Ryszard Czarnecki
Pierwsza sesja Parlamentu Europejskiego w Strasburgu w nowym 2023 r. odbyła się w cieniu skandalu korupcyjnego, o którym mówi się i na sali plenarnej, i na specjalnie zwoływanych posiedzeniach poszczególnych struktur PE, ale też obficie w kuluarach. Znany dziennikarz zapytał mnie, czy to największa afera w historii Unii Europejskiej. Zgodnie z prawdą odpowiedziałem, że nie – gdy chodzi o wszystkie instytucje UE, ale tak – gdy chodzi o sam europarlament.
W sensie politycznych skutków z całą pewnością brukselski skandal korupcyjny z kontekstem państw Maghrebu i Półwyspu Arabskiego nie będzie miał tak olbrzymich konsekwencji, jak ten sprzed przeszło dwóch dekad, gdy odwołano wówczas, i to w całości (sic!), Komisję Europejską z jej przewodniczącym, byłym premierem Wielkiego Księstwa Luksemburga Jakiem Santerem.
Brukselski kryminał z instytucjami UE w tle
Centralną postacią tamtej Brussels Gate była Édith Cresson, zresztą też socjalistka, była premier Francji (a wcześniej minister rolnictwa), faworyta (w sensie faworyzowania – choć są na ten temat różne opinie) dwukrotnego prezydenta Francji François Mitterranda. Europejska opinia publiczna żyła wówczas opowieściami, jak to francuska komisarz zatrudniała swojego kochanka dentystę jako eksperta do spraw międzynarodowych, oczywiście za pieniądze unijnego podatnika.
Ciekawe, a może charakterystyczne, że wówczas w wymuszeniu dymisji Komisji Europejskiej główną rolę nie odegrał wcale europarlament, przecież już od 20 lat wybierany w wyborach bezpośrednich! Santer wraz z 14 komisarzami (były to jeszcze czasy „starej Unii”, czyli UE z 15 krajami członkowskimi) został zmuszony do spektakularnej, bo pierwszej – i ostatniej! – w historii Europejskiej Wspólnoty Węgla i Stali / Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej / Unii Europejskiej zbiorowej dymisji… przez media, opinię publiczną oraz… inną instytucję unijną. Był nią Europejski Trybunał Obrachunkowy, czyli unijny NIK z siedzibą w Luksemburgu. Raporty ECA (skrót od: European Court of Auditors) były miażdżące dla kolegium komisarzy i przesądziły sprawę.
Artykuły „Liberation”
Sprawy nie udało się zamieść pod niebieski dywan ze złotymi gwiazdkami, choć wiele środowisk tego chciało. Wówczas jednym z tych, którzy rozpoczęli obnażanie grzechów Komisji Europejskiej, był francuski dziennikarz Jean Quatremer. Ostatnio znów wrócił – niczym porucznik Colombo na miejsce zbrodni w znanym amerykańskim serialu. Na łamach francuskiej liberalnej „Liberation” najpierw 26 listopada, a następnie 1 grudnia 2021 opublikował artykuły zarzucające trzem unijnym instytucjom nielegalny lobbing, afery i machinacje finansowe oraz brak transparentności.
Dwie z tych instytucji szczególnie gorliwie atakowały Polskę. Były to Komisja Europejska w Brukseli i Trybunał Sprawiedliwości UE w Luksemburgu. Trzecią był bohater sprzed dwóch dekad, czyli Europejski Trybunał Obrachunkowy (ETO), którego niemieckiemu szefowi „Liberation” zarzucił machinacje finansowe. W następnym roku okazało się, że właśnie ETO był jedyną instytucją, która w praktyce zareagowała na te medialne doniesienia. O ile publikacje te szeroko komentowano, a nawet politycznie wykorzystano (socjaliści podczas chwilowej kłótni z Europejską Partią Ludową w ramach Wielkiej Koalicji), o tyle nie spowodowały one żadnych następstw personalnych ani w TSUE, ani w KE. Co prawda byłego przedstawiciela Belgii w ETO Karla Pinxena uznano w 2021 za winnego sprzeniewierzenia środków tegoż unijnego NIK, ale nie miało to związku z publikacjami francuskiej gazety.
Milczenie mediów, milczenie polityków
Czy to nie charakterystyczne, że euroentuzjastyczne media w całej Europie, w tym także w Polsce, w zasadzie przemilczały fakt pierwszej w historii dymisji prezesa Europejskiego Trybunału Obrachunkowego? Pewnie byłoby zupełnie inaczej, gdyby był politykiem prawicy, ale Klaus-Heiner Lehne był przedstawicielem niemieckiego i unijnego mainstreamu: przez cztery kadencje zasiadał w Parlamencie Europejskim, będąc wybranym z listy CDU, formacji kanclerz Angeli Merkel. Wcześniej przez dwie kadencje był posłem do Bundestagu z ramienia CDU, a jeszcze wcześniej również przez dwie kadencje i również z rekomendacji CDU radnym miasta Düsseldorf.
To zresztą charakterystyczne dla niemieckiej krytyki praworządności w Polsce: zarzuca się nam upolitycznienie wyboru sędziów, gdy tymczasem „drogowskazy nie chodzą” – pod względem i formalnym, i praktycznym decyzyjność w tej sferze klasy politycznej nad Szprewą i Renem jest wielokroć większa niż polityków nad Wisłą i Odrą. Dobrym tego przykładem jest nie tylko przewodniczący Trybunału Konstytucyjnego RFN w Karlsruhe, wcześniej znaczący poseł do Bundestagu z ramienia CDU, lecz także piastujący przez sześć lat funkcje szefa ETO, a wcześniej przez dwa lata jego członka, „sędzia” Klaus-Heiner Lehne, który zanim przez osiem lat był sędzią Europejskiego Trybunału Obrachunkowego, zdążył przez 36 lat być politykiem i startować przez ten czas aż ośmiokrotnie w różnego rodzaju wyborach do ciał przedstawicielskich w Düsseldorfie, Berlinie i Brukseli/Strasburgu.
Nieznane rosyjskie ślady
Ta długa, choć ze względu na ograniczoną objętość artykułu selektywna historia korupcji w instytucjach UE była konieczna, aby pokazać, że wbrew często spotykanej opinii także, ku mojemu zdziwieniu, w środowiskach eurorealistycznych Qatargate nie jest bynajmniej pierwszą poważną aferą w organach Unii.
Znany jest już i przedstawiany m.in. przez posłów Dominika Tarczyńskiego, Patryka Jakiego i Joachima Brudzińskiego polski wątek tej afery, który wskazuje, że osoby w nią zamieszane były jednocześnie bardzo aktywne na antypolskim froncie w Brukseli, nie tylko głosując przeciwko Polsce i potępiając ją w przemówieniach, ale nawet biorąc udział w różnych demonstracjach, na których przedstawiano nasz kraj jako dyktaturę – to choćby casus już byłej (podała się do dymisji) przewodniczącej prestiżowej podkomisji praw człowieka, socjalistki z Belgii Marii Areny.
Skandaliczną sytuacją jest finansowanie przez UE, ale też przez rządy Niemiec i Francji organizacji byłego socjalistycznego europosła Antonia Panzeriego, Fight Impunity. To m.in. za te pieniądze powstawały raporty, w których rządzących z demokratycznego nadania Rzeczpospolitą przedstawiano jako „białych suprematystów” i pisano o… faszyzmie w Polsce!
Ta sprawa jest już znana, ale nieznany jest wątek rosyjski Qatargate. Czy to nie charakterystyczne, że akurat posłowie zamieszani w tę aferę tak aktywni w atakowaniu Polski nabierali wody w usta w przypadku rzeczywiście dyktatorsko rządzonej i podbijającej kolejne terytoria Rosji? W jakże kluczowym głosowaniu rezolucji PE w sprawie uznania Federacji Rosyjskiej za „państwo sponsorujące terroryzm” siedząca obecnie w więzieniu, już była przewodnicząca europarlamentu, socjalistka z Grecji Eva Kaili nie potępiła Rosji, tylko wstrzymała się od głosu, a dwoje innych funkcyjnych posłów zamieszanych w Qatargate demonstracyjnie nie wzięło udziału w głosowaniu. Jeśli ktoś chce, może to kojarzyć z dziesiątkami milionów euro wydawanych przez Rosję na „lobbing w Europie”.