Ryszard Czarnecki
Decyzja Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego o faktycznym umożliwieniu Rosjanom i Białorusinom startu w letnich igrzyskach olimpijskich w Paryżu w przyszłym roku niespodzianką nie jest. Już wcześniej prezes MKOI, były mistrz olimpijski z Montrealu z 1976 r. w szermierce (w drużynie Republiki Federalnej Niemiec), jednoznacznie taką właśnie decyzję sugerował. Niektóre kontynentalne struktury ruchu olimpijskiego wpasowały się w tę linię prezesa Thomasa Bacha.
Widać to szczególnie na dwóch kontynentach. Najpierw Azja zaprosiła Rosjan do udziału w kwalifikacjach do igrzysk, co w zasadzie we wszelkich dyscyplinach jest podstawowym warunkiem, aby wystartować w IO. Następnie Afrykański Komitet Olimpijski jednogłośnie (sic!) opowiedział się za udziałem Rosjan we francuskich igrzyskach. Niemiecki szef MKOI nie działa więc w próżni. Jako prawnik doskonale zdaje sobie sprawę, że mówienie o „ostatecznej decyzji” światowego ruchu olimpijskiego, która miałaby nastąpić przed samymi igrzyskami w Paryżu, jest tylko mydleniem oczu, ponieważ już wcześniej wiele międzynarodowych federacji sportowych, powołując się na ostatnią decyzję MKOI, zgodziło się na udział państwa agresora i jego sojusznika w kwalifikacjach olimpijskich. To oczywiście uchylenie nie tyle furtki, ile szerokiej bramy do Paryża dla rodaków Putina i Łukaszenki.
Doping karalny tak samo jak… wojna
Warto tu dodać kilka informacji, które nie pojawiły się w ogóle lub prawie w ogóle w debacie publicznej na ten temat w Polsce. Oto bowiem obecne „sankcje” dla reprezentantów Rosji i Białorusi, czyli występowanie pod flagą MKOI, a nie flagami obu państw, zakaz używania jakichkolwiek emblematów narodowych na kostiumach, dresach itd. oraz nieodgrywanie hymnów narodowych – jeśli przedstawiciele tych państw wygrają – były już dotychczas stosowane! Tak było na letnich igrzyskach w Tokio 2020 (rozegranych jednak z powodu pandemii rok później), a także na zimowych w Pekinie 2022.
Na obu imprezach sportowcy z Moskwy i Mińska byli poddani identycznym restrykcjom! Oznacza to, ni mniej, ni więcej, że dla międzynarodowego ruchu olimpijskiego od 24 lutego 2022 r. nic się nie wydarzyło. A przynajmniej nic, co mogłoby mieć wpływ na przebieg igrzysk! Przypomnę, że poprzednio Rosjanie nie mogli startować jako oficjalna reprezentacja swojego kraju, ponieważ była to kara za doping – powszechny, zorganizowany pod parasolem rosyjskiego państwa i służb, który dotyczył olbrzymiej liczby reprezentantów tych krajów. Zatem – o gorzki paradoksie! – MKOI zrównał faszerowanie się „koksem” przez Rosjan pod parasolem państwa do… napaści Rosji, przy logistycznym wsparciu Białorusi, na naszego wschodniego sąsiada. To rzecz niebywała, ale jakoś niespecjalnie komentowana dotąd w naszym kraju.
Reprezentanci rosyjskiej armii
Sprawa druga. Jeżeli prześledzi się listę rosyjskich medalistów na igrzyskach letnich i zimowych, to łatwo dostrzec, że poza sportami drużynowymi (w XXI w. np. w siatkówce mężczyzn: jedno złoto, dwa srebra i dwa brązy, w siatkówce kobiet: dwa medale srebrne, w piłce ręcznej mężczyzn: dwa srebra, w piłce ręcznej kobiet: złoto i dwa srebra, w koszykówce mężczyzn: jeden brąz, w koszykówce kobiet: dwa brązowe medale) zawodnicy startujący w dyscyplinach indywidualnych w dużym stopniu reprezentują przede wszystkim kluby… wojskowe.
Nie jest to na pewno wyjątek, bo warto spojrzeć na przykład na niemieckich biatlonistów i szerzej przedstawicieli sportów zimowych, ale także polskich lekkoatletów. Pokazuje to jednak szczególny kontekst decyzji MKOI. Oczywiście Herr Bach, wiedząc o tym, postawił warunek, że Rosji nie mogą reprezentować przedstawiciele klubów armijnych. Mogę sobie śmiało wyobrazić sytuację, kiedy jednego dnia, na rozkaz, żołnierze i oficerowie rosyjscy będący sportowcami wypisują się ze swoich wojskowych klubów i w czasie IO reprezentują, a jakże, kluby „cywilne”. Przecież MKOI nie będzie sprawdzał, kto im tak naprawdę płaci pensje… Nie muszę dodawać, że dzieje się to, a może też będzie się działo w tym samym czasie, gdy koledzy z armii owych sportowców zabijają na Ukrainie ludność cywilną – dzieci i kobiety.
Oczywiście historyk sportu doda od razu – piszę to jako pasjonat dziejów sportu polskiego i światowego – że dwie wojny czeczeńskie i 163 tys. ofiar śmiertelnych nie przeszkodziły MKOI w zaproszeniu Rosji na wszystkie igrzyska w XXI w. Tak jak agresja na Gruzję w 2008 r., zresztą dokonana w trakcie igrzysk (!) w Pekinie, w żaden sposób nie przeszkodziła Rosji w organizacji zimowych igrzysk w Soczi w 2014 r. Można więc rzec, że międzynarodowy ruch olimpijski od dawna miał „miedziane czoło”, ale brak jakiejkolwiek w praktyce reakcji na rozpętanie największej wojny w Europie po II wojnie światowej jest czymś jednak zupełnie niebywałym.
Czas protestu, czas presji…
Rosjanie mają w tej brudnej rozgrywce mocną kartę przetargową. Są to pieniądze i znaczące wpływy w wielu federacjach. Od lat w sporcie widać, jak Rosjanie do perfekcji wykorzystują czynnik finansowy do promocji swoich interesów. Niektóre międzynarodowe związki sportowe wręcz uratowali od bankructwa, inne hojnie sponsorują. Dotyczy to zresztą również sponsorowania sportów drużynowych na poziomie pucharów europejskich, ale też sponsorowania niektórych klubów z krajów, na których Kremlowi szczególnie zależy.
Nie przypadkiem Gazprom był sponsorem czołowego przez lata klubu niemieckiej Bundesligi Schalke 04 Gelsenkirchen. Również nie było koincydencją finansowanie europejskich pucharów w piłce ręcznej przez tego bliskiego Kremlowi potentata energetycznego, co zresztą spowodowało, że polskie kluby, choćby z Kielc (przed siedmioma laty klubowy mistrz Europy, a później parokrotnie grający w finałach Ligi Mistrzów) czy Płocka były zmuszane zaklejać na meczach pucharowych rozgrywanych u siebie reklamy Gazpromu i płacić z tego tytułu wysokie odszkodowania.
Oczywiście można powiedzieć, że podobnie robią kraje będące naftowymi potentatami, jak chociażby Zjednoczone Emiraty Arabskie, których linie lotnicze Emirates sponsorują niektóre kluby angielskiej futbolowej Premiership, czy też Azerbejdżan, którego państwowy potentat naftowy (również) SOCAR był głównym sponsorem mistrzostw Europy w piłce nożnej w 2016 r. W przypadku Rosji jednak ten sportowy sponsoring był jedynie trybikiem w całej stricte politycznej imperialnej maszynerii.
Co teraz? Z jednej strony pojawiają się liczne głosy, i to wśród zdecydowanych wrogów Rosji, że bojkot igrzysk olimpijskich przez szeroko rozumiany Zachód byłby nie lada prezentem dla Putina. Z drugiej strony niektórzy ważni ludzie świata sportu już mówią o swoistym – choć kulawym – „kompromisie”, który polegałby na tym, że sportowcy z Rosji i Białorusi startujący na IO 2024 we Francji musieliby jako warunek startu podpisać deklarację potępiającą rosyjskiego agresora…
Jeżeli niemiecki szef MKOI kalkuluje, że do lata przyszłego roku wojna się zakończy i problem się rozwiąże, to może się przeliczyć. Tym bardziej jest dziś czas protestu i twardej presji na władze światowego ruchu olimpijskiego, aby ostatecznie nie przyłożył on ręki do hańby, jaką jest udawanie, że w Europie Wschodniej nic się nie stało i nic się nie dzieje.