Przy analizie, kto ma zostać dostawcą cywilnych technologii jądrowych dla Polski, zwykło się przyjmować wąski punkt widzenia: kto, co, za ile, na jakich warunkach. Tymczasem wybór wykonawcy pierwszej w kraju elektrowni jądrowej to nie tylko decyzja czysto technologiczna czy ekonomiczna. Ten wybór może mieć znacznie szersze implikacje geostrategiczne dla Polski.
Poniżej postaram się przedstawić trzech głównych oferentów technologii jądrowej dla Polski, a także plusy i minusy decyzji na rzecz konkretnego z nich, jak również potencjalne długofalowe skutki gospodarcze i polityczne.
Korea Południowa
Jako jedni z pierwszych swoją ofertę złożyli Polakom Koreańczycy. Korea Południowa to dla Polski wzór transformacji gospodarczej, w jaki sposób z bardzo ubogiego kraju stać się ekonomiczną potęgą, i to w warunkach, gdy za miedzą ma się nieobliczalnego sąsiada. Ów wybór szczególnie jest nie w smak Niemcom, którym zależy na tym, aby Polska była słaba i podległa. Berlin krytykował zakup koreańskiego uzbrojenia przez Warszawę. W rozważaniach o współpracy z Koreańczykami warto zacząć właśnie od tego wątku.
Polska i Korea współpracują już na zasadach strategicznych właśnie w dziedzinie obronności. Zakup 1000 czołgów, blisko 650 samobieżnych haubic i 50 myśliwców FA-50 to jeden z największych kontraktów w historii polskiej wojskowości. Z punktu widzenia naszego kraju bardzo istotny jest tutaj transfer technologii i to, że część produkcji będzie realizowana w Polsce przez rodzime firmy zbrojeniowe.
Już na początku strona koreańska sugerowała, że współpraca z nią przyniesie naszemu krajowi szerokie korzyści. Pakiet zaoferowany przez Korea Hydro&Nuclear Power odnosił się także do kooperacji w zakresie produkcji półprzewodników czy technologii wodorowych. Partner zagraniczny miałby objąć 49 proc. udziałów we wspólnym projekcie. W finansowanie zaangażowane miałyby być także koreańskie banki.
Można zakładać, że Koreańczycy wywiązaliby się z umowy w sposób rzetelny. Mają doświadczenie w podobnych projektach, m.in. w Zjednoczonych Emiratach Arabskich. Można też przypuszczać, że oferta Koreańczyków byłaby najbardziej korzystna finansowo (ok. 14 mld zł za GW).
Mamy pozytywne doświadczenia z koreańskimi inwestycjami w Polsce. Niemniej Korea ani nie jest krajem NATO, ani nie dzieli z nami bliskości geograficznej, co wiąże się ze wspólnymi interesami geostrategicznymi. Dla Seulu jesteśmy tylko kolejnym kontrahentem. Koreańczycy są bardzo otwarci na współpracę i sugerują, że nawet jeśli nie wybierzemy ich oferty, to mogą być dostarczycielami części czy paliwa jądrowego. Mogą też pomóc w utylizacji odpadów, o czym też trzeba pamiętać przy planowaniu tego typu inwestycji.
Francja
Paryż kokietuje nas w kwestii elektrowni już od ponad dekady. Wówczas rząd Platformy Obywatelskiej zaprzepaścił zbudowanie pierwszej siłowni jądrowej. Następnie francuski państwowy monopolista EdF ponownie otworzył biuro w Warszawie i rozpoczął podejście do rządu Prawa i Sprawiedliwości. Francuzi są bez wątpienia najbardziej doświadczonym w technologiach jądrowych państwem europejskim, zapewniając sobie z tego źródła ponad 70 proc. energii.
Współpraca z Francuzami miałaby sens, gdyby Paryż i Warszawę łączył strategiczny sojusz w Europie. Będziemy zawsze pamiętać, że bez dostaw francuskiego uzbrojenia nie byłoby możliwe zwycięstwo nad Sowietami w wojnie 1920 r. Wówczas i tak Francuzi kierowali się swoimi interesami. Tak jest i teraz. Paryż współpracuje głównie z Berlinem, wbrew interesom naszego kraju. Przywództwo Emmanuela Marcona wyklucza polityczną współpracę z rządem Mateusza Morawieckiego. Utworzenie partnerstwa francusko-polskiego przeciwko dominacji Niemiec jest obecnie mrzonką. Wybór Francji nie jest więc dla nas strategicznie opłacalny. Zwłaszcza że na jaw wyszło, jak blisko Macron współpracuje z Putinem, a dla wielu firm współpraca z Rosją jest ważniejsza niż życie Ukraińców.
EdF wstępną ofertę bloków jądrowych w Polsce złożył już w październiku zeszłego roku. Jeśli mowa o partnerstwie, to wyłącznie w ramach współpracy energetycznej. Rząd w Paryżu zagwarantowałby wsparcie finansowe tej inwestycji. Francuskie reaktory typu EPR działałyby 65 lat i kosztowałyby między 35 a 50 mld euro. Co najmniej połowa inwestycji realizowana byłaby przy pomocy firm z Polski – zapewnia strona francuska.
EdF ma doświadczenie w prowadzeniu międzynarodowych inwestycji np. w Wielkiej Brytanii czy w Finlandii, lecz w tym drugim wypadku nie obyło się bez poślizgów i istotnych problemów technologicznych. Paryż wyprzedza fakty i podpisuje umowy o współpracy z wieloma polskimi firmami, które mogłyby uczestniczyć w projekcie. Jest to też forma nacisku na rząd.
Stany Zjednoczone
Od początku faworytem w wyścigu są Amerykanie. Rząd w Waszyngtonie lobbuje za technologią firmy Westinghouse, produkującej bezpieczne i wydajne urządzenia typu AP1000. Decyzja ma zapaść pod koniec października. Finansowo oferta plasuje się gdzieś pośrodku, albowiem za siłownie o łącznej mocy 6,7 GW zapłacilibyśmy ok. 20 mld zł za GW, a więc mniej, niż chcą Francuzi. Amerykanie gwarantują też większy udział polskich firm niż Koreańczycy.
Jednak z tego oraz z transferu technologii jankesi nie zawsze się wywiązują. Pamiętamy chociażby pierwszą umowę offsetową na amerykańskie uzbrojenie z 2003 r. Wówczas USA wycofały się z 80 proc. z 44 zobowiązań zawartych z polskim rządem. Z obiecanych kilku miliardów zainwestowali zaledwie 500 mln dol. Kontrakt na dostawę F-16 okazał się jednym wielkim skandalem.
Wróćmy jednak do czasów współczesnych. Obecnie USA zdają sobie sprawę, że konstruktywnie można współpracować w tej części świata wyłącznie z Warszawą, a na lojalność Berlina czy Paryża nie ma co liczyć. Dlatego można przypuszczać, że zobowiązania będą realizowane z większą starannością. Nie ma jednak też co liczyć na taryfę ulgową i umowę trzeba bardzo wnikliwie przeanalizować.
Tutaj także należy wiązać nadzieje na strategiczną współpracę ze Stanami Zjednoczonymi. Sojusz polityczno-wojskowy z największym mocarstwem świata, gigantyczne zamówienia na technologie wojskowe, stała obecność Amerykanów na wschodniej flance NATO rozpościerają nad naszym krajem parasol ochronny.
Amerykanom zależy na obecności w państwach Trójmorza. Na rynku energetycznym łączy nas już ścisła współpraca w zakresie importu gazu skroplonego. Dlatego można przypuszczać, że Amerykanie będą militarnie chronili instalacje energetyczne, które przynoszą im zysk w długim okresie.
Reaktory typu PWR, które oferuje Westinghouse, to sprawdzona i bezpieczna konstrukcja, funkcjonująca w wielu miejscach świata. Amerykanie oferują kompletny pakiet zawierający wsparcie technologiczne, finansowanie. Być może współpraca na arenie cywilnej dawałaby także nadzieję na współpracę w zakresie wojskowych technologii jądrowych. Polska mogłaby leasingować niechciane w Niemczech ładunki w ramach polityki odstraszania.
USA zapewniają także, że mają finansowanie tego projektu. Odpowiadałby za nie EXIM Bank oraz Development Financial Corporation. Strona polska obawia się jednak, że Amerykanie mogą zawyżać koszty i przeciągać termin oddania siłowni do użytku. Na to Polska nie chce sobie pozwolić w czasach kryzysu energetycznego. Amerykanie to także dobry sojusznik na forum międzynarodowym, gdyby inwestycję utrudniali Niemcy. Unia Europejska może rzucać kłody pod nogi wszelkim próbom uniezależniania się naszego kraju od dominacji rosyjsko-niemieckiej.
Westinghouse przekonuje, że podpisało już wstępne umowy o współpracy z ponad 500 polskimi firmami, a do naszego kraju wróci ponad 100 mld zł wydanych na budowę elektrowni. Na ten moment polski rząd jest rozczarowany kwestiami finansowymi, przedstawionymi przez Amerykanów. Zamiast obiecanek chce mieć wszystko na papierze, po konkurencyjnych cenach, i Westinghouse będzie musiało spełnić ten warunek.
Tomasz Teluk
Autor jest założycielem i dyrektorem Instytutu Globalizacji (www.globalizacja.org)