Tomasz Teluk
Autor jest założycielem i dyrektorem Instytutu Globalizacji (www.globalizacja.org)
Wszyscy zastanawiają się, jak długo jeszcze potrwa konflikt na Ukrainie. Szef NATO Jens Stoltenberg ostrzega, że Kreml przygotowuje się na wieloletnią wojnę z Zachodem. Tymczasem brak sukcesów na froncie powoduje, że plany Putina mogą ulec zmianie znacznie szybciej.
Wielka rosyjska ofensywa, przygotowywana rzekomo od miesięcy, ruszyła. Okazała się jednak niewypałem. Pogłoski o gromadzeniu wielkich ilości nowo wyszkolonego wojska, a nawet nowych, uzupełnionych elitarnych jednostek, okazały się propagandą. Nie zrobiło wrażenia nawet przesunięcie bliżej frontu sporej liczby samolotów i helikopterów bojowych, które nie wlatują w ukraińską przestrzeń powietrzną w obawie przed zestrzeleniem.
Kto uzyska przewagę sprzętową
Szef ukraińskiego wywiadu wojskowego (HUR) Kyryło Budanow uważa, że przełom na froncie jest bliski i nie oznacza on wcale przełamania linii obrony. Według danych HUR czynnik ludzki najeźdźcy jest wciąż słaby i zdemotywowany, rezerwy amunicji zaś się kończą. Zapasy rakiet oceniane są na 30 proc. pierwotnego stanu, a zdolności ich uzupełniania są niewielkie w porównaniu z potrzebami.
To, co niepokoi i jest ostatnio sygnalizowane przez Waszyngton, to możliwość dostarczania nowoczesnej broni przez Chiny, co znacznie przedłużyłoby toczący się konflikt i zmierzałoby do jego eskalacji. Przed dostawami uzbrojenia ostatnio ostrzegał Pekin sekretarz stanu Antony Blinken. Niepokoi wizyta szefa chińskiego MSZ Wang Yi w Moskwie i zapowiedź analogicznej podróży przewodniczącego ChRL Xi Jinpinga. Komunikaty Pekinu, który odżegnuje się od zamiaru militarnego wspierania Moskwy i chwali ją za skłonności do pokojowego rozwiązania problemu Ukrainy, mogą być fałszywe.
Tymczasem postępów na froncie nie widać, za to zbroi się Ukraina. Zapowiedź gigantycznych dostaw broni dla Kijowa podczas wizyty Joego Bidena przekracza najśmielsze oczekiwania Ukraińców z zeszłego roku. Dostawę rakiet dalekiego zasięgu zapowiedziała Wielka Brytania. Buduje się też koalicja państw, które dostarczą nowoczesne myśliwce, oczywiście po uprzednim przeszkoleniu ukraińskich pilotów. Wydaje się więc, że prezydent Zełenski ma zabezpieczoną pomoc militarną i finansową, bez specjalnego ociągania się Zachodu, jak to było do tej pory.
Spora w tym zasługa Polski, której dyplomatyczna ofensywa (zwłaszcza prezydenta Andrzeja Dudy i premiera Mateusza Morawieckiego) pokazała wyraźnie, że silna Polska w regionie to „być albo nie być” Ukrainy. Docenił to także Joe Biden, wyraźnie akcentując w Warszawie, że nasz kraj jest głównym graczem w budowaniu nowej architektury europejskiego bezpieczeństwa. Warszawa sukcesywnie zastępuje Berlin jako najważniejszy sojusznik Amerykanów w Europie.
Gospodarka się trzyma
Wygląda na to, że przedłużająca się niepewność coraz mniej szkodzi gospodarce. Po roku wojny na Ukrainie, podobnie jak to było w przypadku pandemii, światowa gospodarka kieruje się swoimi prawami, w ograniczony sposób reagując na zagrożenia dla pokoju. Oczywiście początkowo nastąpił duży szok związany z koniecznością dywersyfikacji dostaw surowców, lecz wydaje się, że najbardziej burzliwy okres mamy już za sobą.
Rządy musiały zacieśnić politykę pieniężną i walczyć z inflacją. Wstrząsy na rynkach surowcowych trwały krócej, niż się obawiano. Ceny energii, ropy i gazu ulegają stopniowej stabilizacji. Jak na razie udaje się też unikać recesji. Stopa bezrobocia w USA spadła do 3,4 proc. i jest najniższa od 53 lat. Stopy procentowe rzędu 4,75 proc. są z kolei najwyższe od 2007 r. Spada także ryzyko recesji w krajach europejskich. Co prawda pogarszają się wskaźniki produkcji przemysłowej, ale są one kompensowane przez lepsze dane z rynku usług. UE wychodzi z kryzysu obronną ręką.
A czego boją się Polacy? Okazuje się, że bardziej niż wojna czy bezrobocie martwi nas inflacja. Przyzwyczailiśmy się już do dostatniego życia, dlatego trudno nam rezygnować z wielu zachowań konsumpcyjnych. Choć wzrost cen spowodował, że wielkie zakupy odkładamy na potem, to tęsknota za wkładaniem do koszyka wszystkiego, na co mamy ochotę, jest jak dotąd największym cierpieniem dla obywateli. Mamy za to otwarte serca na cudzą krzywdę. Pomoc dla Ukraińców jest tym, co najbardziej imponowało Joemu Bidenowi.
Prezydent USA podziękował Polakom za pomoc Ukraińcom i zapewnił, że zarówno Ameryka potrzebuje Polski, jak i Polska potrzebuje Ameryki. Przypomniał także, że art. 5 NATO jest świętą przysięgą i sojusz będzie bronił każdego centymetra ziemi zaatakowanego członka paktu. Z USA łączą nas nie tylko więzi militarne, lecz także energetyczne. Podczas wizyty podpisano pierwsze umowy na budowę elektrowni jądrowych w naszym kraju.
Prezydent Andrzej Duda zapowiedział, że podczas prezydencji Polski w UE w 2025 r. nasz kraj będzie starał się ożywić relacje transatlantyckie. Będzie to zmiana dotychczasowej polityki UE nastawionej na wypieranie USA z kontynentu. Warszawa chce więcej Amerykanów w Europie. Z pewnością nie będzie mogła w tej sprawie liczyć na Berlin, ale niewykluczone, że w niedalekiej przyszłości nastąpi jakiś przełom w relacjach z Francją, skąd słychać coraz więcej głosów wzywających do zmiany polityki wobec Warszawy i powrotu do polityki wschodniej z czasów generała de Gaulle’a, w której Polska odgrywała ważną rolę.
Czy Rosję stać na nowy front?
Nic nie wskazuje na razie na to, aby Rosja mogła „ukąsić” Zachód. Wszelkie doniesienia o przesuwaniu wojsk rosyjsko-białoruskich pod granicę z Litwą czy planowaniu akcji dywersyjnych przez Grupę Wagnera w krajach bałtyckich okazują się tylko propagandowymi fake newsami. Podobnie należy traktować zapowiedzi o ataku na Mołdawię.
Ostatnio Ukraina zadeklarowała pomoc militarną sąsiadowi, jeśli Mołdawia zostanie napadnięta przez Rosjan. „Jeśli Rosja z okupowanego Naddniestrza zaatakuje niepodległą Mołdawię, Ukraina wesprze Kiszyniów”, powiedział prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski w wywiadzie dla niemieckiego dziennika „Die Welt”. Coraz głośniej o uregulowaniu statusu Naddniestrza mówią także mołdawscy politycy. Nowy premier tego kraju Dorin Recea wyraził opinię, że Naddniestrze musi zostać zdemilitaryzowane, a Rosjanie muszą opuścić jego kraj.
Putin miał uchylić dekret z 2012 r., który gwarantował rozwiązanie statusu Naddniestrza z poszanowaniem integralności terytorialnej i neutralności Mołdawii, ale jest mało prawdopodobne, że Rosja otworzy nowy front wojny w Europie. Jest po prostu na to zbyt słaba. Dużo bardziej prawdopodobne jest silne wsparcie Mołdawii przez Rumunię i próby stopniowej hybrydowej neutralizacji Naddniestrza bądź przez stronę ukraińską, bądź przez jej europejskich sojuszników.
W ostatnich dniach byliśmy świadkami prób destabilizacji w stolicy Mołdawii. Liderzy prorosyjskiej partii Sor zwozili autobusami ludzi z całego kraju na wiec w stolicy przeciwko obecnym władzom. Demonstranci blokowali drogi i wznosili prorosyjskie hasła. Tłum skandował: „Rosja, Rosja”. Manifestanci zapewniali, że „chcą pokoju”, że „Rosja pomoże Mołdawii”. Jednak jasne jest, że gra toczy się o to, aby zmienić kurs tego najbiedniejszego państwa Europy. Oficjalnie protesty inicjował Ruch dla Ludu, ale wiadomo, że organizacja jest sterowana z zewnątrz.
Ukrywający się w Izraelu mołdawski oligarcha Ilan Sor, lider partii Sor, która ma zaledwie kilka miejsc w parlamencie, ma silne powiązania z Moskwą. W Mołdawii toczy się gra polityczna o delegalizację tego ugrupowania. Służby zatrzymały kilka osób.
Równolegle w mediach społecznościowych pojawił się film, będący rosyjską dezinformacją, o rzekomych ruchach rumuńskich wojsk w kierunku granicy z Mołdawią. Okazało się, że jest to materiał z końca listopada zeszłego roku, z przygotowań do parady wojskowej, a Rosjanom chodziło o spowodowanie paniki i napięcia między krajami.