Ryszard Czarnecki
Kiedyś generał de Gaulle kąśliwie powiedział o międzynarodowych aliansach politycznych, że „sojusze są jak młode dziewczęta – przemijają…”. Znając tę myśl b. prezydenta Francji lepiej zrozumieć specyficzny stosunek Paryża do NATO: jest on „za”, a nawet trochę „przeciw”. To samo, co o sojuszach można powiedzieć o mocarstwach. One też nie trwają wiecznie. Jeden z amerykańskich politologów uznał, że Niemcy były mocarstwem między rokiem 1792 a 1945 (przy czym do 1870 jako Prusy). Napisał to w roku 2001.
Można dodać (albo polemizować), że po zjednoczeniu Niemiec nasz zachodni sąsiad znowu stał się mocarstwem, choć z całą pewnością za prezydentury Trumpa jego rola nieco osłabła, a jeszcze bardziej stało się to po agresji Rosji na Ukrainę półtora roku temu. Wówczas w niemieckie buty w jakiejś mierze w polityce międzynarodowej weszła Polska. Podobnie mocarstwowa rola Wielkiej Brytanii również szacowana była po rok 1945. Od tego czasu Londyn dwukrotnie tracił w oczach świata. Najpierw latach 1960-ch, gdy pożegnał się z większością kolonii (choć ten proces zaczął się już w 1947, gdy utracił Indie, a zakończył w 1997, gdy rozstał się z Hongkongiem). Drugim momentem był Brexit. To jednak nie jest oczywiste, bo według ostatnich analiz Międzynarodowego Funduszu Walutowego gospodarka brytyjska będzie rozwijała się w ciągu najbliższych pięciu lat szybciej od niemieckiej – mimo Brexitu albo właśnie dzięki niemu!
Szacuje się, że Francja była mocarstwem po rok 1940 i klęskę z Niemcami w „wojnie błyskawicznej” Jednak dwie dekady później nastąpiła kolejna degrengolada w postaci utraty kolonii przez Francję, co dla mocarstwa kolonialnego, jakim była ojczyzna cytowanego tu de Gaulle’a, było końcem świata. Na koniec: Rosja. Ta uważana jest za mocarstwo do dzisiaj, a od 1945 po 1990 określana była jako „supermocarstwo”. Supermocarstwem nie jest już na pewno od ponad trzech dekad, a mocarstwem wydaje się też być coraz mniej…