Izabela Kloc
Poseł do Parlamentu Europejskiego, Prawo i Sprawiedliwość.
Wprowadzenie cła od śladu węglowego (CBAM) połączone z reformą systemu uprawnień do emisji dwutlenku węgla (ETS) mogłoby dać oddech kurczącej się i tracącej konkurencyjność unijnej gospodarce. To proste rozwiązanie leżało na negocjacyjnym stole, ale zostało strącone. Polityczna większość w Unii Europejskiej udaje, że nie ma kryzysu energetycznego i nie godzi się na żadne reformy.
W komisji Przemysłu, Badań Naukowych i Energii (ITRE) byłam sprawozdawcą opinii w sprawie CBAM (mechanizm dostosowywania cen na granicach z uwzględnieniem emisji CO2). Media mają na to prostszą, ale trafną nazwę: cło od śladu węglowego. To jeden z ważniejszych instrumentów regulacyjnych, jakie Bruksela mogłaby zastosować w celu utrzymania konkurencyjności unijnej gospodarki w dobie Europejskiego Zielonego Ładu i w czasie gigantycznego kryzysu spowodowanego wojną. Obszar naszej wspólnoty zalewa import z krajów, gdzie nie obowiązują – tak jak w Unii Europejskiej – restrykcje środowiskowe. Produkcja bez klimatycznych danin jest tańsza i wypiera z rynku europejskie towary. Jeśli ten proceder nie zostanie ukrócony albo uporządkowany, czeka nas exodus firm, zwłaszcza z branż energochłonnych. Ten proces nazywany „ucieczką emisji” już się zaczął. Mówiła o tym kilka dni temu sama przewodnicząca Komisji Europejskiej.
„Wzrost cen energii będący skutkiem agresji Rosji na Ukrainę gwałtownie obniża konkurencyjność unijnej gospodarki. Wiele firm rozważa przeniesienie się poza Wspólnotę” — zaalarmowała przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen w liście wystosowanym do unijnych przewódców w przeddzień szczytu Rady Europejskiej.
Przygotowując rekomendacje dla komisji ITRE zaproponowałam komplementarne wykorzystanie dwóch mechanizmów: CBAM i ETS.
Podatek importowy na towary wyprodukowane z użyciem dwutlenku węgla zachęciłby naszych zewnętrznych partnerów gospodarczych do wzmocnienia – śladem Unii Europejskiej – regulacji klimatycznych. Jednakże ten mechanizm może być skuteczny tylko wtedy, kiedy pójdzie w parze z narzędziami stabilizującymi rynek wewnętrzny. Kołem ratunkowym dla unijnego, energochłonnego przemysłu są bezpłatne uprawnienia do emisji dwutlenku węgla w ramach systemu ETS.
Niestety, nie chce na to się zgodzić polityczna, lewicowo-socjalistyczna większość w Unii Europejskiej.
Wbrew rozsądkowi i interesom gospodarczym, Bruksela planuje jak najszybsze wycofanie się z bezpłatnych uprawnień. Nie chce też słyszeć o postulowanej przez Polskę reformie całego systemu, nad którym kontrolę przejęli spekulanci windujący ceny uprawnień ETS do absurdalnego poziomu. To jedna z głównych przyczyn pasma podwyżek cen energii elektrycznej. Projekt rozporządzenia w sprawie CBAM trafił pod obrady tzw. Trilogu (Komisja, Rada i Parlament Europejski). Brałam udział w tych negocjacjach.
Niestety, szansa na stworzenie skutecznego mechanizmu obronnego dla unijnej gospodarki została zmarnowana.
Zwyciężyła wola większości, która nawet na krok nie chce odstąpić od radykalnych zapisów pakietu Fit for 55, ze sztandarowym postulatem likwidacji bezpłatnych uprawnień do emisji dwutlenku węgla. W najbliższy weekend odbędą się negocjacje w sprawie ETS. Szanse, że zwycięży głos rozsądku są nikłe. Unia Europejska zamiast rozwiązywać tworzy nowe problemy, na tyle poważne, że mogą zagrozić naszemu cywilizacyjnemu rozwojowi. Wbrew unijnej, oficjalnej propagandzie spór wokół CBAM i ETS nie ma podłoża technologicznego, ekologicznego ani gospodarczego. To czysta polityka z wielkimi pieniędzmi w tle. Niewielka, ale wpływowa grupa pod pretekstem walki o klimat zbija fortunę kosztem ubóstwa energetycznego setek milionów Europejczyków.