Tomasz Teluk
24 lutego ziściły się nie tylko nasze najgorsze obawy, coś, co w gruncie rzeczy uważaliśmy za niemożliwe. Wojna na Ukrainie zmieniła wszystko. W zamysłach Putina miała podporządkować Europę Środkowo-Wschodnią z powrotem Rosji. A paradoksalnie może stać się dla naszego kraju geopolityczną szansą, niespotykaną od dziesięcioleci.
Agresja Putina na Ukrainę była poprzedzona żądaniami wycofania się NATO z Europy Wschodniej i przywrócenia strefy wpływów z czasów ZSRS. Okazało się jednak, że współczesna Rosja to kolos na glinianych nogach. W obozie zachodnim natomiast ujawnili się jej sojusznicy działający na szkodę Europy.
Plan zniewolenia
Plan trzonu Unii Europejskiej, czyli Niemiec i Francji, był taki: niech sobie Rosja weźmie Ukrainę z jej tranzytem gazu i złożami zlokalizowanymi w Donbasie. Przy okazji uderzymy w Polskę, mamy przecież Nord Stream i Nord Stream 2. Potem będziemy spokojnie handlować sobie z Moskwą, a z rynku wyeliminujemy wschodnią konkurencję.
Zyskująca na znaczeniu Warszawa atakowana była z dwóch frontów. Operacja „Śluza” z przerzutem ludzi z Bliskiego Wschodu miała zatkać nasz kraj nielegalną migracją zarobkową. Przy okazji wykreować zły klimat w kraju, konflikt społeczny, paraliż pomocy socjalnej. Zachód miał nas oskarżać o przemoc i rasizm, co zresztą robił. Bruksela uderzała w nas rozmaitymi karami finansowymi, za Turów, za brak praworządności, i wstrzymała należne fundusze na pocovidową odbudowę. Uderzenie finansowe miało osłabić nasz kraj, a docelowo doprowadzić do upadku rządu Zjednoczonej Prawicy i zastąpić go przychylnym Berlinowi, Paryżowi i Moskwie rządem Platformy Obywatelskiej i jej przystawek. Tylko wówczas stałby się możliwy powrót do polityki uśmiechu, klepania po plecach i ciepłej wody w kranie. Berlin i Moskwa mogłyby wspólnie rozgrywać Europę Środkowo-Wschodnią i dzielić się wpływami od Uralu po Lizbonę, co było marzeniem Putina.
Oprócz planu politycznego gotowy był także plan ekonomicznego zniewolenia Polaków. Niemcy chciały się stać gazowym hubem dla Rosji, sprzedając niebieskie paliwo Gazpromu na prawo i lewo. W przyszłości gaz miał być zastąpiony wodorem z tego kierunku, były już gotowe prawne rozwiązania dla tej strategii w Brukseli. Jednocześnie, przy pomocy organizacji ekologicznych bliskich Berlinowi i wspieranych finansowo przez Kreml, prowadzona była coraz bardziej drastyczna polityka dekarbonizacyjna pod sztandarem walki ze zmianami klimatu. Wszystko po to, aby uzależnić Polskę i inne państwa Trójmorza od surowców energetycznych z Rosji, rozdzielanych według dyrektyw powstających w Berlinie.
Polacy mieli jeździć samochodami elektrycznymi powstającymi w Niemczech, palić rosyjskim gazem, podłączyć się do prądu z francuskiego atomu i dostarczać Zachodowi jedynie taniej siły roboczej oraz rynku zbytu dla towarów z francuskich i niemieckich hipermarketów, których nie udało się sprzedać w krajach ich produkcji. W ten sposób miała nastąpić wasalizacja dynamicznie rozwijającej się Polski, stanowiącej konkurencję dla będących w stagnacji państw z zachodu Europy.
Polska uratowała Ukrainę
Wojna na Ukrainie zmieniła wszystko. Przede wszystkim obnażyła istniejące sojusze i hipokryzję Francji, Niemiec czy Austrii, które nie zajmowały się wcale ratunkiem ukraińskich kobiet i dzieci, tylko zastanawiały się, jak bardzo obniży się ich komfort życia. Uniżone pielgrzymki Olafa Scholza, Emmanuela Macrona czy Karla Nehammera do Putina, przejdą do historii jako przykłady dyplomatycznego klientyzmu, pozbawionego jakichkolwiek norm moralnych.
Można postawić tezę, że Polska uratowała państwowość Ukrainy. Przede wszystkim ofensywa dyplomatyczna premiera Mateusza Morawieckiego i prezydenta Andrzeja Dudy – niezliczona liczba podróży za ocean, do wszystkich stolic Europy, a w końcu do bombardowanego rosyjskimi rakietami Kijowa – doprowadziła do tego, że świat zwrócił swoje oczy na Ukrainę. Do Kijowa zaczęły płynąć transporty z uzbrojeniem, przekazywane przez państwa regionu, Wielką Brytanię czy Stany Zjednoczone. Ukraińska armia zaczęła dysponować sprzętem znacznie lepszej jakości niż na początku inwazji. Popłynęła także pomoc humanitarna oraz miliardy euro dla broniącego się państwa, walczącego także w imieniu wolnego świata.
To, co zrobili sami Polacy, nie miało nigdy miejsca w historii. Spontanicznie, bez urzędniczego wsparcia, własnymi siłami, nie licząc się z kosztami, miliony rodaków otworzyły swoje domy dla ukraińskich rodzin uciekających przed wojną. Polacy pokazali ogromne serce, miłość wobec skrzywdzonego człowieka, która nieraz łączyła się z przebaczeniem. Sam byłem świadkiem, gdy pomocy udzielała rodzina, która przeżyła rzeź wołyńską w okolicach Łucka. Polacy pokazali, kim są w rzeczywistości, szczególnie tym, którzy manipulowali i jątrzyli, oskarżając nas o egoizm i ksenofobię. Polacy pokazali, że są wielkim narodem, który idzie na ratunek i jest gotowy do obrony Europy przed kolejną totalitarną inwazją.
Polska się nie boi, ale trzeba także zwrócić uwagę na bardzo mądrą politykę rządu w Warszawie. Rząd Morawieckiego nie dał wciągnąć się w tę wojnę, wyraźnie stawiając na bezpieczeństwo kolektywne. Polska pomaga, ale nie pozwala Kijowowi na działania, które uczyniłyby z nas stronę konfliktu w tej fazie. Nasz kraj jest w gotowości wraz z innymi państwami NATO. Nasze powietrze, od Suwałk po Przemyśl, nieustannie patrolują myśliwce Sojuszu i powietrzne statki zwiadowcze. Razem jesteśmy bezpieczni i gotowi do działania.
Dzięki nam Ukraina ma poparcie w swojej akcesji do Unii Europejskiej i bardzo bliskiej współpracy z NATO. Kijów wymknął się Putinowi i jest coraz bliżej Zachodu.
Wzmocnienie NATO
Polska może być także największym wygranym zmian, które rysują się w nowej architekturze bezpieczeństwa. Dotychczasowe jej założenia, z przełomu tysiącleci, są już mocno nieaktualne. Wobec agresji Rosji NATO nie może pozostawać bierne i nie rozmieszczać nowych wojsk. Nowe decyzje zapadną zapewne podczas najbliższego szczytu w Madrycie.
Przede wszystkim do Sojuszu prawdopodobnie wejdą dwie silne armie – fińska i szwedzka. To właściwie odcięłoby w sensie militarnym Rosję od Morza Bałtyckiego i zagwarantowałoby bezpieczeństwo krajom bałtyckim. Wschodnia flanka NATO byłaby więc potężną siłą od Helsinek po Sofię. Nasz kraj czeka jednak na decyzję o utworzenia stałej bazy Sojuszu Północnoatlantyckiego. Nie byłby to Fort Trump, lecz Fort Biden, chociaż nazwa taka pewnie nie weszłaby do powszechnego obiegu. Dotychczas siły NATO w regionie to 100 tys. żołnierzy, jednak liczba ta mogłaby ulec zwielokrotnieniu. Według natowskich źródeł w epoce redukcji kosztów obecność wojsk amerykańskich nie byłaby stała, długoterminowa, lecz rotacyjna – kilkumiesięczna. Wówczas odpadłby koszt relokacji rodzin i budowy infrastruktury socjalnej. Zmniejszyłyby się w ten sposób wydatki państw goszczących, ponoszących większość kosztów. W ten sposób Polska weszłaby do grona najważniejszych krajów NATO. Rola naszego kraju już w tym momencie jest nie do przecenienia. Polska musi dysponować taką siłą uderzeniową, aby bez problemu odeprzeć atak zarówno z obwodu kaliningradzkiego, jak i Białorusi. Według gen. Marka Milleya, głównodowodzącego armią USA, stałe amerykańskie bazy powstałyby w Polsce, Rumunii i krajach bałtyckich.
Pentagon nie ma złudzeń, że jest to inwestycja w bezpieczeństwo na lata, którą warto ponieść. Stąd rekordowy budżet wojskowy, który przeszedł przez Kongres bez szemrania. Ameryka otwarcie wspiera Ukrainę sprzętem i szkoleniami. Bez tego Ukraińcy mieliby ciężko. Nadzieję budzi aktywność mocarstwa. Zamiast izolacjonizmu i wycofywania się z Europy Amerykanie znów zaczynają odgrywać główną rolę w zapewnieniu bezpieczeństwa Europejczykom.
Tomasz Teluk
Autor jest założycielem i dyrektorem Instytutu Globalizacji (www.globalizacja.org)