Ryszard Czarnecki
„Złodziej krzyczy: łapać złodzieja!” To stare polskie powiedzenie pasuje jak ulał do starego-nowego prezydenta Francji Emmanuela Macrona. Oskarżył on polskiego premiera, że ten jest antysemitą (!) Czyżby po to, aby odwrócić uwagę od faktu, że w ostatnich dziesięciu latach kilkadziesiąt tysięcy francuskich Żydów wyemigrowało do Izraela. Z siedziby europarlamentu w Strasburgu można zrobić sobie dłuższy spacer i dojść do synagogi: policja strzeże ją dzień i noc. Tak samo jest w innych francuskich miastach. Dlaczego Żydzi – obywatele Francji obawiają się, według raportów międzynarodowych organizacji zajmujących się antysemityzmem, chodzić w myckach czy w inny sposób demonstrować swoją przynależność narodową i religijną ? Bo są narażeni na ataki muzułmanów. No, to Macron ucieka do przodu i szuka źdźbła w cudzym oku, a nie antysemickiej belki we własnym, francuskim…
Politycy w Europie dzielą się na tych, którzy pojechali do Kijowa (w tym piszący te słowa) i tych, którzy nie pojechali. Po jednej stronie Kanału La Manche (przez Brytyjczyków zwanego „Angielskim”) premier Jej Królewskiej Mości Johnson był w Kijowie, a po drugiej stronie tegoż La Manche Macron nie był i długo nie będzie. W zasadzie mógłby pojechać do Moskwy, oszczędziłby w ten sposób na rachunku telefonicznym…
Tytuł amerykańskiego filmu: „I kto to mówi” pasuje, jak ulał, do wielu sytuacji w polityce. Ostatnio jacyś lewicowcy nad Wisłą oburzali się na Madame Le Pen, że ta wzięła pieniądze z banku kontrolowanego przez Rosjan. Mówiąc słowami jednego z poprzedników Macrona – Jacquesa Chiraca: „Nie skorzystali z okazji, by siedzieć cicho”. Przecież lewica w III RP rodziła się na moskiewskiej pożyczce. Teraz jakoś dopadła ją w tej kwestii amnestia. Podobnie TVN, który często zaprasza do siebie bardzo znanego polityka lewicy, który ponad trzy dekady temu właśnie w tej sprawie jeździł do Moskwy. Hipokryzja tak wielka, że aż śmieszna…