Ryszard Czarnecki
Warto pokusić się o analizę tego, co będzie działo się na Ukrainie w następnych miesiącach, a więc w końcówce tego i w następnym roku. Wiele analiz, które pojawiają się w związku z wojną w Europie Wschodniej, grzeszy naiwnością i słabym zakorzenieniem w faktach.
Wiadomo, że kontrofensywa ukraińska osłabła. Wiadomo, że gdzieniegdzie Rosjanie w ślimaczym tempie, ale posuwają się do przodu, choćby w Bachmucie, choć zdobywanie 100–200 metrów terenów w mieście nie jest wynikiem nadmiernie optymistycznym. Wiadomo też, że Rosja – producent broni – kupuje broń w innych państwach, choćby w Iranie, który dostarcza Moskwie nie tylko drony.
Czy leci z nami Ameryka?
Ważniejsza jednak od analizy sytuacji stricte militarnej jest analiza geopolityczna. Niestety nie można wykluczyć, że szantaż nuklearny ze strony władz Federacji Rosyjskiej przyniósł pewien skutek. Wydaje się, że możemy mieć do czynienia – choć chyba nie jest to jeszcze przesądzone – z próbą nacisku Zachodu na Ukrainę, aby zawarła z Rosją zawieszenie broni. Nie jest to jednak kwestia najbliższych tygodni, a więc tego roku, ale raczej roku przyszłego. Gorzej, że do tandemu niemiecko-francuskiego, który był miękkim podbrzuszem świata Zachodu i był najbardziej skłonny do wymuszania na Kijowie ustępstw, mogą dojść (choć nie muszą) Stany Zjednoczone.
Na razie władze USA są zajęte wyborami do Izby Reprezentantów, części Senatu oraz gubernatorów w blisko 40 stanach. Możliwa jest „utrata” obu izb Kongresu USA przez demokratów. Czy będzie to miało wpływ na politykę zagraniczną USA? Odpowiedź nie jest oczywista: może, ale nie musi. W strategicznym interesie Stanów jest trwałe osłabianie Rosji jako kluczowego sojusznika Chin: Pekin jest strategicznym konkurentem Waszyngtonu w wymiarze i gospodarczym, i geopolitycznym. Kluczowe dla amerykańskiej polityki bardzo wpływowe lobby zbrojeniowe w oczywisty sposób chce kontynuować wojnę, a przez to ograniczać wpływy Federacji Rosyjskiej. Jaka będzie zatem taktyka i strategia Białego Domu wobec Ukrainy, zależeć będzie w dużym stopniu od wzrostu lobby „izolacjonistów” w obu głównych partiach USA: demokratów i republikanów.
Jak długo potrwa wojna u naszego wschodniego sąsiada? Oto jest pytanie. Jeden z szefów administracji ukraińskiej oświadczył optymistycznie kilka miesięcy temu, że koniec wojny może nastąpić w tym roku. Dziś jednak ten scenariusz jest mało prawdopodobny. Wojna będzie na pewno trwała i w przyszłym roku. Co do tego wszyscy są zgodni po obu stronach Atlantyku. Dwa dni przed napisaniem tego tekstu cytowano mi opinię szefa ukraińskiego wywiadu wojskowego Kyryła Budanowa, który uważa, że wojna zakończy się do… połowy przyszłego roku! Nie znam argumentacji stojącej za tą tezą, ale o autorze tej prognozy mówi się w Kijowie, że „wszystko przewidział”. Łącznie z tym, że wbrew zdecydowanej większości ukraińskich elit upierał się, iż wojna będzie – i długi czas go nie słuchano.
Gracz obrotowy – Turcja
Faktem jest, że sytuacja jest dynamiczna. Gdy zacząłem pisać ten artykuł, nie było jeszcze ataku na okręty Floty Czarnomorskiej w Sewastopolu ani formalnej na to reakcji Moskwy w postaci wypowiedzenia „umowy zbożowej” dotyczącej możliwości kontrolowanego eksportu ukraińskiego zboża drogą morską przez Morze Czarne.
Skądinąd Rosjanie w ostatnich dniach przed decyzją o formalnym wypowiedzeniu umowy i tak stosowali swoisty strajk włoski, który polegał na tak drobiazgowych kontrolach statków z ukraińskim zbożem, że w efekcie tworzyły się olbrzymie kolejki sięgające nawet blisko 180 jednostek. Jak długo porozumienie między Ukrainą a Rosją, zawarte po misji mediacyjnej Turcji, a od pewnego momentu także ONZ, będzie martwe – zobaczymy.
Oczywiste jest, że możliwy jest powrót do eksportu zboża, choć wydaje się, że Federacja Rosyjska czekała tylko na pretekst, aby go zakończyć. Wszystko to w ramach polityki zmuszania Zachodu, żeby liczył się z Moskwą. Brak możliwości eksportu ukraińskiego zboża przez Morze Czarne, nawet jeżeli zdecydowana większość idzie drogą kołową przez Polskę (mówi się, że nawet do 2/3!), oznacza perturbacje w Afryce i Azji, co może skłonić Zachód do negocjacji i zapewne ustępstw wobec Kremla.
Skądinąd wydaje się, że Turcja jest jednym z głównych beneficjentów wojny w Europie Wschodniej. Jako pierwsza zorganizowała negocjacje rosyjsko-ukraińskie na szczeblu ministrów spraw zagranicznych (Dmytro Kułeba – Siergiej Szojgu) na Antalya Diplomatic Forum (brałem w nim zresztą udział jako prelegent), sprzedaje Ukrainie skuteczne drony, dzięki czemu kupują je i chcą kupić kolejne kraje, a jednocześnie zawiera porozumienie gazowe z Rosją. Ankara jest w czasie tej wojny w pozycji gracza „obrotowego”, z czego oczywiście wynikają dla niej istotne zyski gospodarcze i polityczne.
UE, żółw i Ukraina…
Ukrainie bardzo zależy na faktycznym, a nie tylko werbalnym zaproszeniu do Unii Europejskiej. Po stronie UE w tej sprawie w praktyce obowiązuje taktyka „mówimy Kijowowi piękne słowa, ale sprawę wsadzamy na żółwia”. Poza argumentem, że jeszcze nigdy w czasie siedmiu fal rozszerzenia struktur UE (cztery w ubiegłym wieku i trzy w tym) Unia nie przyjęła kraju, który znajduje się w stanie wojny z innym państwem, dochodzi jeszcze, często nieoficjalnie powtarzany w brukselskich kuluarach przez urzędników i ekspertów argument o strukturalnej korupcji na Ukrainie. Takie głosy pojawiły się choćby w połowie ubiegłego tygodnia. Bruksela ma też obawy, że relatywnie duży kraj, jakim jest Ukraina, może w przyszłości przysporzyć Komisji Europejskiej podobnych kłopotów, jakie teraz czyni… Polska. Te porównania padały również w nieformalnej stolicy UE dosłownie w ostatnich dniach. Bruksela obawia się, że Kijów będzie prowadził dumną, narodową politykę – jak Warszawa – i może też tworzyć sojusz z Polską, co byłoby znaczącym problemem dla unijnej „grupy trzymającej władzę”.
Uczciwie mówiąc, są też jednak głosy dyplomatyczno-eksperckie, które wskazują, że to, iż rządząca Ukrainą partia prezydenta Wołodymyra Zełenskiego Sługa Narodu jest od tego roku formalnie częścią Renew, czyli międzynarodówki liberalnej, może spowodować, że Kijów znacznie łatwiej stanie się częścią unijnego „mainstreamu”, niż to się wydaje. Gdyby stało się tak, jak niektórzy przewidują, byłoby to dla Polski niekorzystne.
Poza wymiarem geopolitycznym, polityką międzynarodową i wojną niesłychanie ciekawy jest również aspekt polityki wewnętrznej. Na Ukrainie szykują się przesilenie rządowe i znaczące zmiany personalne w wojennym gabinecie. Rośnie rola Ołeksandra Kubrakowa, obecnego potężnego ministra infrastruktury, którego faktyczne kompetencje już teraz znacząco wychodzą poza jego resort. To przecież właśnie on, a nie minister rolnictwa, przygotowywał i podpisał kluczowe porozumienie dotyczące eksportu zboża przez Morze Czarne. Jego odpowiednikiem po stronie rosyjskiej był najbardziej zaufany człowiek Putina – sam minister obrony Siergiej Szojgu. W nowym rozdaniu Kubrakow, dobrze znany Zełenskiemu z czasów sprzed prezydentury, może zostać co najmniej wicepremierem.
Warto śledzić sytuację na Ukrainie, wychodząc poza tytuły na portalach, które kontrowersyjnie wieszczą – nie wiadomo dlaczego – że „czas pracuje na rzecz Ukrainy”. Sytuacja jest, niestety, bardziej skomplikowana.