Ryszard Czarnecki
W tym miesiącu w dwóch bardzo ważnych krajach UE odbędą się wybory parlamentarne. W ten weekend w Szwecji, a w ostatnią niedzielę września we Włoszech. Wybory nad Tybrem są dla Europy politycznie ważniejsze niż te w Królestwie Szwecji – jednym z dwóch największych terytorialnie(!) państw Wspólnoty. Jednak rola Sztokholmu po napaści Rosji na naszego wschodniego sąsiada i szwedzkiego akcesu do NATO niewątpliwie na arenie międzynarodowej wzrosła.
Tym bardziej warto przyjrzeć się wyborom w kraju, który do Unii należy ledwie 9 lat dłużej niż Polska. Przedwyborcze sondaże wróżą bardzo dobry wynik Szwedzkim Demokratom – prawicowej formacji sceptycznej wobec imigrantów i często krytycznej wobec UE. W Parlamencie Europejskim należy ona do tej samej grupy politycznej co PiS – eurorealistycznej EKR (Europejscy Konserwatyści i Reformatorzy). Jak będzie, zobaczymy. Niemniej jednak ważne dla partii założonej przez kierowcę ciężarówki, mówiącego wprost, co myśli przeciętny Szwed, jest to, co stanie się po wyborach. Po poprzedniej elekcji, mimo świetnego wyniku i kłopotu ze stworzeniem koalicji, Szwedzcy Demokraci nie byli w ogóle brani pod uwagę, gdy chodzi o wejście do rządu. Teraz uważają, że będą mieli zbyt dobry wynik, aby zostać pominiętym. Czy znów w Królestwie Szwecji powstanie – jak w Parlamencie Europejskim – „cordon sanitaire” – „kordon sanitarny” przekonamy się już za kilka dni.
Już dawno wynik wyborczy we Włoszech – trzecim (po brexicie) kraju członkowskim Unii Europejskiej, z liczbą ludnością niewiele mniejszą niż państwo nr 2, czyli Francja – nie wywoływał takiego zainteresowania międzynarodowej opinii publicznej. Rzecz w tym, że wybory te przypadają na szczególny czas w UE. Wciąż trwająca pandemia, kryzys gospodarczy związany w sporej mierze, choć nie tylko z nią, nowa sytuacja geopolityczna i gospodarcza po agresji Rosji na Ukrainę, związane z nią z kolei problemy w energetyce, w tym zwłaszcza z gazem, to wszystko składa się na krajobraz wyborczy, w którym doprawdy zmiana władzy w Rzymie może mieć pewne znaczenie w szerszej skali niż tylko na Półwyspie Apenińskim.
Nie przeceniałbym jednak – inaczej niż wicemarszałek Sejmu RP Ryszard Terlecki – wyniku wyborów do Camera dei Deputati, czy Senato della Repubblica w kontekście sytuacji w Unii Europejskiej. Prawdopodobne zwycięstwo naszych sojuszników w europarlamencie – Braci Włochów i powstanie prawicowego rządu (koalicja z Liga Matteo Salviniego i Forza Italia Silvio Berlusconiego) z pierwszą kobietą-premier w dziejach Italii Giorgią Meloni, zmienić może sporo w relacjach dwustronnych polsko-włoskich, ale znacznie mniej na forum instytucji unijnych. Nie ma bowiem w Unii ani przepisu, ani zwyczaju, które pozwalałyby na wycofanie przez nowy rząd dotychczasowego komisarza i „włożenie” do Komisji Europejskiej nowego – „swojego człowieka”. Zatem nawet po zwycięstwie prawicowej koalicji trzech partii dalej będziemy musieli się męczyć z Paolo Gentilonim, ekspremierem i eksdziennikarzem, jednym z najbardziej agresywnych wobec Polski eurokomisarzy, obok Czeszki i Belga.
Do wyborów na Półwyspie Apenińskim warto jeszcze wrócić przed finalnym rozstrzygnięciem 25 września.