Ryszard Czarnecki
Wszystkie oczy zwracają się powoli na zbliżające się w szybkim tempie amerykańskie wybory. Tak zwane midterms, czyli wybory w połowie kadencji prezydenta, odbędą się w listopadzie, a analitycy i eksperci polityczni są nie do końca zgodni co do tego, czy piłka będzie po stronie demokratów, czy republikanów.
Jednak już niedawno, bo w lipcu, byliśmy świadkami prawyborów odbywających się w aż 17 stanach USA. Dokonano nominowania kandydatów na parlamentarzystów oraz gubernatorów na listopadowe wybory. Coraz bardziej wyłania się obraz, jaka formacja będzie miała przewagę w 2024 r. podczas wyborów prezydenckich.
Gorączka listopadowej nocy
Warto zauważyć, że zarówno były prezydent Donald Trump, jak i obecny prezydent Joe Biden mają wiele powodów, aby ubiegać się o reelekcję w 2024 r. i dla obu jest to swoista „ucieczka do przodu”. Dla każdego z nich będą to na pewno ostatnie wybory prezydenckie – jeśli w nich wystartują. Obaj zresztą borykają się z tym samym problemem: olbrzymim elektoratem negatywnym, a w przypadku urzędującego prezydenta także z lawinowo rosnącą niepopularnością wśród ogółu społeczeństwa. To efekt jego niekompetencji w rozwiązywaniu kilku naraz wyzwań i kryzysów, w których pogrążona jest teraźniejszość Ameryki i które zagrażają jej przyszłości.
Listopadowe wybory 2022 w Stanach Zjednoczonych zdecydują o tym, czy demokraci utrzymają czy stracą swoją wątłą kontrolę nad amerykańskim Senatem oraz Izbą Reprezentantów i czy republikanie będą mieli polityczny comeback. Jesienią tego roku Amerykanie na kartach do głosowania zobaczą kandydatów do wszystkich 435 miejsc w Izbie Reprezentantów, czyli izbie niższej Kongresu USA, i do 35 ze 100 miejsc w Senacie. Dodatkowo 36 z 50 stanów będzie wybierać gubernatorów. Co charakterystyczne, wybory właśnie na gubernatorów oddają głębokie podziały wśród Amerykanów: na 50 gubernatorów niemal równo połowa to republikanie: jest ich 24.
Wielu ekspertów daje obu partiom szanse 50 na 50, ale może to ulec olbrzymim zmianom. Pod koniec zeszłego i na początku tego roku wydawało się, że republikanie wezmą obie izby Kongresu. Potem demokraci odbili nieco w sondażach. Agresja Rosji na Ukrainę była sondażowo bardzo korzystna dla rządzącej partii, a zwłaszcza dla samego prezydenta Bidena. Jednak efekt wojny trwał raptem kilka tygodni i demokraci znów znaleźli się na równi pochyłej. Na ile będzie to trwały proces, zobaczymy w ciągu najbliższych trzech miesięcy.
Biden na dużym minusie
Prezydent Joseph R. Biden stał się niepopularny głównie z powodu widocznego braku wizji rozwoju kraju, ale też niekompetencji w rozwiązywaniu problemów światowych. Nie potrafił w ogóle poradzić sobie z Chinami. Atakowany jest również za to – być może nie do końca sprawiedliwie, ale negatywne oceny są faktem – że nie rozwiązał kryzysu ukraińskiego, jak to się nieraz eufemistycznie określa w amerykańskich mediach. A to z kolei ma wpływać na sytuację wewnętrzną. Analitycy zauważają, że zazwyczaj partia prezydenta traci grunt pod nogami w wyborach parlamentarnych, zwłaszcza jeśli jest on tak niepopularny jak Joe Biden i jeśli gospodarka znajduje się w kajdanach inflacji, a bezrobocie rośnie jak nigdy dotąd.
Spadająca od drugiej połowy 2021 r. – choć z przerwami – popularność demokratów może dać wielką szansę republikanom w wyborach midterms. Jest zatem naprawdę prawdopodobne, że republikanie wezmą większość miejsc w Izbie Reprezentantów. Demokraci być może utrzymają Senat. Jednak i tak w dłuższej perspektywie raczej niewiele im to da.
Prognozy i analizy wskazują na to, że Joe Biden, stając się coraz bardziej niepopularny, pociągnie swoją partię w sondażowy dół i zapewne także wyborczy. Jednak na pewno demokraci będą walczyć do upadłego. Wskaźnik aprobaty społecznej dla Bidena idzie wszak nieubłaganie w dół i nie jest to dobry zwiastun dla demokratów. Z drugiej strony republikanie są coraz bardziej pewni swojego zwycięstwa. Eksperci podkreślają, że od czasów II wojny światowej żaden prezydent w tym momencie swojej prezydentury nie był niżej w sondażach niż Joe R. Biden. Prezydent Biden ma zresztą najniższy wskaźnik aprobaty od czasu objęcia urzędu. Nic więc dziwnego, że demokraci szukają alternatywy dla najstarszego (79 lat) prezydenta USA. Tylko cud lub nadzwyczajny zwrot akcji może sprawić, że tendencje wyborcze się odwrócą. Biden raczej zaszkodzi, niż pomoże kandydatom demokratów startującym w tych wyborach.
Jednak demokraci wciąż mają szansę, bo ich zwolennicy, a zwłaszcza sponsorzy i darczyńcy, nie przestali udzielać partii poparcia. Wielu demokratów wyprzedziło na tym froncie swoich republikańskich przeciwników. Jednakże poziom entuzjazmu republikanów przed zbliżającymi się listopadowymi wyborami wyraźnie przewyższa wyborcze emocje demokratów. Pomimo poparcia republikanów dla kontrowersyjnych – dla medialnego mainstreamu – przepisów aborcyjnych i regulacji dotyczących broni uchwalonych przez Sąd Najwyższy USA, obawy Amerykanów związane z bezrobociem i rosnącą inflacją przeważają nad takimi ideologicznymi „argumentami” demokratów.
Biden jest słabym prezydentem nie tylko z powodu spadającego poparcia. Chodzi także o jego iluzoryczne momentami przełożenie na Kongres USA. Prezydent nie był w stanie uzyskać dla swoich inicjatyw – realnych i potencjalnych – rozwiązań legislacyjnych wystarczającej liczby zwolenników wśród członków obu izb. To oznaka słabości, jeśli nie lekceważenia i izolacji. Chodzi o wiele zagadnień, poczynając od praw wyborczych i aborcji po zadłużenie studentów, prawa dotyczące broni i zmian klimatycznych. Biden nie działał wystarczająco odważnie, pokazując tym samym miękkość i zachowawczość.
Czy Trump jest alternatywą dla Bidena? Dla jego dotychczasowych przeciwników – na pewno nie. Ich zresztą nie zamierza przekonywać. Gorzej dla niego, że wielu republikanów uważa, iż okres jego prezydentury też wpłynął na obecną trudną sytuację, zwłaszcza w gospodarce.
Ron DeSantis popularniejszy niż Biden i Trump
Gdy patrzymy w kierunku potencjalnych alternatyw dla Donalda Trumpa, najwyżej stoją szanse Rona DeSantisa, gubernatora Florydy. Wyprzedził on Trumpa w sondażach wyborczych, gdy chodzi o wybory prezydenckie w 2024 r. Na zmniejszenie szans byłego prezydenta wpłynęły działania, polityczne i sądowe, podjęte przez demokratów, związane z wydarzeniami z 6 stycznia 2021 r. na Kapitolu. Także dzięki temu w ostatnich miesiącach szanse DeSantisa znacznie wzrosły, wpływ na to mogą mieć także pewna arogancja Trumpa oraz przeraźliwa słabość Bidena. Jednoznacznie popierający prawo do życia, ale też prawo do posiadania broni gubernator DeSantis, mąż dziennikarki telewizji Fox News i ojciec trójki dzieci, z czwartej pozycji w sondażach przesunął się na pierwszą z 22 proc., gdy Trump ma poparcie na poziomie 20 proc., a urzędujący prezydent Biden z 14-proc. poparciem jest dopiero na trzecim miejscu.
Rzeczywiście konsekwencje wydarzeń ze stycznia ubiegłego roku, jeszcze przed oficjalnym zaprzysiężeniem Josepha R. Bidena na prezydenta USA, mogą być „wąskim gardłem” dla Donalda J. Trumpa i jego ponownego startu w wyborach prezydenckich za dwa lata.
Tym samym mogą utorować drogę Ronowi DeSantisowi do Białego Domu. Staje się on również, co szczególnie ważne, coraz bardziej popularny wśród donatorów republikanów, którzy mają już powoli dość kłopotów idących za Trumpem.
Teraz jednak Ron DeSantis koncentruje się na reelekcji na drugą kadencję gubernatora Florydy. Powinien pewnie wygrać. Listopadowe wybory w dużym stopniu, jak mówią Amerykanie, „oczyszczą rosę” i namalują jaśniejszy obraz przyszłości Ameryki w kontekście wyborów prezydenckich w najpotężniejszym państwie świata.