Ryszard Czarnecki
Zwycięstwa przeciwników imigracji spoza Europy (zwłaszcza muzułmanów), a jednocześnie eurorealistów w dwóch bardzo ważnych państwach Unii Europejskiej są jasnym sygnałem: kończy się na Starym Kontynencie czas „politycznej poprawności” i milczenia o sprawach, które bolą zwykłych ludzi. Antyimigracyjne i sceptyczne wobec eurobiurokracji w Brukseli partie wygrały w ciągu trzech tygodni w jednym z trzech największych demograficznie krajów UE, czyli Włoszech i jednym z dwóch największych terytorialnie państw Unii, czyli Szwecji (jednocześnie to jeden z najbogatszych krajów całego kontynentu).
Rządzić tymi krajami będą ugrupowania, które odwołują się do wartości tradycyjnych, konserwatywnych, rodzinnych i które o Unii Europejskiej przyszłości myślą w kategoriach Europy Ojczyzn, Europy Narodów, a nie jednego federalistycznego superpaństwa de facto kierowanego przez Niemcy. A przecież takie właśnie partie już rządzą w Czechach (jako główna siła koalicji będącej u władzy) oraz na Węgrzech. Jeżeli jednocześnie w Europie i to w tak różnych jej miejscach, jak Skandynawia, Półwysep Apeniński i Europa Środkowo-Wschodnia – i to w pięciu krajach! – rządzą lub rządzić będą za chwilę narodowi konserwatyści i tradycjonaliści to nie może to być dziełem przypadku. To szersza europejska tendencja.
Na koniec: niemiecka przewodnicząca Komisji Europejskiej wzywająca do głosowania w Italii na tych, co przegrali (jak się okazało) nie tylko ośmieszyła się, ale pokazała kompletny brak skuteczności. Co więcej: ci, których poparła, natychmiast się od niej odcięli, słusznie uważając taką ingerencję Brukseli za „pocałunek śmierci”. Efekt: von der Leyen zaszkodziła lewicy i liberałom, chcąc im pomóc. Po prostu Włosi, tak jak Polacy są przekorni: nie lubią, jak ktoś z zewnątrz mówi, jak mają żyć, co robić, jak głosować