Ryszard Czarnecki
Miał rację Marshall McLuhan, gdy przed pół wiekiem pisał, że świat stał się globalną wioską. Dlatego z dużą uwagą należy obserwować to, co dzieje się w tej chwili w Azji, a konkretnie w komunistycznej Korei i wokół niej. W tym miesiącu jedno z ostatnich komunistycznych państw na świecie przeprowadziło w ciągu tygodnia pięć prób pocisków mogących przenosić głowice nuklearne – od 29 września do 9 października łącznie siedem. Jeden z nich przeleciał nad Japonią.
Próby z rakietami traktowane są jako zapowiedź rychłych testów z ładunkami nuklearnymi. Nie dziwi zatem, że wywołały one olbrzymie poruszenie na szeroko rozumianym Zachodzie, obejmującym przecież nie tylko USA i Europę, ale też sojuszników Zachodu na kontynencie azjatyckim, czyli Kraj Kwitnącej Wiśni, jak widać narażony bezpośrednio na potencjalny atak nuklearny, a także Koreę Południową, która śledzi to, co dzieje się w Koreańskiej Republice Ludowo-Demokratycznej, z rosnącym niepokojem.
Komunistyczna bieda kontra azjatycki tygrys
Seul skutecznie domaga się określania swojego państwa już nie mianem Korei Południowej, ale po prostu Korei (Republic of Korea). Uważa się tam, podobnie jak w swoim czasie w Niemczech, że jest jeden naród koreański, ale funkcjonujący w granicach dwóch państw. W Seulu o tym głośno nie mówią, ale Berlin jest dla nich punktem odniesienia: dawna Niemiecka Republika Federalna, późniejsza Republika Federalna Niemiec, po upadku systemu sowieckiego doprowadziła nie tyle do zjednoczenia obu państw niemieckich, ile inkorporacji w wymiarze formalno-prawnym dawnej Niemieckiej Republiki Demokratycznej (NRD) do RFN. I taki jest plan Korei. Seul, tak jak kiedyś Bonn, krytykowany jest za dialog z komunistyczną Koreą. W ten sposób chce on – także przez możliwości kontaktów rodzin po obu stronach kordonu, co nie było możliwe przez dziesięciolecia – doprowadzić w perspektywie długookresowej i przy lepszej koniunkturze geopolitycznej do wchłonięcia KRLD. Na razie jednak to Korea Północna ma broń jądrową i straszy świat.
Każdemu studentowi, ale także ludziom zainfekowanym przez idee komunistyczne poleciłbym, w ramach resocjalizacji, prześledzenie losów obu państw koreańskich. Dowiedzieliby się wtedy – o czym zresztą naprawdę mało kto wie – że przed wybuchem tzw. wojny koreańskiej, to KRLD była krajem bogatszym i z silniejszą gospodarką! To komunizm sprawił, że Pjongjang stanął w miejscu. Seul poszedł dynamicznie do przodu, zwłaszcza od przełomu lat 70. I 80., stając się, podobnie jak kraje Azji Południowo-Wschodniej, „azjatyckim tygrysem”.
Wojna koreańska zresztą – w której Korea Północna uzyskała wsparcie Związku Sowieckiego, a Korea Południowa USA i innych państw Zachodu, zarówno z Europy, jak i Australii oraz Kanady – była swoistym przełomem, także jeśli chodzi o wewnętrzne funkcjonowanie północnokoreańskiego reżimu. Od jej zakończenia zaczął w tym kraju funkcjonować sztywny reżim wojskowy, którego twarzą był Kim Il Sung (dawniej w Polsce używaliśmy skopiowanej z języka rosyjskiego formy „Kim Ir Sen”; podobnie jak „Phenian” zamiast „Pjongjang”).
Społeczeństwo biedniało, a państwo coraz bardziej się zbroiło. Dbano o rozwój swoistego komunistycznego patriotyzmu, choćby poprzez sport, czego przykładem jest sensacyjne dojście przez KRLD do ćwierćfinału piłkarskich mistrzostw świata rozgrywanych w Anglii w 1966 r. Jednocześnie sportowców, którzy nie spełniali oczekiwań, np. ponosząc w zawodach porażki z „państwami imperialistycznymi”, zsyłano do karnych obozów pracy.
Koreański straszak czy wstęp do konfliktu zbrojnego?
Znaczącym sygnałem intencji Koreańskiej Republiki Ludowo-Demokratycznej było wycofanie się tego kraju z Traktatu o nierozprzestrzenianiu broni nuklearnej (NPT) w 2003 r. Tą decyzją Pjongjang rozpoczął proces samoizolacji, cały czas produkując broń jądrową i rakiety balistyczne. Jednocześnie społeczeństwo głodowało. Ten fakt, jak również ogólna niewydolność ekonomiczna reżimu, spowodował konieczność podjęcia równie spektakularnych, co sensacyjnych rozmów z prezydentem Donaldem Trumpem oraz prezydentem Korei Południowej Mun Jae-inem. Jak się szybko okazało, poza wspólnym maszerowaniem sportowców z obu państw koreańskich na defiladzie podczas otwarcia zimowych igrzysk olimpijskich w Pjongczangu w Korei Południowej (2018), nie przyniosło to żadnego przełomu, bo przynieść go nie mogło: liberalizacja nie była bowiem celem Kim Dzong Ila.
Mamy do czynienia z sytuacją i starą, i nową: starą, bo wystrzeliwanie pocisków przez Pjongjang miało już miejsce w przeszłości, ale i nową, bo zdarzyło się to po raz pierwszy od pięciu lat. Skądinąd nastąpiło to podczas prezydentury Josepha R. Bidena. Jeżeli władze komunistycznej Korei chciały przestraszyć sąsiadów – to osiągnęły swój cel. Rząd w Tokio w obawie przed nuklearnym atakiem ze strony KRLD zalecił mieszkańcom, aby się schronili.
W polityce zagranicznej nie ma dymu bez ognia i reakcji bez kontrreakcji. Eksperci uważają, że północnokoreańska eskalacja nuklearna jest formą odpowiedzi na wspólne manewry wojskowe na Morzu Wschodnim marynarek i komandosów USA, Republiki Korei i Japonii.
KRLD pod ostrzałem instytucji międzynarodowych
Działania Pjongjangu spotkały się ze zgodnym potępieniem różnych organizacji międzynarodowych. Przewodniczący Rady Europejskiej Charles Michel uznał naruszenie przestrzeni powietrznej przez rakietę komunistycznej Korei za „lekkomyślne i celowo prowokacyjne działanie”, które naruszyło rezolucję Rady Bezpieczeństwa ONZ. Były premier Belgii, a obecnie szef RE na Twitterze stwierdził jednoznacznie: „Zdecydowanie potępiamy celową próbę Korei Północnej, by zagrozić bezpieczeństwu w regionie przez wystrzelenie rakiety balistycznej nad Japonią. To nieuzasadniona agresja i rażące naruszenie prawa międzynarodowego”.
Rzeczniczka wysokiego przedstawiciela do spraw polityki zagranicznej i bezpieczeństwa Josepa Borrella Nabila Massrali stwierdziła w oświadczeniu: „KRLD musi zaprzestać wystrzeliwania rakiet, powstrzymać się od próby jądrowej i podjąć konstruktywny dialog ze Stanami Zjednoczonymi, Republiką Korei i innymi członkami społeczności międzynarodowej”. Rzecznik Komisji Europejskiej również potępił wystrzelenie przez komunistyczną Koreę pocisku balistycznego średniego zasięgu, mówiąc, że Unia Europejska pozostaje solidarna z Tokio i Seulem. Wreszcie wystrzelenie rakiet potępił sekretarz generalny ONZ António Guterres. Wspomniał też o sankcjach nałożonych na programy zbrojeniowe Korei Północnej. Rzecznik ONZ Stéphane Dujarric uznał, że są powody do obaw, ponieważ Pjongjang ponownie zlekceważył międzynarodowe bezpieczeństwo lotów i żeglugi.
W założeniu ta zbiorowa presja międzynarodowej opinii publicznej ma przekonać komunistyczną Koreę do porzucenia programu nuklearnego i balistycznego oraz zachęcić do rozwiązań środkami dyplomatycznymi. Czy tak się stanie? Nie jestem tu nadmiernym optymistą. Nie ulega jednak wątpliwości, że wojna w Europie Wschodniej, ale również to, co dzieje się w trójkącie Pjongjang–Seul–Tokio, to największe wyzwanie polityki międzynarodowej w tym roku.