– Przeprowadzone pod koniec września referenda na okupowanych terenach, jak podążająca za nimi aneksja wschodnich terenów Ukrainy, nie mają w myśl prawa międzynarodowego żadnego znaczenia, Również nie należy spodziewać się, aby nawet najbliżsi sojusznicy Rosji (może poza Mińskiem) uznali owe nabytki Moskwy. Nie oznacza to jednak, że można wydarzeń te kwitować wyłącznie stworzeniem: farsa – pisze na łamach portalu Jagiellonia dziennikarz i publicysta Łazarz Grajczyński.
Są dwie określone konsekwencje podjętych obecnie decyzji. Pierwsza ma charakter propagandowy. Rosja w tym samym czasie ogłosiła tak mobilizację jak również zapoczątkowała proces anektowania zajętych terenów. Aneksja, ogłoszona 30. września, pozwala Kremlowi zmienić charakter wojny z „operacji” w obronę zagrożonej ojczyzny, której częścią stał się teraz Kersoń czy Donieck.
Rosyjskie władze muszą, we właściwy dla siebie sposób, oddziaływać na rosyjskiej społeczeństwo; jak też przed sobą samym usprawiedliwiać dalsze działania, podboje i mobilizację. Oczywiście nie jesteśmy wstanie określić jaki odsetek Rosjan faktycznie wierzy przekazowi państwowych (i tych kontrolowanych przez oligarchów) mediów. Autorytarny charakter systemu sprzyja dwójmyśleniu. Tak czy inaczej w propagandzie: aneksja usprawiedliwia mobilizację, a mobilizacja usprawiedliwia aneksję.
W momencie wchłonięcia nowych terenów Rosja daje też sygnał, że podczas ewentualnych rozmów pokojowych nie będzie w ogóle rozważać tematu zwrotu tych ziem. Skoro stały się one „rosyjskie” i są odtąd częścią Federacji to nie może być mowy o ich oddaniu Ukrainie. Tym samym Kreml wyklucza zastosowanie wariantu naddniestrzańskiego czy donbaskiego stosowanego wedle porozumień mińskich. Warianty te zakładały, że Rosja jest gotowa na oddanie zagarniętych (czy też kontrolowanych) przez siebie terenów w zamian za daleko idący wpływ w danym kraju. Tak przez lata kuszona była Mołdawia. Z kolei w 2020 i 2021 r. Kreml starał się uzyskać zgodę na uznanie autonomii DRL i ŁRL w ramach państwa ukraińskiego, dzięki czemu separatystyczne regiony miałyby wrócić do Ukrainy, ale de facto podlegać Kijowowi w ograniczony sposób.
W momencie jednak gdy Rosja oficjalnie wchłonęła w tempie expressowym okupowane tereny to jasne się staje, że Kreml nie może w przyszłości kwestionować ich „rosyjskiej” przynależności. Trudno także wyobrażać się, by na poważnie Moskwa sądziła, że może, jako warunek zawarcia pokoju, zażądać zrzeczenia się przez Kijów tak sporych terenów na wschodzie. Takie warunki można postawić tylko komuś, kogo się pokonało. Chyba, że Moskwa liczy, że najbliższe miesiące przyniosą jej oczekiwane sukcesy militarne i załamanie Ukrainy.
Ruch ten – aneksja i mobilizacja, może oznaczać, ze na Kremlu panuje przekonanie, że w najbliższym czasie dojdzie do całej serii pozytywnych zbiegów okoliczności: mobilizacja przebiegnie gładko, rosyjski żołnierz będzie się bił dzielnie, Zachód skapituluje a rosyjska armia znowu podejście pod Kijów. Czy jest to jednak możliwe, aby na Kremlu elity rosyjskie były tak bardzo oderwane od rzeczywistości?
Skoro ani jedno ani drugie na razie nie jest możliwe: ani miażdżące zwycięstwo Rosji ani podjęcie rozmów pokojowych na warunkach dyktowanych przez Rosję, to trzeba szukać innego wytłumaczenia. Skoro Kreml nie może liczyć na zwycięstwo totalne w najbliższych miesiącach to musi nastawiać się na konflikt wieloletni, mogący mieć rożne, zmienne fazy. Rosja anektując okupowane tereny Ukrainy sama niejako zamyka sobie drogę do rozmów pokojowych. Czyni to jednak świadomie. Kreml postanowił już teraz rozwiązać sprawę politycznie, bo nie chce popełnić „błędu” jaki zrobił w przypadku Abchazji i Osetii Południowej, gdy nie podjęto w latach 90. „należytych” kroków.
Dalej jednak trzeba poszukać wyjaśnienia działań podejmowanych przez Rosję. Wielu analityków mówi o metodzie eskalacyjnej, choć ta ma sens o tyle, o ile proces eskalacji się kontroluje, co w obecnym przypadku jest wątpliwe. Rosja sama zamyka sobie drogi odwrotu. Jeśli uznać, że jej geopolitycznym celem była szeroko pojęta kontrola nad pasem ziemi między Bałtykiem a Morzem Czarnym, to wydarzeniach ostatnich 6 miesięcy prowadzą do znacznego zaniku wpływów Moskwy na tym terenie.
Zanalizujmy choćby mentalność rosyjskiego żołnierza, który okazał się być człowiekiem gotowym do najokrutniejszych czynów. Jego okrucieństwo nie jest jednak przypadkowe, lecz zaprogramowane, oczekiwane przez Kreml. Bucza i inne miejsca kaźni nie są błędami i konsekwencjami zaniedbań, braku kontroli nad rozbestwioną tłuszczą, tylko są efektem odgórnych decyzji i antyukraińskiej propagandy. Rosyjski żołnierz jest uczony nienawiści. Bucza ma dzielić Ukraińców i Rosjan, i nie pozwalać na ewentualne zjednanie się tych narodów w przyszłości. Rosja dąży do wyeliminowania Ukrainy. W przekazie medialnym rosyjska propaganda sama nakręca się wizją zniszczenia ukraińskiego narodu. Jak niby Rosja ma kontrolować wspomniany pas ziemi, skoro w jego obrębie istnieje państwo, które odtąd będzie trwale wrogie Moskwie?
Ta propaganda i stojąca za nią polityka świadczą, że Rosja nie ma zamiaru podejmować polityki ugody z Zachodem. Przeciwnie, że Kreml nastawia się na ciągłe wzmacnianie agresji i politykę stałej konfrontacji z Zachodem. Wydaje się niemożliwe, by na Kremlu tak błędnie odczytywano zarówno pozycję Rosji jak i postawę Zachodu. Od lat 90. Zachód nie czynni nić innego jak stale próbuje obłaskawić Rosję, zyskać jej sympatię; przymila się, głaszcze. Narracja o „agresji Zachodu” przeciw Rosji, niestety powtarzana przez wiele ośrodków medialnych w Europie i USA (np. ostatnio przez Roda Drehera, znanego amerykańskiego konserwatystę), to wykwit politycznej fantazji. Gdyby Kreml ograniczył się do korupcji i dyplomacji może już dziś wojska rosyjskie stacjonowałyby we Lwowie jako jednostki sojusznicze zaprzyjaźnionej z nim (czyt. uzależnionej) Ukrainy.
Konfrontacja z Zachodem nie ma więc geopolitycznego sensu. Może mieć jednak sens dla elity rządzącej, która nie mogąc realnie poprawić losu zwykłych Rosjan, bez naruszenia swojego monopolu, uznała, że wejście w stan permanentnej wojny może być dla niej jakimś sposobem na przetrwanie. Ale jest jednak jedno państwo, któremu bardzo zależy, aby Rosja była w stanie konfliktu z Zachodem, aby ignorowała swoje interesy w Azji Centralnej. To Chiny, które same od przejęcia steru przez Xi Jinpinga przyjęły postawę konfrontacji z USA i Europą. Chiny, których cel, wbrew mniemaniom, nie mają wyłącznie sensu ekonomicznego i nie są politycznie neutralne. Rosja, mogąca nawet być konkurencją dla Pekinu w pewnych sferach, dzięki tej wojnie stanie się krajem w dużym stopniu zależnym od Chin. Więc obecne działanie Kremla ma sens, gdy przyjąć, że za działaniami Moskwy stoi Pekin.
Łazarz Grajczyński