Ryszard Czarnecki
Rozbawił mnie szef delegacji Platformy Obywatelskiej w Parlamencie Europejskim i członek prezydium frakcji Europejskiej Partii Ludowej Andrzej Halicki, który stwierdził, że skoro premier Włoch Giorgia Meloni forsuje jak najszybszą decyzję Unii Europejskiej w sprawie polityki imigracyjnej, to znaczy, że „nikt już nie słucha PiS”.
Partyjne klapki zakładają nawet ludzie, którzy w polityce międzynarodowej są nie od wczoraj. W stwierdzeniu polityka Platformy Obywatelskiej jest tylko jedna rzecz prawdziwa: tak, Rzym chce jak najszybciej oddać swoich imigrantów innym krajom. Tyle, że Polska i większość krajów UE nie chce ich przyjąć. Stąd też prace nad nową imigracyjną regulacją Unii zapewne potrwają – i potrwają…
Polska potrafi grać w te klocki, skoro w roku 2020 umiejętnie „wsadziła na żółwia” sprawę polityki imigracyjnej Unii i Bruksela przez trzy lata biedziła się, aby wypracować jakieś wspólne stanowisko. W końcu unijna góra urodziła imigracyjną mysz, ale ktoś stracił trzy lata, a ktoś je – Drodzy Rodacy! – zyskał.
Lider PO w europarlamencie zupełnie nie rozumie, że bliska współpraca Warszawa – Rzym, choćby na przykład w sprawie wizji przyszłości Unii Europejskiej czy we wspólnym szacunku dla zasad, wartości i tradycji, które legły u podstaw cywilizacji łacińsko-chrześcijańskiej nie musi wcale oznaczać, że Rzeczpospolita będzie z Italią zgadzać się we wszystkich sprawach. Gdy chodzi o politykę imigracyjną mamy po prostu różne interesy: Włochy chcą się pozbyć problemu, a my nie chcemy go przyjąć. Oni chcą „eksportu” imigrantów, a my nie chcemy ich „importu”. Proste.
To normalne, że między sojusznikami dochodzi do różnicy interesów. Mieliśmy w sumie dobre, a momentami bardzo dobre relacje z Czechami – teraz za premiera Petra Fiali są one jeszcze bliższe – a mimo to w sprawach „Pakietu Mobilności”, a następnie Turowa stanęliśmy po dwóch różnych stronach barykady. Z Węgrami jesteśmy na antypodach, gdy chodzi o stosunek do Rosji, ale w sprawach braku demokracji w instytucjach UE, eurobiurokracji i idei Europy Ojczyzn czy Europy Narodów jesteśmy blisko siebie.
Ta sama zasada obowiązuje również w drugą stronę: gdy chodzi o państwa, które nie są naszymi sojusznikami w wielu sprawach, jak Francja – ale przecież w kwestii Wspólnej Polityki Rolnej gramy w jednej drużynie.
Ludzie, którzy widzą wszystko przez pryzmat partyjno-wyborczych okularów, a nie interesów państwowych – takich rzeczy nie zrozumieją.