Izabela Kloc
Na początku czerwca zorganizowałam akcję zbierania podpisów pod prośbą o usunięcie z wystawy w Domu Historii Europejskiej plakatu z wizerunkiem Matki Boskiej Częstochowskiej w tęczowej aureoli. Pod listem podpisało się ponad 30 europosłów. Od tego czasu minął miesiąc, a nasza petycja nadal pozostaje bez odpowiedzi.
Parlament Europejski nie jest miejscem gdzie katolicy mogą czuć się komfortowo. Rzecz jasna, na papierze mamy oficjalne zapewnienia o wolności i prawach. Z drugie strony widzimy jednak realny proces konsekwentnego zawłaszczania instytucji unijnych przez wyznawców ideologii sprzecznych z chrześcijańskim systemem wartości. Chodzi przede wszystkim o skrajny feminizm, ideologię gender i źle pojętą ekologię, która gotowa jest poświęcić dobro człowieka w imię walki z klimatem.
Niestety te prądy ideowe zostały uznane w Brukseli za jedynie słuszne i są oficjalnie promowane.
Wystarczy otworzyć intranet, czyli wewnętrzne strony unijnych instytucji, by przekonać się, że nie są one neutralne światopoglądowo lecz aktywnie promują współczesną rewolucję kulturową. Zwłaszcza czerwiec obfitował w akcje wpisujące się w aktywność lobby LGBTI+. Najdalej poszedł Dom Historii Europejskiej, który na jednej z wystaw umieścił plakat z wizerunkiem Matki Boskiej Częstochowskiej w tęczowej aureoli. Zainicjowałam zbiórkę podpisów pod prośbą o usunięcie tego niestosownego plakatu. List podpisany przez ponad trzydziestu posłów z różnych krajów do dziś pozostał bez odpowiedzi. O czymś to świadczy. Administracja unijnych instytucji nie liczy się z wrażliwością chrześcijan, a głośne przyznawanie się do konserwatywnych wartości nie sprzyja awansom zawodowym w tych strukturach.
Posłowie utożsamiający się z wartościami chrześcijańskimi próbują przeciwdziałać tym tendencjom, ale są w mniejszości.
W Parlamencie Europejskim dominują przedstawiciele kultury, którą można nazwać post-chrześcijańską, oderwaną od prawdy o transcendentności człowieka i daleką od europejskiej, chrześcijańskiej tradycji. Rolą chrześcijańskich europosłów jest przypominanie, że nie wszyscy myślą tak samo. Reprezentujemy obywateli, którzy nie godzą się na rewolucje obyczajowe i na inżynierię społeczną promowaną przez europejską lewicę. Nasz opór burzy komfort polityków głównego nurtu, którzy głęboko wierzą, że cała Unia Europejska stoi na straży ich postulatów.
Niektórzy posłowie funkcjonujący w swoich feministyczno-ekologicznych bańkach doznają szoku, gdy nagle ktoś im mówi, że np. prawo do aborcji nie jest fundamentem demokracji.
Spotkało to niedawno europoseł Samirę Rafaelę z Holandii. Wspólnie z koleżankami z grupy Renew wystosowała list do przewodniczącej Parlamentu Europejskiego z żądaniem natychmiastowego cofnięcia parlamentarnej akredytacji dla przedstawicieli lobby pro-life. Wysłała przy tym do wszystkich posłów dość agresywny apel stwierdzając, że dla obrońców życia nie powinno być miejsca w Parlamencie Europejskim, a wolność słowa nie powinna dotyczyć ich „destrukcyjnych i toksycznych” idei. Zdecydowanie zareagowałam na tego e-maila. Zaprotestowało także wielu podobnie myślących posłów, m.in. z Hiszpanii, Włoch, Chorwacji. Jej inicjatywa nagle okazała się wizerunkową porażką dzięki temu, że część posłów stanęło w obronie pluralizmu i wolności słowa, a więc tak naprawdę w obronie demokracji. Takie działania mają sens.
Politycy głównego nurtu są w stanie przegłosować największe bzdury, jak np. uchwałę stwierdzającą, że mężczyźni mogą zachodzić w ciążę, ale nie zawłaszczą sobie całego Parlamentu Europejskiego jako instytucji.
W ostatnim czasie „postępowa” większość w Parlamencie Europejskim z obsesyjną wręcz intensywnością zajmuje się promocją tzw. praw reprodukcyjnych. Jesteśmy świadkami prawdziwej fiksacji części posłów na punkcie swobodnego dostępu do aborcji na życzenie i to nie tylko w Unii Europejskiej, ale także w skali globalnej. W dokumentach przyjętych przez Parlament Europejskiego prawo do aborcji urasta do rangi fundamentu demokracji. Prawa reprodukcyjne i seksualne uznawane są za filary równości kobiet i mężczyzn, demokracji i eliminacji przemocy uwarunkowanej płcią. Używa się przy tym swoistej nowomowy.
Doskonale wiemy, że gdy mówi się tam o zdrowiu reprodukcyjnym to chodzi głównie o aborcję.
W swojej obsesji Parlament Europejski jest gotowy pouczać państwa nienależące do unijnej wspólnoty. Ostatnio lewica wylewa swoje frustracje na Stany Zjednoczone po historycznym i przełomowym wyroku Sądu Najwyższego, stwierdzającym, że amerykańska konstytucja nie gwarantuje prawa do aborcji. Środowiska feministyczne ogarnęła nerwowość i panika przed globalnymi konsekwencjami tego wyroku. Nagle przestała być dla nich ważna praworządność i poszanowanie wyłącznych kompetencji państw. Najważniejsza stała się aborcja, należąca – jak nam się wmawia – do podstawowych praw człowieka.
Ten wyrok pokazuje, że opór wobec nowego ateizmu i rewolucji obyczajowej ma sens i nie wszystko jest stracone.
W Parlamencie Europejskim staramy się wspólnie z konserwatywnymi posłami proponować rozsądne poprawki lub alternatywne projekty rezolucji pomimo, że szanse na ich przyjęcie są często minimalne. Niekiedy udaje się włączyć do dokumentów i pozytywnie przegłosować treści, z którymi się zgadzamy. Przykładem może być potępienie praktyk surogacji, jako sprzecznych z godnością człowieka, przy okazji rezolucji o wpływie wojny na Ukrainie na kobiety. Współpracując z wieloma posłami na forum Parlamentu Europejskiego zauważyłam jeszcze jedną, pozytywną tendencję.
Dla wielu z nich – wbrew temu, co często można usłyszeć w mediach – Polska jest pozytywnym wzorem.
Jesteśmy ważnym punktem odniesienia i wręcz symbolem walki o obronę wartości chrześcijańskich we współczesnych, zlaicyzowanych czasach. Europa potrzebuje właśnie takiej Polski. Dla wielu europejskich polityków jesteśmy źródłem nadziei. Zróbmy wszystko, aby ich nie zawieść.
Izabela Kloc
Poseł do Parlamentu Europejskiego, Prawo i Sprawiedliwość.