Ryszard Czarnecki
Niektórzy wieszczą rychłą śmierć Unii Europejskiej. Nie jestem euroentuzjastą, wręcz przeciwnie, zatem jako eurorealista – zresztą coraz bardziej ocierający się o eurosceptycyzm, a to już dzięki samej UE – nie mam do tej kwestii emocjonalnego stosunku. Mówiąc krótko: ani mnie to ziębi, ani grzeje. Jako historyk wszakże wiem, że na przestrzeni wieków upadały imperia wielokroć silniejsze niż Unia, posiadające władze militarną i ,jak się wówczas wydawało, pozbawione większej konkurencji. Upadały wielkie państwa albo kurczyły się, jak choćby Królestwo Hiszpanii, nad którym kiedyś „nie zachodziło słońce”. Organizacje międzynarodowe natomiast, nawet takie, które zaczynały z rozmachem i na swój sposób nowatorskie, jak Liga Narodów miedzy I a II wojną światową, przemijały szybko. Zatem Wspólnota Europejska też wieczna nie jest.
Nie sądzę jednak, aby dziś można było już wieszczyć śmierć UE. Może to część z Państwa zmartwić, może i część ucieszyć, ale mam wrażenie, że prędzej rozsypie się strefa euro niż Unia Europejska. Nie jestem prorokiem Ryszardem, ale przestrzegam przed lekceważeniem moich prognoz. Jesienią 1997 roku będąc ministrem do spraw europejskich w rządzie śp. Akcji Wyborczej Solidarność, zapowiedziałem, że Polska wejdzie do UE w roku 2004 lub 2005. Zrobiło się medialne piekło, a niezastąpiona „Gazeta Wyborcza” orzekła, że przeciwnik UE – Czarnecki chce opóźnić wejście Polski do unijnego raju. Moja prognoza nastąpiła ledwie kilka miesięcy po obietnicy rzuconej przez prezydenta Francji Jacquesa Chiraca, który w Sejmie RP twierdził, że Rzeczypospolita wejdzie do UE już w roku 2000. Część naiwnych uwierzyła Francuzowi Chiracowi, a nie Polakowi Czarneckiemu, bo przecież u nas to norma, że prorocy i towary z zagranicy muszą być z definicji lepsze niż nasze, krajowe. Wyszło na moje.
Na początku lat 1990 jeden z trzech naszych ówczesnych negocjatorów prowadzących rokowania w sprawie podpisania Układu Stowarzyszeniowego między Polską a EWG przekształcającą się w UE, Jacek Saryusz Wolski prorokował, że nasz kraj najpierw wstąpi do Wspólnot Europejskich, a potem dopiero do NATO. Stało się odwrotnie.
A ja dziś po, delikatnie mówiąc, średnio udanym (ale czy mogło być inaczej?) szczycie Organizacji Paktu Północnoatlantyckiego w mieście zwanym niegdyś „Paryżem Północy”, przez wieki promieniującym na pół Europy polską kulturą, a obecnie będącym stolicą Litwy – stawiam tezę, że wbrew wileńskiej atmosferze i minorowym nastrojom Ukraina przystąpi najpierw jednak do NATO, a potem dopiero do Unii.
Zostawmy jednak prognozy. Zajmijmy się faktami. UE daje nam setki powodów, aby się na nią wkurzać, a nawet śmiertelnie obrazić, ale jednak, przyznajmy obiektywnie, wciąż jest dla wielu krajów, które zabiegają o akces do niej, polityczną Ekstraklasą. Nie chodzi tylko o naszego wschodniego sąsiada czyli Ukrainę, ale także dwa inne kraje dawniej będące republikami w składzie ZSRS – chodzi o Gruzję i Mołdawię. Dodajmy do tego całe Bałkany Zachodnie, którym coroczny szczyt UE-27 z krajami tego regionu, obradujący na dwa miesiące przed agresją Rosji na Ukrainę, na zamku Bled w Słowenii, podczas prezydencji tego kraju w Unii, opóźnił o parę lat zapalenie zielonego światła na akces do „europejskiej rodziny”. Poszerzenie UE o kraje zachodniobałkańskie miało nastąpić pod koniec dekady lat 2020, co liderzy Unii oficjalnie obiecywali. Sam byłem tego świadkiem podczas wizyty delegacji Komisji Spraw Zagranicznych Parlamentu Europejskiego w Belgradzie w 2018 roku.
Paradoksalnie sprawa przystąpienia Czarnogóry, Macedonii Północnej, Serbii czy nawet Albanii do UE przyspieszyła… dzięki wojnie w Europie Wschodniej. Czyżby Berlinowi chodziło o to, aby wrzucając do jednej poczekalni Kijów razem z Belgradem, Podgoricą, Skopje, Tiraną, ale też nawet Kiszyniowem i ewentualnie Tbilisi nie opóźnić w praktyce akcesu Ukrainy? To oczywiste, że poszerzenie UE o jedno państwo jest politycznie, gospodarczo i technicznie łatwiejsze niż wprowadzenie jednocześnie całej grupy państw. Wtedy bowiem problem jednego czy dwóch z nich (choćby ostre napięcia między Serbią a Kosowem) może spowodować zapalenie pomarańczowego, a nawet czasowo czerwonego światła dla całej grupy.
Reasumując: stwierdzam bez szczególnej radości, obiektywnie, że skoro tyle państw chce przystąpić do UE, to trawestując Marka Twaina „pogłoska o śmierci Unii była przesadzona”…