurek, obligatoryjny rozdział migrantów, szedł bardzo opornie, ponieważ kraje, które miały ich przekazywać dalej, nie były w stanie ustalić ich tożsamości, a takie bezsporne jej ustalenie, było warunkiem koniecznym ich relokacji.
4. W sytuacji istnienia w konkluzjach, aż 3 szczytów RE, zapisów o reformie unijnej polityki azylowej w konsensusie, przeforsowanie przez prezydencję szwedzką wręcz „siłowo”, stanowiska negocjacyjnego do rozmów z PE, wprowadzającego po raz kolejny obligatoryjny rozdział imigrantów, jest dyplomatycznym skandalem. Konieczne jest w takim razie wprowadzenie tej sprawy na zbliżające się posiedzenie Rady Europejskiej w dniach 29-30 czerwca tego roku i dokonanie zmiany decyzji podjętej przez ministrów spraw wewnętrznych 27 krajów UE. Wszystko wskazuje na to, że polski premier pojedzie na ten szczyt w Brukseli wyposażony w uchwałę Sejmu odrzucającą obligatoryjną relokację imigrantów, (którą wsparły tylko PiS i Konfederacja, PSL wstrzymał się, a posłowie Platformy i Lewicy wyjęli karty do głosowania).