Tadeusz Płużański
Stan wojenny to w dużej mierze Czesław Kiszczak. I piszę go celowo bez stopnia wojskowego. Bo dawno powinien być zdegradowany. Bo był człowiekiem Moskwy.
Kiszczak był postacią numer dwa dyktatury lat 80. i prawą ręką Jaruzelskiego, który powierzył mu wszystkie resorty siłowe poza armią. Jak w każdej mafii – nr 1 potrzebował kogoś, kto będzie bezwzględnym wykonawcą jego rozkazów bez zadawania zbędnych pytań. Kiszczak, pozbawiony aspiracji politycznych, nadawał się do tego idealnie. Szef MSW brał na siebie (i swoich ludzi) całą brudną robotę. Ilość aresztowanych, skazanych, zastraszonych, torturowanych czy wreszcie zamordowanych świadczy o tym, że Kiszczak radził z tym sobie znakomicie. Stąd Czekiszczak jak twórca Czeki Feliks Dzierżyński.
Karierę zaczynał w… Austrii, gdzie podczas wojny Niemcy wywieźli go na przymusowe roboty. Po wkroczeniu tam sowietów jako młody komunista i syn przedwojennego komunisty współorganizował milicję. Po powrocie do Polski wstąpił do PPR. Pracował w kontrwywiadzie wojskowym, nawet wśród swoich zyskując opinię „gestapowca”. Wysłany do Londynu, rozpracowywał środowisko polskich emigrantów. Jego raporty przyczyniły się do aresztowania i procesów pod sfingowanymi zarzutami wielu przedwrześniowych oficerów WP. W 1957 r. ukończył szkołę wojskową w ZSRS i jak sam podkreślał, był jednym z niewielu, którzy zdobyli wyższe wykształcenie, nie mając matury. W PRL piął się po szczeblach kariery, aż stał się zaufanym Jaruzelskiego. W latach 70. na wniosek Moskwy uznającej Kiszczaka za „sterowalnego” wrócił do kontrwywiadu wojskowego. W 1978 r. został zastępcą szefa sztabu Ludowego Wojska Polskiego.
Pod koniec lat 80. współtworzył koncepcję okrągłego stołu i „pokojowej transformacji”, która zapewniała komunistom miękkie lądowanie po upadku systemu. Po nieudanej „misji” tworzenia rządu objął, na prośbę Tadeusza Mazowieckiego, tekę szefa MSW. Temu ostatniemu powiedział, że pali akta bezpieki „dla dobra ogółu”.
Po 1989 r. Kiszczak kilkukrotnie stawał przed sądem, do więzienia jednak nigdy nie trafił. Jego dorobek nie przeszkodził Adamowi Michnikowi okrzyknąć go „człowiekiem honoru”, a wielu byłym opozycjonistom stawać w obronie Kiszczaka jako „architekta wolnej Polski”.
Gdy zmarł 5 listopada 2015 r., obawialiśmy się, że zostanie pochowany na Powązkach Wojskowych. Kiszczak spoczął jednak na cmentarzu prawosławnym. Dlaczego tam? Wiele wskazuje na to, że sfałszował swój życiorys: nie był rzymskokatolickim Polakiem, ale prawosławnym Ukraińcem. Po jego śmierci wdowa – Maria Teresa – chciała przekazać państwu „szafę Kiszczaka”, ale IPN nie był zainteresowany. Gdy nagłośniliśmy skandal, prokuratorzy w świetle kamer odwiedzili willę przy ul. Oszczepników w Warszawie i ogłosili, że ją przeszukali. Tymczasem wdowa wydała śledczym to, co chciała. Wiele cennych dokumentów, przetrzymywanych nielegalnie przez Kiszczaków, odnalazło się potem za Oceanem w Instytucie Hoovera. Na tym bezprawiu Kiszczakowie jeszcze się wzbogacili.