Ryszard Czarnecki
Sierra Leone, Afryka Zachodnia. Jestem tu pierwszy raz. Jednak już piąty raz Unie: Europejska i Afrykańska wysyłają do tego kraju oficjalnych obserwatorów na wybory. To pokłosie trwającej ponad dziesięć lat krwawej wojny domowej.
Gospodarze na wyborach oszczędzają: elekcję przeprowadza się raz na pięć lat, a nie cztery i od razu są to wybory prezydenta, parlamentarne, miejscowego burmistrza i lokalnego samorządu. Jestem jedynym Polakiem w składzie misji obserwacyjnej europarlamentu.
To mój już 22 kraj w Afryce. Szczególnie uważnie przyglądam się tu wpływom Rosji, ale też relacjom między chrześcijanami i muzułmanami. Na szczęście kraj, który najpierw podbili Portugalczycy, a potem przez długi czas był kolonią brytyjską jest o wiele mniej spenetrowany przez Moskwę niż RPA, Mozambik, Republika Środkowej Afryki, Madagaskar, Sudan, Sudan Południowy, Mali, Libia. Jednak nawet i tu można obserwować długofalową akcję Kremla. Moskwa, podobnie jak Pekin inwestuje w ludzi: funduje stypendia, zaprasza na studia, dba, aby przyszli członkowie miejscowych elit kojarzyli Rosję jak najlepiej. Dzieje się to w tym samym czasie, gdy Unia… zmniejsza na to środki.
Pniemy się w górę uliczkami stolicy – Freetown. Czerwone dachy domów jak w Europie. Ale na samych ulicach dominuje kolor zielony – to kolor rządzącej partii SLPP (Sierra Leone People’s Party, Ludowa Partia Sierra Leone) i prezydenta, niegdyś oficera Juliusa Maada Bio. Koloru czerwonego symbolizującego opozycję prawie nie widać. Z prezydentem spotykam się następnego dnia. Oficjalna rozmowa, jutro gość ma wybory, które zdecydują czy będzie na kolejną kadencję. Bez garnituru, bez krawata, za to w czapce bejsbolówce z napisem BIO – oczywiście litery są zielone… „Poland!”-uśmiecha się do mnie obywatel nr 1 kraju, którego dewizą jest „Jedność, Wolność, Sprawiedliwość”. Jest ode mnie o rok młodszy i kocha władzę. Może dlatego, że jest do niej przyzwyczajony od dziecka? Jest 33 dzieckiem (spośród 35) plemiennego wodza – wódz Charlie Wonie Bio miał dziewięć zon…
Spotykam się również z wiceprezydentem: frankofon, po studiach we Francji, gaduła: spotkanie zaplanowane na pół godziny trwa siedemdziesiąt minut.
Jedziemy dalej ulicami stolicy. Parolatek, a może parolatka z misą na głowie, niczym jego/jej mama, babcia i prababcia patrzy na mnie uważnie, bez uśmiechu. Na plecach dźwiga siostrzyczkę albo braciszka. Tu dzieci pracują od kiedy mogą utrzymać się na nogach.
Poza plakatami wyborczymi są i inne. Ogłasza się Leone Rock Metal Group, Alpha Car and Truck for Sale, ale też Christ The King Hospital. Ten ostatni każe pomyśleć, iż w tym kraju z muzułmańską większością prawie co czwarty obywatel jest chrześcijaninem. Zaraz zresztą wjeżdżam do regionu, gdzie wyznawcy Chrystusa są w zdecydowanej większości. Nasi bracia w wierze mają tu szkoły, stowarzyszenia, kościoły, a kobiety biżuterię z krzyżem.
Tłumy przed lokalami wyborczymi. Urny, oddzielające je prymitywne dykty i „kotary”, czyli coś na kształt firanki powieszonej na sznurku – i już „kabina do glosowania” gotowa. Poetyka wyborczych posterów: „Timbo returns” – głosi jeden z nich. Inny zachwala…Chiny. Spokojnie, nie chodzi o kraj tylko kandydata Richarda Chiny. Poetyka t-shirtów: „Always be kind”, „International Women Day” – to akurat nosi facet. Potworne kolejki do oddania głosu. Nawet do 60 osób stoi cierpliwie, na pewno dobrze ponad godzinę. Cierpliwie, ale za to bardzo, bardzo głośno: ludzie mówią, krzyczą, śmieją się wszyscy naraz. Zgiełk niebywały. Sporo sprzedawców oferujących napoje, owoce, słodycze – często wprost z głowy czyli z misy umieszczonej na kobiecej głowie, bardzo popularnym w całej Afryce środku transportu towarów. Wiele kobiet czeka na oddanie głosu razem z maleńkimi dziećmi przywiązanymi do pleców albo właśnie z pakunkami na głowach. Te ostatnie, jak podpatrzyłem, nierzadko umieszczone są na specjalnych podkładkach z jakiejś tkaniny czy czegoś co od biedy przypomina mały złożony ręcznik, aby lepiej stabilizować towar podczas poruszania się. Dla nich nie jest to skomplikowane… Oto Afryka.