Tomasz Teluk
Autor jest założycielem i dyrektorem Instytutu Globalizacji (www.globalizacja.org)
Berlin ma większe ambicje niż możliwości. Ogłaszając program Zeitenwende, Niemcy nie wyrzekły się swoich mocarstwowych ambicji. Problem w tym, że realizacja tego programu może się nie udać. Kristi Raik, dyrektorka Estońskiego Instytutu Spraw Zagranicznych, i francuski analityk Martin Quencez przeanalizowali ten strategiczny program dla Niemieckiej Rady Stosunków Zagranicznych. Okazuje się, że wojna na Ukrainie zmieniła plany Niemiec jako europejskiego lidera.
Teraz nasi zachodni sąsiedzi muszą się zmagać z odejściem od ścisłej współpracy z Rosją, równoważeniem relacji z Chinami i umacnianiem sojuszu transatlantyckiego. Można już śmiało powiedzieć, że bezmyślna i krótkowzroczna polityka zagraniczna pod wodzą Angeli Merkel była jednym z katalizatorów agresji Rosji na Ukrainę.
Od lidera do zera
Szatański plan dominacji w Europie za pomocą rosyjskich surowców i zniewolenia ekonomicznego państw Europy Środkowo-Wschodniej na szczęście się nie powiódł. Zamiast tego Niemcy musiały w bardzo krótkim czasie przestawić się z importu ze Wschodu na inne kierunki, zredukować swój biznes z Rosji i poszukać innych rynków zbytu. Musiały także zacząć znów myśleć o swoim bezpieczeństwie narodowym, odsunąć w czasie budowanie ekologicznego raju i zmierzyć się z prawdą, co myślą o nich obywatele krajów Trójmorza, z których wielu do dziś pamięta nierozliczone czasy II wojny światowej.
Raik i Quencez przewidują, że Niemcy coraz mocniej będą narzucać innym krajom swoją wizję Europy. Na pierwszym miejscu postawią zaś swój interes narodowy. W kontekście strategicznym Berlin będzie się sprzeciwiał powstaniu trwałej koalicji pod wodzą Stanów Zjednoczonych skierowanej przeciwko Chinom – uważają analitycy.
Jednym z założeń Zeitenwende jest zbudowanie silnej armii, odgrywanie znaczącej roli pod tym względem w Europie i budowanie przewagi w trzech obszarach: strategicznym, kulturalnym oraz instytucjonalnym. Może to się spotkać z oporem ich największych sąsiadów, czyli Francji i Polski. Dlatego plan może się nie powieść. Tymczasem polityka zagraniczna Niemiec stanie się teraz bardziej transparentna. Znamienne, że Polska wymieniana jest tutaj zaraz po Stanach Zjednoczonych i Francji jako wzrastający lider Europy Środkowo-Wschodniej.
Prorosyjska polityka była pomyłką i miną dekady, zanim wszystkie wynikające z niej błędy zostaną naprawione. Zbytnie uzależnienie od Rosji, a teraz od Chin jest słabością niemieckiej polityki. Dochodzi do tego słabość lidera. Olaf Scholz, który ogłosił ten ambitny plan, nie zaskarbił sobie sympatii opinii publicznej, opierając się wspieraniu Ukrainy w początkowej fazie konfliktu, ucinając sobie pogawędki z Władimirem Putinem czy przypisując sobie sukcesy pomocowe innych krajów.
Niemcy są uwięzione między Rosją, Chinami a Stanami Zjednoczonymi. Teraz, zamiast zgrywać bohaterów i jeźdźców na białym koniu, będą musiały raczej dostosować się do nowej rzeczywistości, a swoje wygórowane i nieuzasadnione ambicje schować do kieszeni. Nikt bowiem poważnie nie wyobraża sobie dyktatu Niemiec w Europie, zwłaszcza w Paryżu lub Warszawie.
Malejące wpływy
Niemcy muszą dzisiaj uporać się z połączeniem myślenia o swoim bezpieczeństwie narodowym z bezpieczeństwem ekonomicznym. Takie projekty jak Nord Stream czy budowanie sieci 5G z chińskich komponentów musiały zostać porzucone. Teraz na pierwszym planie pojawiają się transformacja energetyczna i dywersyfikacja dostaw strategicznych surowców dla przemysłu.
Niemiecka armia jest w zasadzie bezbronna. Przemysł zbrojeniowy działał niemal wyłącznie na eksport. Morale wojska jest niskie. Niemcy chcą budować naprędce europejską tarczę rakietową, ale takie kraje jak Polska czy Rumunia, współpracujące ze Stanami Zjednoczonymi, są już bardziej zaawansowane w tej materii.
W tej chwili, inaczej niż to było za rządów Platformy Obywatelskiej pod wodzą Donalda Tuska, Berlin nie ma w Polsce swoich ludzi, którzy dyktowaliby swoje zalecenia. Jeśli po jesiennych wyborach Prawo i Sprawiedliwość obroni swoją pozycję, w naszym kraju nic się nie zmieni.
Trudno więc będzie Niemcom budować przewagę w regionie. Niemiecki kapitał wypierany jest z polskich mediów. Światowym tematem stają się niewypłacone reparacje wojenne. Polska radzi sobie coraz lepiej z niemieckim rewizjonizmem historycznym. Niemiecka poprawność polityczna nie jest kulturalnym programem dla Europy. Niemiecka nowoczesna kultura ma coraz mniej do zaoferowania Europejczykom.
Dla Berlina problemem staje się polityka otwartych drzwi. Już sami Niemcy przyznają, że nie radzą sobie z migracją. Stąd pomysły na przymusową relokację. Niemcy nie chcą migrantów, których w ich kraju jest już za dużo, a którzy ponadto powodują wzrost przestępczości i zwiększenie ryzyka związanego z zagrożeniem terrorystycznym. Wymagają za to sporo nakładów socjalnych. Dlatego Niemcy tym „dobrodziejstwem” chcą obdarzyć sąsiadów. Zwłaszcza gdy kryzys się nasila, a od początku roku do Europy przeprawiło się już 100 tys. nielegalnych migrantów. Ostatnie miesiące przyniosły nawet dwukrotny wzrost ich liczby w stosunku do danych sprzed roku.
Advertisement
Jeśli chodzi o kwestie instytucjonalne, to Niemcy blokują amerykańską chęć izolowania Chin na arenie międzynarodowej. Bez chińskich dostaw niemiecki przemysł przestałby istnieć. Wygląda też na to, że dla Berlina nie ma obecnie alternatywy. Dlatego dla obrony swoich relacji z Chinami, gotowi są nadszarpnąć stosunki z USA. Politycy mają w tym względzie pełne poparcie opinii publicznej.
Lapidarnie ujął to „Stuttgarter Zeitung”: „Niemiecki przemysł samochodowy potrzebuje Chin jako rynku zbytu. Niemcy są uzależnione od chińskich surowców. Każdy może spojrzeć na to, czego zabraknie mu w jego własnym domu, gdyby musiał zrezygnować z produktów made in China”.
Niemcy jako partner, nie zwierzchnik
Z perspektywy Warszawy wzajemne relacje można będzie budować wyłącznie na partnerskich stosunkach, a nie na zależności. Niemcy nie są wiarygodnym partnerem w kwestiach bezpieczeństwa. Pierwsi zawiedli się Litwini, którzy zamiast obiecanej brygady stacjonującej w tym kraju, dostali obietnicę ewentualnej reakcji w razie zagrożenia. Tego problemu nie mają np. Kanadyjczycy, którzy zwiększą kontyngent na Łotwie. Niewykluczone, że Bundeswehrę na Litwie zastąpią Polacy.
Pretensje mają także Ukraińcy. Od początku wojny wskazują, że Niemcy nie pomagają Kijowowi na miarę swoich możliwości. Obecny ambasador Ukrainy w Berlinie Ołeksij Makiejew podziękował za dotychczasowe wsparcie, ale zaznaczył jednocześnie, że pomoc jest niewystarczająca, aby Ukraińcy odnieśli sukces w prowadzonej kontrofensywie.
Berlin przyznaje też, że zaczyna oszczędzać na pomocy rozwojowej. Tradycyjnie hojni Niemcy, jeśli chodzi o pomoc humanitarną, stają się skąpcami. W 2022 r. wydali na ten cel 33,3 mld euro, ale od 2024 r. kwota ta stanie się mniejsza. Powód jest prozaiczny: 100 mld euro pochłonie modernizacja Bundeswehry. Niemcy w kwestii bezpieczeństwa wciąż muszą jednak polegać na parasolu ochronnym Stanów Zjednoczonych, ale teraz poniosą jednak większe koszty na obronność, w wysokości co najmniej 2 proc. PKB (dotychczas się z tego nie wywiązywali).
Czy partnerstwo z Niemcami w ogóle jest możliwe? W tej chwili trudno to sobie wyobrazić. Berlin prowadzi ofensywę przeciwko Polsce. Atakuje nas na gruncie ekologicznym, oskarżając o zatruwanie środowiska naturalnego Odry. Próbuje blokować powstanie elektrowni jądrowej, jednocześnie żądając zamknięcia kopalni Turów. Torpeduje nasze inwestycje, a przede wszystkim prowadzi kłamliwą kampanię na temat rzekomego łamania przez polski rząd praworządności. Wszystko po to, aby doprowadzić do zmiany władzy na przychylną sobie Platformę Obywatelską. Nie po to, by być partnerem, ale naszym zwierzchnikiem.