Ryszard Czarnecki
Proces (i aresztowanie) Donalda Trumpa to sprawa Ameryki. Skoro my protestujemy, jak ktoś ingeruje w nasze wewnętrzne sprawy, to żeby nikt nie zarzucił nam hipokryzji, nie powinniśmy ingerować w wewnętrzne sprawy naszego sojusznika, a jednocześnie największego mocarstwa świata. To oczywiście oznacza – na zasadzie symetrii – że nasi przyjaciele zza Atlantyku nie będą mądrzyć się w sprawach polskich, obojętnie czy są to kwestie obyczajowo-moralne, czy są to sprawy wymiaru sprawiedliwości.
Jednak to bezprecedensowe dochodzenie i będący jego wynikiem proces 45. prezydenta w dziejach USA, jest komentowany na całym świecie, a nie tylko w Stanach Zjednoczonych Ameryki. Niewątpliwie to ojczyźnie Jerzego Waszyngtona i Tomasza Jeffersona nie służy. Mało kto na świecie uwierzy, że nie jest to proces motywowany politycznie. Donald. J. Trump przed 26 miesiącami, gdy ogłoszono jego porażkę w wyborach prezydenckich, nie chciał położyć się do politycznego grobu, zapowiadał wielokrotnie, że ponownie stanie do wyborów, był liderem w prawyborczym wyścigu Republikanów i według sondaży szedł z urzędującym prezydentem Josephem Robinette’ m Bidenem „łeb w łeb”, to przez to przestraszono się go i postanowiono wyeliminować za pomocą środków formalno-prawnych, nie czekając na ryzykowne wybory.
Paradoksem jest to, że jeżeli rzeczywiście rządzący Demokraci uniemożliwią Trumpowi kandydowanie w wyborach prezydenckich w listopadzie 2024, to głównym kandydatem Republikanów będzie gubernator Florydy Ron DeSantis, który… ma większe szanse wygrać z Biden.