„Nauczyciel biskupów”, przyczynił się do zakończenia Soboru Trydenckiego, założył pierwsze na świecie seminarium duchowne – pisze ks. Arkadiusz Nocoń w felietonie dla portalu www.vaticannews.va/pl i Radia Watykańskiego. 4 listopada wspominamy św. Karola Boromeusza (1538-1584). Beatyfikował go papież Klemens VIII w 1602 r., a kanonizował Paweł V w 1610 r. Jego relikwie znajdują się w katedrze w Mediolanie, a serce w kościele San Carlo al Corso w Rzymie. Jest patronem ojców duchownych, profesorów seminarium, bibliotekarzy, wzywany także na pomoc przy chorobach żołądka.
Św. Karol Boromeusz urodził się w rodzinie arystokratycznej, jako czwarte dziecko. Zgodnie ze zwyczajami epoki, przygotowywany był do stanu duchownego. Po śmierci rodziców jego wychowaniem zajął się wuj – kardynał Giovanni Angelo Medici, późniejszy papież Pius IV, który ściągnął siostrzeńca do Rzymu. W wieku 23 lat, bez święceń kapłańskich i wykształcenia teologicznego, Karol był już kardynałem i najważniejszym urzędnikiem kurii. Dzięki swojej pozycji mógł żyć według renesansowych standardów: bankietów, polowań, zabaw. Sam też był człowiekiem Renesansu: świetnie wykształcony, obeznany w sztuce, grał na wiolonczeli.
W roku 1563, po śmierci brata, przeżył jednak duchową przemianę. Zdecydował się na przyjęcie święceń, choć sam papież widział go w małżeństwie dla podtrzymania ciągłości rodu. Wraz z przyjęciem święceń zmienił również swój styl życia, rezygnując z dworskiego przepychu (zamieszkał w dwóch pokojach na poddaszu). W maju 1564 r. mianowany został biskupem Mediolanu, gdzie czekało go niezwykle trudne zadanie. Stan tej diecezji, w której od 80 lat nie było rezydującego biskupa, był opłakany: „W tutejszych świątyniach przechowuje się zboże, a w klasztorach odbywają się tańce” – zapisano w jednej z kronik. Reformę życia religijnego nowy biskup rozpoczął od reformy kleru, którego stan był jeszcze gorszy niż mediolańskich kościołów.
Z przemówienia św. Karola Boromeusza do kapłanów: „Pilnujcie ognia, aby w was nie zagasł i nie utracił swego ciepła, to znaczy, uciekajcie przed rozproszeniami, trwajcie w skupieniu przed Bogiem, unikajcie próżnych rozmów. Polecono ci głosić i nauczać? (…). Staraj się przede wszystkim, abyś przepowiadał życiem i obyczajami, aby inni nie szydzili z twych słów i nie potrząsali głowami, widząc, że co innego głosisz, a co innego zaś czynisz. Jesteś duszpasterzem? Nie chciej z tego powodu zaniedbywać siebie samego i nie udzielaj się tak bardzo wokół, aby dla ciebie już nic nie zostało. Masz bowiem pamiętać o duszach, którym przewodzisz, ale nie tak, abyś zapomniał o własnej”.
W zgodnej opinii historyków największą zasługą Karola Boromeusza było przyczynienie się do zakończenia Soboru Trydenckiego (1545-1563), którego reformy powstrzymały falę protestantyzmu. Sam gorliwie wcielał te reformy w życie. Kiedy umierał, kierowana przez niego diecezja, była wzorem dla całego chrześcijańskiego świata: „reforma Kościoła powszechnego – mówiono – była córką reformy mediolańskiej”. Słusznie więc przylgnęło do niego określenie: „nauczyciela biskupów”.
Kilka lat po jego przybyciu do Mediolanu, miasto i okolice nawiedziła straszliwa epidemia dżumy, która pochłonęła tysiące ofiar. Kiedy władze cywilne opuściły miasto, Karol Boromeusz wezwał jednego z najlepszych lekarzy i nakazał wiernym bezwzględnie stosować się do wprowadzonych przez niego zasad higieny. On sam oddał się bez reszty potrzebującym, rozdając im żywność, lekarstwa, odzież. Przede wszystkim jednak, był duszpasterzem: pocieszał chorych, zaopatrywał umierających, na rogach ulic celebrował msze święte, aby można w nich uczestniczyć patrząc z okna. Zarządził też procesje pokutne: szedł w nich boso ze sznurem na szyi. Dżuma ustąpiła, a postawa pasterza Mediolanu zadziwiła świat, do tego stopnia, że gdy któregoś dnia miał przybyć do Rzymu, papież wydał rozporządzenie: „Koniec z niepoważnymi zabawami w mieście, przyjeżdża do nas Karol Boromeusz”.
Uwielbiany przez prosty lud, miał jednak wielu wrogów, tak pośród świeckich jak i duchownych, którzy kontestowali jego reformy. Któregoś wieczoru, w czasie nabożeństwa, jeden ze zbuntowanych mnichów strzelił mu w plecy: uratował go solidny w owych czasach strój liturgiczny. Zamachowiec należał do zakonu humiliatów, którego nazwa pochodziła od łacińskiego słowa humilitas – pokora. To samo słowo miał w swoim biskupim herbie Karol Boromeusz. Zamach na jego życie raz jeszcze potwierdził, że słowa potrafią być czasem tak dalekie od uczynków, jak daleki jest grzech od cnoty.
Ks. Arkadiusz Nocoń/www.vaticannews.va/pl