Ryszard Czarnecki
Dopiero co wróciłem z Kazachstanu. To już moja dwunasta wizyta w kraju, z którym związane są losy setek tysięcy naszych rodaków. Przecież to właśnie w kazachskie stepy wywożono Polaków za sowieckich czasów. To obecnie największe państwo Azji Środkowej, stało się wtedy – wbrew woli gospodarzy czyli Kazachów i wbrew woli polskich zesłańców – za przyczyną „czerwonej Rosji” (by użyć tytułu książki historyka Jana Kucharzewskiego) swoistym „Domem niewoli” (by z kolei użyć tytułu książki niesłusznie dziś zapomnianej Beaty Obertyńskiej, opisującej polskie losy w ZSRS).
Rosyjskie rządy z tylnego siedzenia czyli wódka do śniadania
Dwanaście podróży do tego jednego z dziewięciu największych terytorialnie państw świata na przestrzeni ostatnich trzech dekad – to na pewno za mało, by występować w roli eksperta, ale z pewnością więcej wiem o Kazachstanie dziś niż we wrześniu 1993 roku, gdy zjawiłem się tu po raz pierwszy. Byłem wtedy wiceministrem kultury i sztuki, w praktyce odpowiedzialnym za sprawy zagraniczne. Miałem jechać do Kazachstanu i do Rosji. W ministerstwie doradzano mi, żebym zaczął od Moskwy, a stamtąd poleciał do Ałmaty, ówczesnej stolicy, którą Rosjanie do dzisiaj uparcie nazywają Ałma-Atą. Zrobiłem odwrotnie. Być może dzięki temu ocaliłem życie, ale może też straciłem niepowtarzalną okazję bycia w miejscu, gdzie dzieje się historia. Byłem w Kazachstanie, a nie jak początkowo planowano w stolicy Rosji, gdy miał tam miejsce tzw. pucz Janajewa. Gdy po paru dniach zameldowałem się w hotelowym molochu „Ukraina” w Moskwie, widziałem ślady po kulach na ścianach hotelowego budynku (nowe szyby już wprawiono).
W Ałmaty wieczorem było wtedy tak ciemno, że oko wykol. Oszczędzano na świetle. Stolica kraju, który jako ostatni (sic!) z siedemnastu republik Związku Sowieckiego ogłosił niepodległość w grudniu 1991, przypominała nasze miasta wojewódzkie z ćwierć wieku wcześniej. Czuć było przemożne wpływy Rosji i Rosjan. Z sowieckiej ery przeniesiono niczym wedle reguły „kopiuj, wklej” zasady uprawiania polityki z czasów komunizmu: minister był Kazachem, ale wiceminister, który go pilnował, często realny decydent, zawsze był Rosjaninem. Spotkałem się z dwoma moimi odpowiednikami w rządzie Kazachstanu: z wiceministrem kultury i wiceministrem edukacji. Obaj Rosjanie. Poza spotkaniami oficjalnymi przyszli do mnie, do hotelu na śniadanie. Była 10:00 rano. Do śniadania zamówili… wódkę. Podano ją nie w kieliszkach, tylko w tzw. szklankach musztardówkach. Co było zrobić…
Za czasów sowieckich pierwszymi sekretarzami partii komunistycznej w poszczególnych republikach byli miejscowi: Kazachowie, Tadżycy czy Azerowie, ale ich zastępcami, cieszącymi się zaufaniem centrali – Rosjanie. Ten wzór przetrwał upadek komuny.
„Zagłodzić ” – sowiecka taktyka unicestwiania narodów
Wówczas na terenie dawnej Kazachstańskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej według nieoficjalnych szacunków mieszkało ponad 100 tysięcy Polaków – według spisu narodowościowego było ich nieco ponad 60 tysięcy. Przybyli oni – i ich przodkowie – w dwóch falach. Najpierw w latach 1930-tych, gdy Sowieci wywieźli dziesiątki tysięcy naszych rodaków w ramach „depolonizacji” obszarów, które zostały zawłaszczone przez carską Rosję podczas pierwszego rozbioru i nie wróciły do Macierzy po Traktacie Ryskim z 1921 roku. Żywioł polski był na tych ziemiach olbrzymi, władze komunistyczne stworzyły więc autonomiczne obwody polskie imienia Juliana Marchlewskiego i Feliksa Dzierżyńskiego na terenie Ukraińskiej i Białoruskiej SRS. Gdy polska diaspora, oficjalnie komunistyczna, zaczęła być w jakiejś mierze infiltrowana przez naszą „Dwójkę”, a nawet funkcyjni „kompartii” – Polacy zaczęli być oskarżani, że wykorzystują sowieckie struktury administracyjne i partyjne do utrwalania polskości, a nie komunizowania rodaków, Moskwa podjęła decyzję o fizycznej likwidacji Polaków, tylko dlatego, że byli Polakami. Ci, którzy przeżyli, trafili właśnie do Kazachstanu.
Druga fala to nasi rodacy wywożeni począwszy od lutego 1940 z terenu dawnych Kresów Wschodnich RP, zajętych po sowiecko-niemieckim pakcie Ribbentrop-Mołotow. Kazachstan stał się ziemią polskiej martyrologii – jednocześnie będąc ziemią martyrologii samych Kazachów. Wszyscy niemal wiedzą o „Wielkim Głodzie” – „Hołodomorze” na terenie Ukraińskiej SRS w latach 1930-tych. Prawie nikt jednak nie wie, że dokładnie w tym samym czasie Sowieci identyczną operację – świadomego zagładzania setek tysięcy ludzi – podjęli na terenie Kazachstanu. Zginęła wówczas ponad połowa populacji rdzennych Kazachów!
Szkoły dla Niemców, nie dla Polaków
Kolejne moje dwie wizyty w Kazachstanie przypadły na czas przełomu wieków. Byłem wtedy przewodniczącym Sejmowej Komisji Łączności z Polakami za Granicą i zacząłem spotykać się z naszymi rodakami , którzy wytrwali przy polskości pięć, czy sześć dekad – wbrew wszystkiemu i wszystkim. Nasi zachodni sąsiedzi w wyniku tajnych porozumień między Bonn a Moskwą w ramach „polityki wschodniej” Niemieckiej Republiki Federalnej, a potem Federalnej Republiki Niemiec uzyskali możliwość funkcjonowania niemieckiego szkolnictwa w Kazachstanie. Komunistyczny rząd w Warszawie Polaków w Kazachstanie miał w nosie. Nie mieli własnych szkół i często już nie mówili po polsku, choć czuli się Polakami.
Za trzecim razem przejechałem samochodem po Kazachstanie dwa tysiące kilometrów. Pamiętam dramatyczny stan dróg, gdzie trzeba było- obojętnie czy w miastach czy w interiorze – dokonywać slalomu na drogach, aby nie wpaść w drogowe kratery, które przypominały chwilami leje po bombach. Pamiętam poruszające spotkania z Polakami, którzy patrzyli w nas, w przybyszów znad Wisły i Odry niczym w święty obrazek, z nadzieją, że natychmiast ich zabierzemy i wywieziemy z „nieludzkiej ziemi”, by użyć tytułu książki Gustawa Herlinga-Grudzińskiego. Pamiętam swoje wówczas poczucie niemożności, bo choć rządy w Warszawie się zmieniały, to o polityce imigracyjnej decydowali cały czas ci sami ludzie, którzy potencjalnych repatriantów z Kazachstanu Północnego – tam było największe skupisko Polaków – traktowali w najlepszym wypadku jak dopust Boży, ale głównie jako problem czy zagrożenie, jak nie ekonomiczne, to jako instrument do rosyjskiej infiltracji. „Imposybilizm” państwa polskiego zderzał się z wielkimi oczekiwaniami naszych rodaków, którzy przez dziesiątki lat opierali się rusyfikacji, a potem swoistej „kazachizacji” która, choć skierowana przede wszystkim przeciw Rosjanom, uderzała też przecież w Polaków. Jakże było mi wtedy wstyd za to, że Polska wobec tych ludzi, którzy pozostali jej wierni, zachowuje się nie jak matka, ale jak zła macocha.
Między Rosją a Chinami
Stary dowcip opowiadany chętnie przez specjalistów od PR mówi o tym, jak szczur skarży się do chomika: „Hej, chomik, jak to jest, że jesteśmy do siebie tak podobni, ale ciebie wszyscy lubią, a na mój widok uciekają wszyscy z krzykiem?” Na co chomik z uśmiechem: „Stary, ja mam lepszy PR”. Dowcip ten można przytaczać także w kontekście Kazachstanu. Ten nie tylko największy terytorialnie, ale najbogatszy kraj Azji Środkowej w ostatnich latach, zwłaszcza za nowego prezydenta – Kasyma- Żomarta Tokajewa – przeprowadził reformy demokratyzujące system polityczny, ma w strukturach władzy realnego Ombudsmana (a raczej „Ombudswoman”, bo ich Rzecznikiem Praw Obywatelskich jest kobieta), prawa człowieka są znacznie bardziej przestrzegane niż w takim Kirgistanie, nie mówiąc o Tadżykistanie czy Turkmenistanie, a mimo to właśnie Kazachstan jest pod ostrzałem instytucji międzynarodowych z Parlamentem Europejskim na czele. O tamtych natomiast – cisza. To znamienne, ale da się wytłumaczyć. Kazachstan bowiem jest krajem, w którym ścierają się wpływy Rosji i Chin, ale też Wschodu i Zachodu. W ramach swojej polityki „balance of power”, równowagi między głównymi „playmakerami” światowego ładu Kazachowie starają się zachować pewien dystans do głównych aktorów światowej sceny polityki zagranicznej. A do tego potrzebne jest otwarcie na Zachód. Rzecz w tym, że jest to wbrew interesom Rosji. Wydawałoby się, że to, co złe dla Rosji, jest dobre dla Zachodu. Okazuje się jednak, że nie dla wszystkich rozgrywających na Starym Kontynencie. Na to nigdy nie będzie dowodów, ale wydaje się oczywiste, że dla państw takich ,jak Niemcy i Francja Kazachstan jest piłką w ich grze z Rosją. Berlin i Paryż cynicznie blokują – oczywiście pod pretekstem zbożnych praw człowieka – przesuwanie się Nur-Sułtan na Zachód. Czemu ? Bo „dealują” z Moskwą uzyskując od Federacji Rosyjskiej korzyści na innych polach. W tej grze Kazachstan nie jest wcale ani pierwszym, ani pewnie ostatnim państwem tak instrumentalnie traktowanym przez znaczącą cześć Zachodu. Przypomnijmy sobie pacyfikacyjną podróż francuskiego prezydenta Nicolasa Sarkozy’ego do Tbilisi w sierpniu 2008 roku. Propaganda przypisywała lokatorowi Pałacu Elizejskiego, chodzącemu w butach na ośmiocentymetrowym obcasie, ocalenie Gruzji przed Rosją, ale tak naprawdę Sarkozy, który zdążył spotkać się z Micheilem Saakaszwili przed prezydentem Kaczyńskim i towarzyszącą mu grupą prezydentów z naszego regionu Europy, pacyfikował – po swoim wcześniejszym pobycie w Moskwie i spotkaniu z Putinem – Gruzinów, aby pogodzili się z utratą Abchazji i Osetii Południowej na rzecz Rosji. Podobnie było z Azerbejdżanem, który – gdy Baku w pierwszej dekadzie tego wieku i na początku ubiegłego dziesięciolecia starało się przeorientować kurs swojej polityki zagranicznej na Zachód – spotkało się z obojętnością, a potem z… atakami w kontekście praw człowieka na forum Parlamentu Europejskiego i Zgromadzenia Rady Europy. Kluczowe państwa Starego Kontynentu uznały, że Azerowie mają pozostać w rosyjskiej strefie wpływów, choć zapewne wystawili za to Moskwie słony rachunek. Podobny mechanizm zastosowano wobec Ukrainy w pierwszych latach zeszłej dekady, a teraz znów wobec Gruzji, gdy Komisja Europejska i europarlament oficjalnie zaprosiły na pokład UE – oczywiście czujnie nie podając dat – Ukrainę i Mołdawię, ale już nie Tbilisi. Zawsze pretekstem są prawa człowieka, ale realnym powodem takich decyzji – obejmujących również Kazachstan i dlatego o tym mowa – są geopolityczne „deale” tandemu Berlin-Moskwa i trójkąta Berlin- Paryż-Moskwa.
Powiew stepowego wiatru czyli imiona Kazachow
Ach, te kazachskie imiona! Owiane mgiełką tajemnicy unosząca się nad bezbrzeżnym stepem. Imiona współczesnych nomadów. Wyjątkowe, specyficzne, ale łatwe do zapamiętania. Wypisuję imiona mężczyzn – tylko tych, z którymi dane jest mi się spotkać w czasie tej pięciodniowej peregrynacji: Nurlan (słownik zmienia mi na :Norman…), Kanat, Askar, Muchtar, Bolat, ale też Bulat, Ajkun (słownik zmienia na: Arkansas), Ulan, Dimasz, Aset, Almur, Sajat, Erlan ale też Jerlan, Bachtyzchan, Akyzchan, Zasulan, Timur, Eldos, Rizabek, Kajrgeldy, Ramazan, Arnur, Zasaral, Marat, Miras, Duman, Amangeldy, Galym, Kasym… Ale wpływy rosyjskie – dwóch Jewgienijów – też spotkałem. Najczęściej spotykane to: Aset, Kanat i Sajat.
Wśród kobiet kazachskie imiona brzmią jakby bardziej romantycznie: Zulfija, Ajgul, Leila, Aida, Mereilim, Zanar, Aina, Akerke, Asselja, ale też Assel, Rauszan, Nazken, Asja, Janar, Gulnar, ale też Gulnara,Bachytżan,Żasmin i Madina. Ale spotykam też europejskie: Elwira, Anna, Tatiana, Sniezanna(!), Diana – i Dana, Inga.
Co do imion jedna uwaga: po części podobne imiona spotkać można w Uzbekistanie, Kirgistanie, Turkmenistanie, a nawet w Azerbejdżanie. To nie przypadek. Wszystkie te kraje łączy wspólny mianownik: wyrastają z tureckiej kultury i używają języków wywodzących się z języka tureckiego. To jednak nie tylko przeszłość, wspomnienie, sentyment. Te wspólne korzenie stały się podstawą do utworzenia TURKSOY czyli organizacji międzynarodowej skupiającej wspomniane cztery kraje Azji Środkowej plus jeden Kaukazu Południowego (Azerbejdżan) oraz oczywiście Turcję. Członkami stowarzyszonymi jest Tadżykistan i… Węgry. W Tadżykistanie, jak wiadomo, historycznie królują wpływy perskie ,a język tadżycki oparty jest o farsi, jednakże wieki życia w symbiozie z państwami, które przynależą do kręgu kultury tureckiej zrobiły swoje.
Turcja zresztą bardzo mocno inwestuje w ten region. Jej wpływy gospodarcze, a zatem w jakiejś mierze polityczne rosną. Dość powiedzieć, że obroty handlowe Ankary z państwami dawnej Azji sowieckiej – jeżeliby nie liczyć uzbrojenia – są już większe niż obroty hegemona na tym terytorium od 160 lat, czyli Rosji. Oczywiście Moskwa ma decydujący udział w imporcie broni przez te dawne azjatyckie republiki ZSRS i to decyduje, że summa summarum jej obroty są wciąż większe niż Turcji. Jednak jeśli nie brać pod uwagę eksportu militarnego to Turcja wypiera Rosję aż miło patrzeć.
Kazachstan jak kraje Zatoki Perskiej : fundusze kapitałowe dla dzieci
W styczniu w Kazachstanie miały miejsce – po ogłoszonych przez władze podwyżkach – pierwsze tak duże w 31-letniej historii tego państwa manifestacje. Przerodziły się one w krwawe starcia. Stały się pretekstem dla Parlamentu Europejskiego do gniewnych rezolucji potępiających Kazachstan, a dla Rosji do przysłania swoich wojsk w ramach międzynarodowego kontyngentu wojskowego skupiającego kraje powstałe na bazie ZSRS. Według wielu obserwatorów owe manifestacje, które szybko rozprzestrzeniły się na miasta, w których nigdy nie było żadnego wiecu, wynikały z wewnętrznej walki o władze w kazachstańskich elitach. Były już prezydent, ale zachowujący wciąż znaczącą pozycję polityczną i mający swoich ludzi w resortach siłowych i służbach Nursułtan Nazarbajew miał chcieć zwiększyć sferę swoich wpływów kosztem obecnego prezydenta Kasyma-Żomarta Tokajewa. Byłemu prezydentowi przypisywano sympatie protureckie, a obecnemu – prorosyjskie. Jedno jest pewne: Nazarbajewowi sprzyjali kazachscy nacjonaliści mający swoje media, zwłaszcza internetowe. Po ośmiu miesiącach od tego przesilenia, przez niektórych po cichu określanego jako próba wewnętrznego puczu, widać wyraźnie, że starcie zakończyło się całkowitym zwycięstwem obecnego prezydenta, który przed objęciem swego urzędu był wieloletnim (12 lat) ministrem spraw zagranicznych. „Siłownicy” czyli szefowie resortów siłowych, wywiadu itd. siedzą dziś w więzieniu i czekają ich procesy. Nazarbajew w prywatnych rozmowach opowiada „ja tiepier w odstawku”, jednak władze w Nur-Sułtan – bo stolica wciąż się tak nazywa, choć warto postawić pytanie: „jak długo?” – pozwalają mu wyjeżdżać na konferencje międzynarodowe, a nawet ostatnio zgodziły się, aby otwierał w stolicy nazwanej tak od jego imienia największy meczet w Azji Środkowej. Jego następca ogłosił częściową amnestię i przeprowadza reformy zarówno administracyjne, jak i gospodarcze. Jednym z jego pomysłów, entuzjastycznie przyjętych przez Kazachów, zwłaszcza tych młodszych, mających małe dzieci, jest ustanowienie – wzorem bogatych krajów arabskich z Zatoki Perskiej – specjalnego funduszu, na które odkładane są środki ze sprzedaży (eksportu) surowców naturalnych. Beneficjentami tego funduszu kapitałowego będą, wzorem naftowych emiratów, obecne dzieci, ale po osiągnięciu pełnoletności. Rozmawiałem z ojcem czworga dzieciaków dosłownie dzień po ogłoszeniu tego programu: był wniebowzięty. Program wejdzie w życie od 1 stycznia 2024 roku. Jest jeszcze jeden, poza ekonomicznym, wymiar tej inicjatywy: to w jakimś stopniu próba stymulowania wzrostu demograficznego. A raczej: jeszcze większej dzietności, bo już teraz Kazachstan ma pod tym względem sytuacje zdecydowanie lepszą niż Polska. Jedna kobieta rodzi tu statystycznie tu aż 2,9 dziecka – gdy w Polsce 1,32 (choć w 2011 roku było mniej:1,297). W Kazachstanie dziś „modne” jest mieć więcej niż dwójkę dzieci. Szereg inteligenckich rodzin ma ich co najmniej trzy…
Kazachstan: repatriacja w dwie strony
Inną metodą zwiększania populacji Kazachstanu, wciąż nieproporcjonalnie małej wobec wielkości terytorium, jest repatriacja Kazachów z innych krajów, głównie z Chin.
Dotychczas problemem Kazachów był fakt, że na tak wielkim terytorium było ich stosunkowo niewielu. Stąd cicha akcja repatriacyjna. Cicha, bo bez rozgłosu – choć skuteczna: w ostatnich 25 latach, ale ze szczególną intensywnością w ostatnich dwóch dekadach, sprowadzono na koszt państwa choć nie nagłaśniano tego specjalnie co najmniej 1,1 miliona Kazachów z Chin. W ten sposób nie tylko rośnie populacja kraju, ale też zmienia się struktura narodowościowa Kazachstanu. Przyjazd setek tysięcy Kazachów rozrzedza żywioł rosyjski, czy szerzej: narodów europejskich.
Z drugiej strony władze Kazachstanu nie są specjalnie życzliwe repatriacji stamtąd ludności niekazachskiej, bo tracą ręce do pracy. Wyjechały setki tysięcy Niemców, wyjechało tysiące Polaków i dziesiątki tysięcy Rosjan. Kazachstan stał się „Terenem Łowieckim” dla zorganizowanej akcji rosyjskiej przeprowadzanej w systematyczny sposób w ostatnich kilkunastu latach. Właśnie z Kazachstanu wyjechało sporo obywateli tego kraju, skuszonych ofertą administracji Putina, która przewidywała zachęty finansowe i mieszkaniowe dla obywateli dawnego Związku Sowieckiego oraz ich potomków, jeśli tylko osiedla się na terenie Federacji Rosyjskiej .Niezależnie od efektu, jaki akcja ta przyniosła w krajach bałtyckich, na Południowym Kaukazie, Mołdawii czy w europejskiej części dawnego ZSRS, szczególny rezultat przyniosła na terenie Kazachstanu Północnego. Perspektywa otrzymywania przez pół roku średniej pensji, jeśli repatrianci osiedlali się w miastach, a także mieszkania na własność oraz jeszcze hojniejsza propozycja wypłacania przez cały rok średniej miesięcznej pensji wraz z domem (był to też sposób na walkę z wyludnianiem się rosyjskiej wsi) okazał się atrakcyjny dla Rosjan, ale niestety nie tylko dla nich. Skorzystali z tej oferty również w pewnej mierze… Polacy z Kazachstanu. W dużej mierze ci, którzy nie doczekali się akcji repatriacyjnej ze strony ojczyzny ich przodków. To wstyd dla Rzeczpospolitej – pisałem już w tym artykule o tym – ale też chichot historii. Ci wysocy urzędnicy III RP, którzy uzasadniali praktyczne zablokowanie repatriacji obawą, żeby nie przeniknęli do Polski rosyjscy agenci (sic ! ) są współodpowiedzialni za to, że beneficjentem „czerwonego światła” dla repatriacji Polaków z Kazachstanu stała się… Rosja ! Rosja, która części z nich zaoferowała pracę , dach nad głową i uśmierzenie obaw o postępująca „kazachizację”, która miała czynić z ludności niekazachskiej obywateli drugiej kategorii. Cóż, urzędnicy z Warszawy i dyplomaci III RP okazali się pożytecznymi idiotami Putina.
Astana rediviva !
Przedstawicielstwem Unii Europejskiej w Kazachstanie kieruje Litwin. Jego zastępcą jest Polak – Maciej Madaliński. Owa unijna „ambasada” jest z polskiego punktu widzenia o tyle wyjątkowa, że w żadnym innym przedstawicielstwie UE na całym świecie, nie pracuje tak wielu Polaków, jak w Nur-Sułtan. Jest ich czwórka. Przebili nawet misję UE na opisywanym przeze mnie w poprzednim numerze „Arcanów” – Madagaskarze(tam jest trójka Polaków). Okazuje się, że jest to w pewnym sensie ruch dwukierunkowy. Oto bowiem ambasadorem Kazachstanu przy Unii Europejskiej jest Margułan Bajmukchan, który studiował handel międzynarodowy na Uniwersytecie Ekonomicznym w Krakowie (w czasach kiedy na UJ studiował Andrzej Duda) i znakomicie mówi po polsku. W Polsce był ambasadorem, a wcześniej pracownikiem dyplomatycznym. W Polsce rodziła się dwójka jego dzieci, a teraz odbędzie się w Warszawie premiera książki – której jest jednym z dwóch współautorów – o relacjach polsko-kazachskich . Jego zastępcą w Brukseli jest również znakomicie mówiący po polsku Timur Changużin . Od września tego roku pracę w ambasadzie Kazachstanu przy UE rozpoczął kolejny dyplomata biegle mówiący i piszący po polsku. W kazachskim MSZ mówi się ze śmiechem, że to „polska mafia”.
Nur-Sułtan to stolica polityczna i administracyjna. Stop! W czasie ,gdy powstawał ten tekst …zmienia się nazwa kazachskiej stolicy ! Prezydent zaakceptował wniosek parlamentu o powrót do nazwy „Astana”. Napiszę więc teraz, że to w Astanie zawsze spotykam kluczowych polityków z rządu i parlamentu. W czasie ostatniej wizyty choćby ministra spraw zagranicznych Mukhtara Tleuberdiego, ministra sprawiedliwości Kanata Mussina, ministra energetyki Bolata Akchulakowa, ministra informacji i rozwoju społecznego Askara Umarowa czy byłą ambasador Kazachstanu przy Unii, a obecnie przewodniczącą prestiżowej Komisji Spraw Zagranicznych Mażlisu czyli kazachskiego parlamentu Ajgul Kuspan, niegdyś w czasie wizyt w krajach frankofońskich tłumaczkę prezydenta Nazarbajewa .Warto zapamiętać to nazwisko.
Zjeść oko woła ,napić się kumysu czyli nic w życiu nie było mi oszczędzone
Nur-Sułtan ,przepraszam : Astana ,która wraca z nazwa po trzech latach , wcześniej Akmoła, wcześniej Celinograd, a jeszcze wcześniej Akmolińsk (swoją drogą to raczej wyjątkowa w świecie sytuacja, że jedno miasto w ciągu 58 lat nosiło pięć, nie, już sześć różnych nazw!) to nowoczesne miasto budowane niemal od zera, projektowane z przemyślanym układem przestrzennym i ciekawymi architektonicznie budowlami autorstwa także znanych światowych architektów. A jednak mam sentyment do mojego pierwszego miasta w tym kraju – Ałmaty. Może to także sentyment do czasów własnej młodości? Największa metropolia największego państwa regionu, zawsze zatłoczona, z pięknym, najwyżej położonym na świecie torem łyżwiarskim w Medeo (to dlatego tutaj tyle razy bito rekordy świata), wspaniała kolejka gondolowa „Szymbułak”,mili ludzie to wszystko sprawia, że przyjeżdżam tutaj z przyjemnością, a raczej przylatuję – lot z obecnej stolicy do tej dawnej stolicy trwa nieco ponad godzinę.
Świetne warunki do uprawiania sportów zimowych, wyjątkowy tor do jazdy szybkiej na lodzie, spowodował, że Kazachstan dwukrotnie ubiegał się o organizacje Zimowych Igrzysk Olimpijskich: te w 2014 roku przegrał w pierwszym głosowaniu, a te tegoroczne przegrał po finalnej rywalizacji z Pekinem (decyzję podjęto przed siedmioma laty na sesji Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego w Malezji).
Ałmaty ma jakąś magię w sobie i w niczym nie przypomina szarego, nieoświetlonego Kopciuszka sprzed 29 laty. Kierowca taksówki, który wiezie mnie z lotniska do hotelu, mówi z lokalną dumą, że mieszkańcy jego miasta, to ludzie „bardziej otwarci i bardziej mili” niż ci w stolicy. A może więcej uśmiechu na ich twarzach wynika z tego, że jest tu po prostu przez większość roku cieplej niż w Nur-Sułtan ?
Będąc w Kazachstanie turysta czy uczestnik oficjalnej delegacji może oczekiwać różnych rzeczy, ale na jedno liczyć nie może : tutaj na pewno nie schudnie. Oczywiście króluje jagnięcina i wołowina. Je się w ogóle dużo mięsa, jak to w narodzie nomadów – wędrowników. Skądinąd to bycie „narodem wędrownym” jest u Kazachów powodem do swoistej dumy, eksponowanym w muzeach, literaturze i opowieściach. Sąsiedzi, zwłaszcza Uzbecy, nacja większa demograficznie, ale znacznie mniejsza pod względem terytorium kręcą nosem na „koczowników”, podkreślając, że sami są od setek lat narodem osiadłym. Sąsiadom – nomadom zarzucają, że z ich wielowiekowego trybu życia wynika dziś rzekomo mniejsza pracowitość i systematyczność.
Wracając do kuchni: zawsze jako przystawki zjawiają się świeże warzywa, często w towarzystwie serów. W zasadzie po tym nie jest się już głodnym. Następnie na stół wkraczają kolejne porcje mięsiw. Na szczęście tylko raz zmuszono mnie do zjedzenia oka wołu. Akim – odpowiednik wojewody (w Kazachstanie jest ich obecnie 20 : funkcjonuje 17 akimatow i 3 miasta wydzielone: Astana, Ałmaty i Szymkent) podczas wieczornej uczty podał mi wole oko jako największy rarytas i ze źle ukrywanym rozbawieniem patrzył, co zrobię dalej. Stanąłem na wysokości zadania, choć nie była to łatwa przeprawa. Moja rada: trzeba połknąć je jak najszybciej, nie gryźć, nie delektować się nim- Boże broń, po czym natychmiast zapić wódką. Z własnej woli natomiast napiłem się przed ponad dwudziestu laty kumysu czyli alkoholu z mleka. Szczerze mówiąc, fanem tego napitku jakoś nie zostałem…
O kazachskich napitkach – kumys, może kontrowersyjny, ale dobre wina, zwłaszcza białe – dumam w restauracji „Tarich”, która mieści się w sercu Ałmaty, przy ulicy Chana Abelaja 104, tuż przy rogu z ulicą… Tarasa Szewczenki.
Wolność mediów: Kazachstan a sąsiedzi
Spotkanie z niezależnymi dziennikarzami. Szczególnie dużo jest portali internetowych, które niekonieczne sprzyjają władzy. Ludzie w różnym wieku, choć przeważają młodzi, ale są też tacy, którzy zaczynali jako dziennikarze na pewno długo przed internetem. Notuję nazwy mediów: portal orda.kz; Internews Kazachstan, Elmedia, Adil Soz, Factcheck.kz czy Azzatya. Pytam dziennikarzy czy wolność słowa jest dziś większa niż była choćby przed dziesięcioma laty. Przyznają, że pod tym względem za Tokajewa jest lepiej niż za Nazarbajewa. Pytam też, jak oceniają sytuację mediów niezależnych w Kazachstanie na tle ich sąsiadów w Azji Środkowej. Nawet ci, którzy krytykują rząd podkreślają, że w sąsiednich krajach jest gorzej niż u nich. Choćby w Uzbekistanie jest lepiej niż było, ale gorzej niż w Kazachstanie.
Polacy – zesłańcy XX wieku : wieczna pamięć …
Jestem na niedzielnej mszy w kościele w centrum Astany. Księża z Polski, msza po rosyjsku. Okazuje się, ze jest wycieczka z Polski z polskim księdzem. Msza więc, rzec można, jest „rosyjska w formie a polska w treści”. Gdy odwiedzam naszego rodaka, arcybiskupa stolicy Kazachstanu Tomasza Petę, który przyjechał tutaj jako ksiądz i z czasem przyjął obywatelstwo tego kraju, rozmawiamy o katolikach w największym państwie Azji Środkowej. Żywioł katolicki osłabł w wyniku masowego exodusu Niemców , głównie w ostatniej dekadzie zeszłego wieku i częściowej repatriacji Polaków. Kościół katolicki utrzymuje dobre relacje z władzami w Astanie i jest to interes obu stron. Rządowi zależy na wizerunku Kazachstanu jako kraju wielu wyznań i tolerancji, a katolicy są zdecydowaną mniejszością. Jest naszych braci w Chrystusie ledwie 0,82% społeczeństwa. Dominują wyznawcy islamu – przeszło 70%, chrześcijan jest 26%, z czego aż 24% stanowią prawosławni. Katolicy są na drugim miejscu przed ewangelikami, których jest cztery razy mniej niż katolików (głównie zielonoświątkowcy i baptyści). Ciekawe, że są też oficjalnie zarejestrowane religie miejscowe – „religie plemienne” – 0,16%.
Katolicy są więc tu wysepką zarówno na morzu islamu (siedmiu obywateli Kazachstanu na dziesięciu to muzułmanie), jak i prawosławia (co czwarty obywatel to prawosławny).
W momencie, gdy piórem podsumowuję mój pobyt na kazachskiej ziemi, jest w tym kraju Ojciec Święty Franciszek. Pretekstem czy powodem jest międzynarodowe spotkanie różnych wyznań – w ostatniej chwili zbojkotowane jednak przez prawosławnego patriarchę Rosji. Kazachstan zresztą stara się odgrywać na arenie międzynarodowej rolę nie tylko negocjatora w konfliktach, zwłaszcza na obszarze postsowieckim i swoistego „peacemakera” (stąd liczne sympozja i konferencje z politykami z różnych kontynentów), ale też rolę organizatora spotkań ekumenicznych, gdzie spotykają się przedstawiciele bardzo wieku wyznań.
Zapoczątkował to poprzedni prezydent Nazarbajew, ale obecny kontynuuje tę politykę , na pewno korzystną z punktu widzenia „image’u” tego w większości muzułmańskiego państwa(choć jest to ewidentnie „soft islam” ,charakterystyczny zresztą dla Azji postsowieckiej). Kazachstan jednak w przeciwieństwie do Tadżykistanu, Turkmenistanu i Uzbekistanu uniknął ekspansji islamskich fundamentalistów, którzy w części tego regionu potrafili uzyskać znaczące wpływy, a nawet próbować przejmować władzę. Albo Kazachowie nie są podatni na radykalizmy albo tutejsze służby lepiej infiltrują środowiska potencjalnych radykałów. Może jednak jest tak, jak w przypadku Polaków, o których wieszcz Krasiński mówił, wyjaśniając, czemu w Polsce nie było wojen religijnych: „Bo się Polakom po prostu nie chciało”.
Wyjeżdżam z Kazachstanu wiedząc, że tu wrócę. Choćby ze względu na ślady naszych rodaków, którzy nie przyjeżdżali tu jako turyści czy służbowo: przyjeżdżali jako XX-wieczni zesłańcy, których Sowieci wywozili tylko dlatego, że byli Polakami. Dziś zanurzyć się w kazachski step, poczuć jak wiatr i słońce przeszywają ciało, a człowiek staje się częścią natury – to jedna z największych przyjemności, jakie można zaznać. Wtedy step był miejscem, gdzie walczono o życie dla siebie i swoich dzieci. Zatem Mickiewicz: „Jeśli zapomnę o nich – Ty, Boże na niebie zapomnij o mnie”…