Ryszard Czarnecki
Liban to najbardziej zeuropeizowany kraj Bliskiego Wschodu. Wciąż jest tu bardzo wielu chrześcijan, w przeciwieństwie do Iraku i Syrii, gdzie islamski terroryzm, wojna, pauperyzacja wygnały znaczną większość wyznawców Chrystusa z miejsc, w których mieszkali od wieków.
Samolot ląduje o trzeciej nad ranem. Kiedyś Bejrut był znany z uroków nocnego życia. Ale ja tego nie sprawdzę, bo pierwsze spotkanie mam o ósmej rano, a jeszcze przed południem rozmowa z prezydentem Libanu, chrześcijaninem – maronitą Michelem Aounem, a po południu z premierem – muzułmaninem Nadżibem Mikati.
Powrót do Libanu
Zaraz po przyjeździe do hotelu gaśnie światło. Ciemno w pokoju, ciemno w korytarzu, a do tego moja komórka też nie działa. Po kilkunastu minutach włączają światło, ale po chwili znowu awaria. Rozpakowuję się po ciemku. Parę dni później sytuacja się powtarza, tyle że na szczęście już w dzień. Jestem tu drugi raz. Od mojej pierwszej wizyty minęło kilka lat i kolorowy Bejrut wydaje się teraz, w czasie kryzysu gospodarczego, bezrobocia i spadku wartości pieniądza, bardziej szary.
Na chrześcijańskim uniwersytecie św. Józefa, powstałym z katolickiego Kolegium Azjatyckiego, założonego w I połowie XIX w. przez Polaka, o. Maksymiliana Ryłło SJ (ma on swoją tablicę w kościele akademickim przy tym pierwszym uniwersytecie w całej Azji Mniejszej), na ścianie portrety kilkudziesięciu profesorów, głównie Francuzów, którzy wykładali na tej uczelni w ostatnich osiemdziesięciu latach. To tylko jeden z przykładów oddziaływania Francji w tym kraju. Tutaj dzieci od pierwszej klasy uczą się oprócz arabskiego francuskiego. Znajomość tego języka jest powszechna, a elity swobodnie komunikują się także po angielsku. Naukowcy opowiadają, że każda formacja polityczna ma tutaj swojego zagranicznego sponsora: islamscy radykałowie z Hezbollahu wspierani są przez Iran, a Siły Libańskie, w których jest bardzo dużo chrześcijan, przez… Arabię Saudyjską.
Po wyjściu z uniwersytetu mijam stary kościół, który ostał się wśród nowoczesnych biurowców i budynków mieszkalnych. Wygląda to jak metafora: na tej ziemi zmienia się wiele, ale wiara trwa.
Bohater z dawnych lat
Państwo funkcjonuje dzięki podziałowi władzy między chrześcijan, muzułmanów szyitów (Hezbollah) i muzułmanów sunnitów. Chrześcijanie mają zagwarantowaną połowę miejsc w 128-osobowym parlamencie. Druga połowa należy do muzułmanów. Na spotkaniu z szefem rządu premier muzułmanin siedzi pod portretem prezydenta chrześcijanina. To też niczym metafora. Premier Mikati to bardzo bogaty człowiek. Robi biznesy cały czas; będąc premierem też. W czasie pandemii miał zarobić – jak mówi mi ktoś z ONZ – kolejny milion dolarów. Jednak interesy – jak tłumaczy – robi poza krajem i nie wykorzystuje do tego stanowiska szefa rządu…
Do prezydenta 87-letniego Michela Aouna mam stosunek sentymentalny. Gdy pracowałem jako dziennikarz w Londynie i ściągałem ze specjalnej maszyny depesze Reutersa, Aoun, wtedy pięćdziesięcioparolatek, pojawiał się w nich często, i to jako heroiczny bohater. Podjął walkę z muzułmanami, ale też z milicjami chrześcijańskimi wspieranymi przez Syrię. Potem opuścił kraj, udał się do Francji, aby wrócić po dłuższym czasie i na podstawie porozumienia międzywyznaniowego z islamistami zostać głową państwa. Dziś jest mocno starszym panem, który ma własne ugrupowanie polityczne, formalnie kierowane przez jego 52-letniego zięcia. Jego zwolenników będę przez najbliższe dni spotykał na ulicach stolicy, ale także mniejszych miast. Są ubrani na pomarańczowo. Każda formacja ma tu swój kolor, np. Siły Libańskie czerwony. Spotkanie z prezydentem, zapowiadane na trzy kwadranse, zostaje skrócone. Widać zmęczenie sędziwego już człowieka.
Z premierem Nadżibem Mikati rozmawiamy m.in. o państwach, które mają najwięcej do powiedzenia w jego kraju: USA, Iranie, Arabii Saudyjskiej, Syrii. Pytam o Turcję. Premier podkreśla, że przyjaźni się z prezydentem Recepem i że Ankara to bardzo silny kraj ze względu na liczbę ludności, gospodarkę, ale także czynnik religijny i kulturę. Mówi, że Erdoğan chce być jak król czy sułtan. Co ciekawe, w trakcie rozmowy premier Mikati utyskuje na kampanię telewizyjną.
Tu nie ma ciszy wyborczej
Wybory w Libanie odbywają się w niedziele w godz. 7–19. Wyruszam pochmurnym świtem. Morskie fale rozbijają się o brzeg w centrum stolicy. Jedziemy w górę Bejrutu. Miasto jest puste – jeszcze nie ma ruchu. Tym większą uwagę przyciąga jedno z nielicznych aut obwieszone plakatami wyborczymi. Tu nie ma ciszy wyborczej, poszczególne partie agitują tuż koło lokali wyborczych, a ich zwolennicy w komisjach wyborczych wprost – kolorami i napisami – demonstrują, z kim są związani i na kogo będą głosować.
Na ulicach stolicy co rusz auta z żołnierzami z karabinami. Tuż koło takiej kolumny wóz telewizyjny. Ale to właśnie żołnierze przy każdym lokalu wyborczym sprawdzają dokumenty wchodzącym – także nam, obserwatorom z ramienia Parlamentu Europejskiego. Mijam kolumnę pięciu wojskowych aut. Na dziedzińcu szkoły, w której mieści się kilka komisji wyborczych, dostrzegam figurkę Matki Boskiej. W każdej z klas, gdzie się głosuje, wisi krzyż. Od samego rana do punktów wyborczych przychodzi sporo ludzi. W kolejce do urn stoją dziesiątki osób. Mnie, przyzwyczajonego do ciszy wyborczej, trochę zaskakuje przedstawicielka partii politycznej – „mąż zaufania” w T-shircie z podobizną lidera jej partii, ale też krzyżykiem na szyi.
Wyjeżdżamy w kierunku historycznego Byblos. W Bejrucie mijamy hotel Afrodite, a kawiarnie z sieci Caffe Abi Nasri przeplatają się z figurkami chrześcijańskich świętych i lokalami z europejskimi nazwami: piekarnią Moulin d’or, czy cukiernią Elminato. Na ulicach i w komisjach wyborczych spotykamy mnóstwo ludzi, którzy niczym nie różnią się od Europejczyków, zwłaszcza mieszkańców Europy Południowej. Gdybym spotkał ich w Hiszpanii, we Francji czy Włoszech, uznałbym ich z racji europejskich rysów twarzy za rodowitych mieszkańców Starego Kontynentu.
Polacy w Libanie
A teraz Polonica. W Libanie jest ambasada RP, którą kieruje Przemysław Niesiołowski. Stacjonują też żołnierze w ramach kontyngentu ONZ. Specjalnym wysłannikiem Organizacji Narodów Zjednoczonych jest była wiceszefowa polskiego MSZ, a potem ambasador przy ONZ Joanna Wronecka. Ale zaczęło się od Mikołaja Krzysztofa Radziwiłła, który przybył tu na przełomie XVI i XVII w. z wizytą do patriarchy maronitów. O jezuicie o. Maksymilianie Ryłło wspomniałem już wcześniej. Dziś jego pracę kontynuuje w pewnej mierze o. Marek Cieślik, zawiadujący czteroma jezuickimi szkołami i wykładający na wspomnianym już najstarszym uniwersytecie Libanu i regionu. Jest też Kazimierz Gajowy, współautor (z Pawłem Rakowskim) przewodnika, a raczej kompendium wiedzy o Libanie historycznym i współczesnym, animator pielgrzymek z Polski do tego kraju i korespondent polskich mediów w Bejrucie.
Kraj, który nie wie, ilu ma mieszkańców
Powrót do Bejrutu. Czas na refleksje. Ciekawe jest to państwo. Siła partii czy ruchu politycznego nie zależy tu od kartki wyborczej, jak w Europie, w każdym razie nie głównie od niej. Taki Hezbollah miał 16 mandatów w 128-miejscowym parlamencie, teraz będzie miał ich mniej, bo 13, ale jego potęga polega na wsparciu z zagranicy, czyli Iranu, rozbudowanej, świetnie uzbrojonej milicji, z arsenałem broni, o którym krążą legendy, własnym wywiadzie (niczym państwo w państwie), sieci własnych aptek, gdzie rozdają w zasadzie za darmo leki otrzymywane z Teheranu, kontrolowaniu granic (to oni stanowią straż graniczną) i lotniska w Bejrucie.
Liban to też kraj, który nie wie, ilu tak naprawdę ma obywateli, bo ostatni wiarygodny spis ludności przeprowadzili… Francuzi w latach 30.! I nikt, Boże broń, nie chce wiedzieć, bo weryfikacja demograficzna zapewne pokazałaby zwiększenie liczby muzułmanów i wyraźne uszczuplenie populacji chrześcijan, co z kolei mogłoby wysadzić w powietrze uzgodnioną przed dekadami konstrukcję parytetów polityczno-religijnych, na których opiera się chybotliwy, ale funkcjonujący konsensus. Konsens będący pokojowym fundamentem kraju rozdzieranego wojnami domowymi i zamachami terrorystycznymi. Ale ten konsensus oznacza jednocześnie polityczny pat i blokuje oczekiwane przez ludność zmiany. Libańska kwadratura koła…