Ryszard Czarnecki
Rozmawiałem niedawno z byłym premierem jednego ze znaczących landów w zachodnich Niemczech, którym kierował w czasie, gdy Olaf Scholz był premierem landowego rządu w Hamburgu. Panowie spotykali się regularnie w Bundesracie, dlatego mój rozmówca poznał dość dobrze dzisiejszego kanclerza federalnego. Lekko rozemocjonowany opowiadał, że Scholz nie ma własnych poglądów ani własnej wizji, jest wyłącznie odtwórczy. Stwierdził: „Merkel ma poglądy, Kaczyński ma poglądy – Scholz ich nie ma”. Myślę, że to dość charakterystyczna opinia i chyba w dużej mierze oddająca istotę rzeczy.
Trzy tygodnie temu Scholz obchodził swoje 64. urodziny. Ten „niemiecki człowiek bez właściwości” (nawiązanie do tytułu książki Roberta Musila) urodził się 14 czerwca 1958 r. w Osnabrücku. Do polityki nie przyszedł z nauki czy biznesu, robił karierę w strukturach Socjaldemokratycznej Partii Niemiec (SPD). Był jej sekretarzem generalnym (w latach 2002−2004), a także krótko pełnił obowiązki jej przewodniczącego (rok 2018). Był ministrem pracy i polityki społecznej w rządzie federalnym (2007−2009), a potem przez trzy lata i dziewięć miesięcy wicekanclerzem i ministrem finansów. Nie toczył walki z kanclerz Merkel, dbał o swoje – jeżeli już z kimś krzyżował szpady, to… z dziennikarzami, co świadczy, że jest politykiem raczej starszego typu. Ważnym okresem w jego politycznej karierze, który przesądził o tym, że został on główną osobą z ramienia socjaldemokratów w koalicyjnym czwartym rządzie Angeli Merkel, było siedem lat, gdy był szefem landowego rządu w Hamburgu (w latach 2011−2018).
Od aktywisty osiedlowego do kanclerza
Z Hamburgiem był związany od wielu pokoleń. Jego rodzice, kupcy z branży tekstylnej, mieszkali w znanej hamburskiej dzielnicy Altona. Do szkół chodził w Hamburgu, studiował również tam – prawo na Uniwersytecie Hamburskim. W wieku 27 lat podjął pracę adwokata we własnej kancelarii prowadzonej razem z kolegą. Specjalizował się w prawie pracy, co akurat przydało mu się w czasie, gdy kierował resortem pracy w Berlinie. W latach 90. pracował również jako prawnik w federalnej organizacji zrzeszającej spółdzielnie konsumenckie.
Do SPD przystąpił w wieku zaledwie 17 lat, a jako 24-latek został wiceprzewodniczącym jej młodzieżówki – Jusos. Kariera partyjna toczyła się stopniowo – towarzysz Scholz przeszedł przez wszystkie jej szczeble: był szefem dzielnicowej organizacji partyjnej, potem awansował na szefa SPD w całym Hamburgu. Jednocześnie został po raz pierwszy, w wieku 43 lat, członkiem władz krajowych partii.
Wtedy, dzięki ówczesnemu kanclerzowi Schröderowi, jego kariera niesłychanie przyspieszyła: zaledwie rok po tym, jak został członkiem władz SPD i dwa lata po rezygnacji z funkcji szefa SPD w dzielnicy Altona został wskazany przez Schrödera na sekretarza generalnego.
Gdy w 2004 r. z polityki odchodził kanclerz Schröder, lojalny do bólu Olaf Scholz złożył rezygnację z bycia gensekiem partii. To ważny moment, pokazujący, że obecny kanclerz, a jednocześnie pierwszy szef rządu RFN z SPD od czasów Gerharda Schrödera, był wobec swojego promotora absolutnie lojalny. W partii i poza nią odbierano go jako „pretorianina” Schrödera. Umiał jednak współpracować z chadekami, skoro w drugim rządzie Angeli Merkel został ministrem pracy i spraw społecznych. Objął ministerialną funkcję jako szef klubu parlamentarnego SPD – na tym kluczowym w Bundestagu stanowisku Gerhard Schröder chciał mieć swojego człowieka.
Pracowity, ale bez charyzmy…
Najboleśniejszą porażkę poniósł niedawno, dwa lata przed zwycięskimi dla SPD wyborami parlamentarnymi. W 2019 r. starał się o przywództwo w SPD (w lutym 2018 r. po ustąpieniu Martina Schulza sprawował je tymczasowo), jednak przegrał wyścig wyborczy w drugiej turze z kandydatem z lewicowego skrzydła SPD.
Gdy był wicekanclerzem i ministrem finansów, mówiono o nim, że jest człowiekiem pracowitym i koncyliacyjnym wobec Merkel, ale kompletnie pozbawionym charyzmy i pozbawionym wyrazistości. Rok przed wyborami SPD była daleko w tyle nie tylko za CDU, która wydawała się zmierzać po piąty triumf wyborczy z rzędu, choć już bez Merkel (ta zapowiedziała wcześniej rezygnację), lecz także ustępowała o kilka punktów procentowych Zielonym, którzy zagarniali pełnymi garściami wielkomiejski elektorat SPD i to nawet w miastach będących twierdzami socjaldemokratów. Ba, w wielu sondażach SPD czuła na plecach gorący oddech Alternatywy dla Niemiec, nie dość, że eurosceptycznej, to jeszcze niechętnej imigrantom, co dla socjalistów było szczególnym policzkiem: jak można mieć poparcie niemal na tym samym poziomie, co skrajna prawica?
Scholz to polityczny wychowanek Schrödera, a Schröder to polityczny ojciec chrzestny Scholza. Nie tylko w sensie personalnego wsparcia u źródeł jego kariery na szczeblu federalnym i potem, lecz również w politycznej praktyce, gdy chodzi o Ostpolitik. W ciągu ostatnich trzech dekad obaj uważali, że z Moskwą trzeba grzecznie, najlepiej ściśle z nią współpracować, ba, w tej współpracy być europejskim prymusem. Taka postawa wynikała także z historii relacji obu tych wielkich państw (pisałem o tym w „Codziennej” 29 czerwca 2022 r., w artykule „Stara miłość nie rdzewieje”), a także z kompleksów oraz charakterystycznej dla dużych narodów tendencji, aby zawierać polityczne deale ponad głowami innych mniejszych narodów.
Moskwa i Berlin: oni zawsze grają razem…
W rozważaniach na temat Ostpolitik kanclerzy Brandta i Schmidta w czasach Niemieckiej Republiki Federalnej oraz Schrödera w czasach Republiki Federalnej Niemiec często pomijane są trzy aspekty.
Pierwszy z nich to oczekiwanie sporej części społeczeństwa niemieckiego, aby dogadać się z Rosją, bo jest to korzystne gospodarczo i geopolitycznie dla Berlina. Dlatego też nie wierzę, by pomimo sporych ataków medialnych koalicja SPD, Zielonych i liberałów z FDP miała przestać funkcjonować i by w Niemczech nastąpiły wcześniejsze wybory. Cały czas bowiem spora część Niemców akceptuje politykę głaskania Rosji, nawet jeśli Rosja jest militarnym agresorem. To problem zresztą nie tylko Niemców, lecz także Francuzów oraz – o czym się w Polsce mniej mówi – Włochów. Z sondaży wynika, że 39 proc. Włochów za wojnę w Europie Wschodniej oskarża Rosję, ale 37 proc. uważa, że to wina… Ukrainy, USA czy szeroko rozumianego Zachodu.
Drugi powód, dla którego SPD grała z ZSRS, a następnie z Federacją Rosyjską, to reprezentowanie interesów niemieckich firm zainteresowanych ekspansją na wschód – wielkim sowieckim (rosyjskim) rynkiem zbytu lub tamtejszymi inwestycjami. Wreszcie trzeci powód stanowi socjaldemokratyczna poprawność polityczna, w myśl której należy mieć szczególne relacje z najpotężniejszymi ofiarami Niemiec Hitlera i eksterminacji prowadzonej przez Berlin w latach II wojny światowej – konkretnie wobec Żydów i Rosjan, bo to załatwi sprawę tzw. deutsche Schuld, czyli niemieckiej winy, niemieckiego długu, który już oczywiście w znacznie mniejszym stopniu obejmuje Polaków, mimo że z ręki Niemców zginęło sześć milionów obywateli Rzeczypospolitej.
To wszystko sprawiło, że Olaf Scholz jest taki, jaki jest, i ani nie potrafi, ani nie chce przeciąć pępowiny łączącej niemieckich socjaldemokratów z Rosją – krajem, z którym przecież od lat robi się interesy i od lat ustala się europejskie status quo.