Ryszard Czarnecki
Ostatnio w jednej z komercyjnych stacji radiowych uczestniczyłem w debacie na temat tego, co dzisiaj dzieje się wokół polskiego papieża. Byłem, wraz z przedstawicielem Kancelarii Prezydenta RP, w mniejszości. Uświadomiłem sobie – i to powiedziałem – że jestem najstarszym wiekiem uczestnikiem tego radiowego dyskursu. Może także dlatego, nie tylko ze względów ideowych, mam inny (pokoleniowy?) punkt widzenia niż wielu młodszych ode mnie uczestników życia politycznego (nie mówiąc już o ich nierzadko złej woli). Oto bowiem jestem jednym z tych, którzy osobiście sporo zawdzięczają polskiemu papieżowi.
Doskonale pamiętam, mimo upływu 44 lat, jak przybył z pierwszą pielgrzymką – zawsze podkreślał to słowo, nie mówił o „wizycie” – do ojczyzny.
To on podniósł nas z kolan
Był to czas, gdy władze PRL szykowały się do obchodów 35-lecia nowego ustroju i nowej państwowości. Zdecydowana większość Polaków była stłamszona trudami życia codziennego i uciekała w kierunku prywatności, odgradzając się od komuny, ale też od konkretniejszych przejawów opozycyjności.
I oto pierwszy papież w tysiącletniej polskiej historii, następca św. Piotra, przyjeżdża i podnosi swój naród z kolan. Metafora? Nie do końca. Jego Świątobliwość przyjechał do nas ze słowami nadziei i wiary – ale też otuchy. Był na pewno ojcem późniejszej polskiej wolności, która wszak zaczęła się wtedy, gdy podczas jego pielgrzymki wszyscy policzyliśmy się, gdy społeczeństwo zobaczyło, że jest narodem, a ludzie zobaczyli, że są ich miliony.
Dzięki Ojcu Świętemu Polacy zrozumieli, że (strawestuję słowa późniejszego przeboju Perfectu) warto i trzeba być sobą. Papieskie nauczanie – jego homilie wygłaszane do profesorów uniwersytetów i uczniów, robotników i rolników, ludzi w różnym wieku, z różnych stron kraju, z różnym stopniem wykształcenia i z różnym pochodzeniem oraz różnymi korzeniami – było wielką lekcją historii, a także przyspieszonym, ale pogłębionym kursem wolności. To były prawdziwe i bezpłatne korepetycje z bycia podmiotem dziejów. Nasz polski papież nauczał – mówiąc słowami Zbigniewa Herberta – „Bądź wierny. Idź”.
Papież, który otwierał oczy i serca
Byłem w papieskiej młodzieżowej straży porządkowej, gdy papież Polak przemawiał do miliona ludzi na placu, który nazywał się wtedy, nomen omen, Zwycięstwa (dziś Piłsudskiego). Jako nastolatek rozumiałem, że dzieje się historia, choć na pewno nie zdawałem sobie sprawy, jak doniosłe jest to przesłanie z Watykanu, ale też z Krakowa i Wadowic jednocześnie.
Następnego dnia rano, o świcie, byłem wśród dziesiątek tysięcy przedstawicieli „młodej Polski”, która zgromadziła się przed warszawskim kościołem św. Anny. Byłem tam bardzo wcześnie i wraz z kolegami czułem, jak dosłownie rośliśmy, gdy widzieliśmy napływające kolejne grupy młodych rodaków, „połączonych myślą jedną: żeby Polska była Polską” (słowa Jana Pietrzaka).
Pamiętam potem telewizyjną transmisję pożegnania papieża w Krakowie na Balicach. Jego pierwsze pożegnanie z ojczyzną. Ciocia mojej mamy, śp. Jadwiga Skórzewska, tak je przeżyła, że dostała zaraz po nim udaru. Bo ludzie je przeżywali – wtedy i potem; bo papież przywracał każdemu z nas człowieczą godność, a nam wszystkim – godność narodu. Naprawdę były to czasy, kiedy dla wielu ludzi, niezależnie od wieku, godność to było pojęcie ze słownika wyrazów obcych.
Potem byłem osobiście jednym z setek tysięcy Polaków podczas kolejnych pielgrzymek papieża we Wrocławiu (na Partynicach), w Tarnowie, we Włocławku, w Szczecinie, Gdańsku-Zaspie, Warszawie (Stadion Dziesięciolecia). Byłem też podczas ostatniej – jak powszechnie myślano i, niestety, była to prawda – mszy papieskiej na krakowskich Plantach w 2002 r.
Teologia narodu i teologia wolności
Gdy dziś czytam papieskie kazania, ale także inne jego wystąpienia, choćby to w UNESCO, w którym mówił, że sąsiedzi wiele razy skazywali Polskę na śmierć, a ojczyzna zawsze odradzała się dzięki potędze swojego ducha i kultury – to myślę, że jego przesłania są w wielkiej mierze aktualne. Rzeczywistość wokół nas jest inna, ale przecież wyzwania jakże podobne.
Wówczas propaganda komunistyczna, zwłaszcza w stanie wojennym, atakowała Kościół, a szczególnie niektórych kapłanów za to, że ośmieleni nauczaniem Jana Pawła II zabierali głos publicznie, krytykowali władze komunistyczne, wspierali solidarność – tę przez małe „s” i tę przez wielkie „S”. Ci księża – duchowe dzieci papieża – mówili do świeckich – duchowych dzieci papieża. Ziarno zasiane przez Jana Pawła II wydawało owoce. A komuna była jak ci, co w XVI w. przychodzili do zakrystii grozić ks. Piotrowi Skardze: „ksiądz się wdawa w politykę”…
A co z ziarnem zasianym przez polskiego papieża? Wbrew temu obecnemu szczuciu, tej nagonce, tym haniebnym atakom, temu linczowi na człowieku, który bronić się nie może – nadal wydaje owoce, teraz, bo właśnie dziś wielu ludzi znów sięga do przykurzonych już często papieskich homilii i oficjalnych przemówień, do tej prawdziwej „teologii wolności”, która nie miała nic wspólnego z latynoamerykańską „teologią wyzwolenia”. I jednocześnie była też swoistą „teologią narodu”, do której później odwoływał się śp. ks. Czesław Bartnik. Bo papież Polak, wszechstronny humanista, historyk z zamiłowania, doskonale znał dzieje naszego kraju, dramaty rozbiorów, niewoli, okupacji, waśni wewnętrznych i powstań. I o tej historii nauczał – z miłością i szacunkiem, z rezonansem społecznym, jak nikt inny przed nim i nikt inny po nim.
Byłem w blisko setce krajów na świecie, i tych katolickich, i tych dalekich od naszej wiary. Na wiadomość o tym, że jestem Polakiem, bardzo często reagowano, mówiąc o Polsce, że to kraj, który wydał na świat papieża. To był szczególny wyróżnik i powód do mojej i naszej dumy. Dzięki Karolowi Wojtyle dziesiątki, ba, setki milionów ludzi na świecie po raz pierwszy dowiedziało się o Polsce, a kolejne setki milionów dzięki niemu dobrze Polskę kojarzyło, kojarzy i kojarzyć będą.
Brońmy Ojca Świętego!
Obecna napaść na Jana Pawła II jest atakiem na człowieka, który – jak twierdzi historyk Kościoła dr Milena Kindziuk – zrewolucjonizował nauczanie Kościoła katolickiego w odniesieniu do pedofilii. To właśnie polski papież był pierwszym namiestnikiem Chrystusa, który zmienił prawo kościelne odnośnie do tychże przestępstw. Od jego czasu trzeba je było obowiązkowo zgłaszać do Watykanu. I dziś ten, który walczył z krzywdą dzieci, stał się tarczą strzelniczą dla wrogów Kościoła, wrogów Polski albo po prostu ludzi skrajnie bezmyślnych.
Ciekawe, że ci sami, którzy chcą szukać w papieskim stogu siana pedofilskiej igły, milczą o pedofilii w środowiskach artystów, polityków czy dziennikarzy. Podłość kontra wielkość. Czy wygramy tę batalię o prawdę, o wizerunek świętego (sic!) Jana Pawła II – polskiego papieża tak naprawdę zależy głównie od twojej i mojej, nas wszystkich, mobilizacji.