Ryszard Czarnecki
Ponowna wizyta prezydenta USA w Polsce pokazuje znaczący wzrost znaczenia Polski na arenie międzynarodowej: będzie to bowiem druga wizyta głowy największego mocarstwa świata w ciągu roku. Szereg państw czeka na taką wizytę wiele lat, szereg nigdy nie ma takiej sposobności. Obecność prezydenta Bidena nie wynika z faktu, że zakochał się w Polsce czy że jest pasjonatem bohaterskich dziejów naszego narodu – to docenienie roli Rzeczypospolitej jako swoistego „playmakera” w naszym regionie Europy, a także partnera Nr 1 USA w Unii Europejskiej. Wizyta 46 prezydenta w dziejach USA w naszym kraju wzmacnia prestiż Polski, ale nie jest żadnym specjalnym „gestem” czy „łaską” ze strony następcy D. J. Trumpa.
Zbliżenie z Polską – krajem, który stał się największym hubem militarnym, ale także medycznym i humanitarnym dla napadniętej przez Rosję Ukrainy – leży po prostu w interesie Stanów Zjednoczonych. Zresztą to dobry przykład „win-win situation”, czyli sytuacji, w której wygranymi są obie strony. Warszawa jest dla Waszyngtonu przewidywalna: zapewne nie sprzeda dużego pakietu akcji swojego strategicznego portu morskiego, największemu konkurentowi USA, jak uczyniły to Niemcy, ani nie będzie udawać symetryzmu między Rosją a Ukrainą, jak przez niemal rok czyniła to Francja. Tylko pytanie: czy przy odbudowie Ukrainy też będziemy sojusznikami?