Powiedźcie Panowie, dlaczego nie piszecie? Pisanie i mówienie było przez tysiące lat jedynymi narzędziami porozumiewania się ludzi. Pisanie ma ogromną przewagę nad mówieniem, ponieważ nie wymaga osobistego kontaktu odbiorcą. Dlatego każdy, kto chce w jakikolwiek sposób wpływać na szerszą publiczność, a nawet dokumentować swoje przemyślenia, musi pisać. Z tego zrodził się rozkwit literatury, nauki, sztuki, religii i polityki.
W polityce słowo pisane nabrało szczególnego znaczenia, kiedy ustrój demokratyczny (a przede wszystkim powszechne prawo wyborcze) zmusił polityków do stosowania słowa pisanego. Inaczej mówiąc, politycy musieli pisać, jeżeli chcieli docierać do wyborców, aby pozyskać ich głosy. Jednak w dzisiejszych czasach sprawy się skomplikowały.
Ten, kto chce pisać, musi spełnić kilka warunków:
1) powinien znaleźć na to czas. Musi przerwać na chwilę inne zajęcia, wyłączyć się, wyciszyć i zrezygnować z trzydziestego ósmego spotkania i wiecu, wizyty się w telewizji (to dla wielu działaczy politycznych już jest mentalnie niewykonalne);
2) musi opanować emocje: podczas płomiennego przemówienia emocje u mówcy są niezbędne. Bez względu na to czy autentyczne, czy udawane, są nieodłącznym elementem politycznego przekazu. Podniesiony głos, akcenty, modulacja, dobór chwytów retorycznych, powtórzenia. Jak w marketingu. Można mieć do tego talent, ale można się tego nauczyć. Na piśmie emocje wyglądają bardzo słabo, są oderwane od kontekstu, atmosfery, czasami stają się sztuczne, niewiarygodne, a czasem (co akurat dla polityków najgroźniejsze: śmieszne);
3) słowo pisane wymaga precyzji: trzeba pisać do rzeczy i na temat: jestem za tym, przeciw temu, dlatego, że to i tamto. Bez zadęcia, gonitwy myśli, puszczania oka (wicie, rozumiecie), bez marnego aktorstwa, które często dobrze sprzedaje się w bezpośrednich kontaktach. Szczególnie gdy z jednej strony mamy wytrawnego politycznego wygę, a drugiej strony osobę, dla której sam kontakt z personą „z telewizji” jest wielkim przeżyciem;
4) ocenić stan rzeczywistości: jeżeli już ktoś czyta to co napisał polityk, oczekuje, że polityk, oprócz diagnozy da receptę – jaki ma pomysł na naprawianie rzeczywistości. A z tymi najbardziej krucho…;
5) słowo pisane pozostaje w przestrzeni. Na temat trwałości tego, co zostało spisane na papierze, jest wiele znakomitych cytatów. Ostatnio odnalazłem myśl Leszka Różańskiego „Papier jest trwalszy niż kamień i człowiek”. Trudno znaleźć polityków gotowych podtrzymać po latach wszystko, co publicznie głosili. I o niebo łatwiej wykręcić się z tego, co powiedzieli, niż z tego co napisali. Ile razy słyszeliśmy, że nie zostałem właściwie zrozumiany, albo są to wypowiedzi wyrwane z kontekstu? Albo: zmieniłem zdanie… Jednak, gdy ktoś papier położy na stole, wtedy gimnastyka jest trudniejsza;
6) Dobrze jest trochę przeczytać, zanim coś się napisze. Wszak wszystko w polityce już wymyślono, i to już przed narodzenie Chrystusa;
7) Wreszcie na koniec: trzeba umieć pisać. Tej myśli nie będę rozwijał.
Dlatego zdaje sobie sprawę, że apelowanie do Tuska, Trzaskowskiego czy Hołowni, żeby napisali czego chcą i jakie są ich plany na Polskę można porównać do pytania do Xi Jinpinga czy zaatakuje Tajwan.
Oni po prostu chcą rządzić: bo uważają, że po to przyszli na świat, żeby nami rządzić i to dla nas ma być wartością samą w sobie.
Gotów byłbym nawet iść na kompromis: zgodzić się ostatecznie na obszerny wywiad w poważnym tytule, gdzie oprócz fejsbukowych i tłiterowych połajanek skierowanych do rządu, będzie coś skierowane do ludzi. Choćby zarys projektu, który ma być realizowany, gdy już wszystkich PiS-owców przegonią pałami ze wszystkich miejsc, gdzie siedzą.
Choć od „Dupiarza” – Trzaskowskiego chyba nie ma co wymagać. Co prawda posiada stopień doktora nauk humanistycznych, ale pisarskiego dorobku jak na lekarstwo.
Co innego Hołownia, który pisał poradniki dobrego życia, zabierał głos w sprawach religii, filozofii i mediów. Trzeba przyznać – produkcję literacką tworzył w dużych ilościach. Jednak zamilkł, gdy zajął się polityką.
Podobnie Tusk, przez lata dość regularnie coś wychodziło pod jego nazwiskiem, głównie na temat Gdańska (po polsku i po niemiecku). Ostatnio opisywał swoją europejską przygodę, kiedy był ważnym urzędnikiem brukselskiej biurokracji. Ale o Polsce nie ma nic do powiedzenia.
Wydaje się zatem, że trzej panowie warsztat pisarski mają. W takim razie czego brakuje? Może treści?
Powiedział kiedyś Piłsudski o takich działaczach politycznych:
“Wam kury szczać prowadzić, a nie politykę robić.”
Jerzy Szmit
Polski polityk, publicysta, samorządowiec, były marszałek województwa warmińsko-mazurskiego, senator VI kadencji, poseł na Sejm VII kadencji.