Grzegorz Kuczyński
Artykuł pierwotnie ukazał się na stronie think tanku Warsaw Institute.
warsawinstitute.org
Jeszcze w styczniu eksperci i wojskowi prognozowali, że nowa rosyjska ofensywa rozpocznie się najwcześniej w marcu, a może nawet później. Obecnie mówi się już nawet o połowie lutego. Co spowodowało przyspieszenie możliwego terminu? Gdzie Rosjanie uderzą? Czy faktycznie mają potencjał dokonać przełomu w wojnie?
Czynnikiem wpływającym na przyspieszenie przygotowań rosyjskich do ofensywy była z pewnością decyzja Zachodu o zwiększeniu dostaw broni dla Ukrainy, w tym pojazdów opancerzonych i czołgów, jak też rozpoczęcie poważnej dyskusji o dostawach samolotów bojowych. Zapowiedziane kolejne pakiety pomocy wojskowej oznaczają też zwiększenie zasięgu ognia armii ukraińskiej. W tej sytuacji po stronie rosyjskiej mogła zapaść decyzja, że nie można czekać do późnej wiosny, gdy warunki pogodowe pozwolą na duże działania manewrowe, lecz należy wykorzystać powoli zamykające się okno możliwości, czyli końcówkę zimy. To oznacza okres najdalej do połowy marca. Rosjanie mają więc 4—5 tygodni na działanie, zanim wiosenne roztopy nie zahamują działań wojennych. To sprawia, że nie będzie wielkiej operacji ofensywnej, na dodatek z kilku kierunków, jak to było w lutym 2022 roku. Rosjanie nie mają takiego potencjału i nie są do tego przygotowani logistycznie. Choćby kwestia liczebności wojsk. Rosja ma teraz na froncie ok. 300 tys. ludzi. To za mało na wielkie operacje ofensywne. Pozostaje ok. 200 tys. rezerw w kraju, szkolonych wciąż zmobilizowanych oraz ludzi z jesiennego poboru. Ale ich przerzut na front to kwestia co najmniej paru tygodni. Tyle czasu Rosja nie ma. Stąd, jak zauważają coraz częściej zachodni i ukraińscy eksperci, ale też wojskowi, ta ofensywa będzie miała inny charakter. To nie będzie jednorazowe potężne uderzenie przygotowanych dużych zgrupowań, ale stopniowe zwiększanie nacisku na froncie wraz z docieraniem na jego linię i na zaplecze bezpośrednie kolejnych oddziałów i sprzętu. Obecnie widać to przede wszystkim w obwodzie ługańskim, stąd większość przewidywań mówi, że właśnie ten odcinek frontu będzie priorytetem w ofensywie Rosji. Z punktu widzenia Moskwy wydaje się to najbardziej sensowna opcja. Ponowne wypchnięcie Ukraińców z obwodu ługańskiego, w kierunku zachodnim od będącej teraz główną linią kontaktu trasą łączącą Swatowe z Kreminną, pozwoli wejść Rosjanom do obwodu charkowskiego. Czyli odzyskać ziemie stracone w ukraińskiej kontrofensywie na przełomie sierpnia i września. I ponownie oskrzydlić ukraińskie zgrupowanie broniące się w obwodzie donieckim, od Łymanu na północy, przez Bachmut w środku, po Wuhłedar na południu. Gdyby Rosjanom udało się posunąć znacząco w obwodzie ługańskim na zachód, wróci zagrożenie odcięcia Ukraińców poprzez uderzenie z Iziumu na Słowiańsk i Kramatorsk. Ewentualne udane natarcie w obwodzie ługańskim może też ponownie zagrozić Charkowowi. Należy uwagę zwrócić na koncentrację sił rosyjskich w rejonie kupjańskim, ostatnim okupowanym skrawku obwodu charkowskiego, na północnym wschodzie, w sąsiedztwie obwodu ługańskiego. Dużą przewagą Rosjan jest tutaj fakt, że za plecami mają bezpośrednio własne terytorium. Nie przypadkiem zapewne sekretarz Rady Bezpieczeństwa Narodowego i Obrony Ołeksij Daniłow w ostatnim wywiadzie dla Sky News wspomniał o możliwości rosyjskiego uderzenia na obwód charkowski i zaporoski. Ostatnio strona ukraińska mówiła właściwie tylko o zagrożeniu ofensywą w Donbasie. Tymczasem także prezydent Wołodymyr Zełenski wspomniał o zagrożeniu na froncie południowym. Faktem, jest, że Rosjanie budują od pewnego czasu duże rezerwy w Mariupolu. Te oddziały jednak mogą być równie dobrze rzucone do Donbasu. Być może jest to też zabezpieczenie rosyjskie na wypadek ukraińskiego uderzenia w obwodzie zaporoskim, od Zaporoża na południe, na Melitopol i Berdiańsk.