Ryszard Czarnecki
Mostar wita deszczem i chorwacką gościnnością. To miasto, w którym, jak się okaże, zaraz po obiedzie jest kolacja. Zawsze ze świetnymi lokalnymi winami, ale też winiakami. Właściciel najbardziej znanej tutejszej winnicy, ale też sklepu z winami i restauracji Podrumi Andrija (Piwnica Andrzeja) tłumaczy, że nie jest to żaden winiak, tylko regularny koniak, tyle że Francuzi zastrzegli sobie prawo do tej nazwy, a więc on serwuje „vinjak”. Nie jestem fanem mocnych trunków, ale ten, nie powiem, niczego sobie…
Gdy rozpadała się Jugosłowiańska Federacyjna Republika Socjalistyczna, w tym trzecim co do wielkości mieście obecnej Bośni i Hercegowiny Chorwaci stanowili nieco ponad jedną trzecią. Teraz, po trzech dekadach – blisko połowę. Muzułmanie bośniaccy byli wtedy pierwszą grupą narodowościową, a teraz – choć ich przybyło paręnaście procent (z 35 do 47 proc.) – są za Chorwatami. Obie wspólnoty zyskały kosztem Serbów – wtedy co piąty mieszkaniec Mostaru był Serbem, teraz… co dwudziesty piąty.
Historia małej katedry – komuniści zabronili budować dużej…
Jest chwila na krótką modlitwę w miejscowej katedrze, nieprzypominającej na pewno żadnej katedry na świecie, będącej małym, płaskim kościółkiem. Komuniści od Josipa Broza-Tito zdecydowanie nie zgadzali się na wyższą świątynię, ale w ramach tworzenia podziałów w Kościele zgodę na postawienie wyższej budowli dali zakonowi franciszkanów. Katedrę pobudowano w latach 80. w ramach odwilży po śmierci przywódcy komunistów, zresztą Chorwata, choć zwalczającego chorwacki patriotyzm Broza-Tito. Niezauważalna, wtapiająca się w ulicę, miała być niewidoczna dla ludzi przybywających do miasta nad rzeką Neretwa. W czasie wojny na Bałkanach, która pochłonęła od 97 tys. do 110 tys. osób (niektóre źródła podają nawet do 200 tys.), katedra i skromny pałac biskupi zostały zniszczone przez Serbów.
Patrzył na to z nieba ten, który ją zbudował – arcybiskup Petar Cule (1898–1985). W tej wyjątkowej świątyni zatrzymuję się na zbyt krótki na pewno czas w kaplicy ze stacjami Drogi Krzyżowej. Zaraz przy wejściu do niej jest tablica upamiętniająca dzieci zabite podczas zawieszenia broni, które wychodziły z katedry po lekcjach religii. Zginęły wtedy dwie uczennice, a dwadzieścioro dzieci zostało rannych.
Chorwaci pamiętają. Mówi nam o tym proboszcz katedralnej parafii, ale też rówieśnicy tamtych dzieciaków. A potężnie zbudowany – jak wielu jego rodaków – ksiądz mówi w swojej skromniutkiej świątyni: „Ta katedra nie jest może piękna, ale piękne jest to, że w każdą niedzielę przychodzi tu kilka tysięcy ludzi”. Niedzielnych mszy jest sześć, na każdej jest tłoczno. W kościele dostrzegam jeszcze tablice upamiętniające poprzednich biskupów. Seminarium duchowne jest w stolicy państwa, Sarajewie, ale są też, jak wieki temu, klasztory. W czasie wojny na Bałkanach miasto było ostrzeliwane z okolicznych gór, a ludzie i budynki były jakże łatwym celem.
Mostar różnych religii
W chorwackiej części Mostaru jest wiele flag – nie Bośni i Hercegowiny, lecz sąsiedniego państwa, którego obywatelami jest wielu tutejszych katolików – Chorwacji. Podwójne obywatelstwo jest tu nagminne. A flagi BiH, owszem, są – ale w muzułmańskiej, czyli bośniackiej części Mostaru.
Długa rozmowa z miejscowym ordynariuszem ks. Petarem Paliciem. Spotykamy się z w jego siedzibie zniszczonej w czasie wojny, przed trzydziestu laty, a znajdującej się przy ulicy nazwanej od imienia jednego z jego poprzedników, abp. Petara Culego. Problemem jest emigracja katolików. Mostar opuściło w ostatnich latach aż 30 tys. naszych braci w wierze, a w tym samym czasie emigracja z muzułmańskiej Banja Luki jest mniejsza. Od 2014 r. aż o 7 tys. spadła też liczba chorwackich – a więc katolickich – uczniów. Biskup miasta, w którym Chorwaci stanowią największą grupę narodową i religijną, mając minimalnie więcej ludzi niż muzułmanie, musi być dyplomatą, ale na moje pytanie, co jest głównym problemem dla katolików, szczerze odpowiada, że jest nim brak prawa, które regulowałoby w Bośni i Hercegowinie zasady funkcjonowania związków religijnych.
Pytam biskupa o relacje z muzułmanami. Gospodarz odpowiada, że tylko jedno miasto BiH jest tak naprawdę multietniczne i jest to właśnie Mostar, bo na przykład w Sarajewie 95 proc. mieszkańców to Bośniacy, z kolei w Banja Luce 95 proc. mieszkańców to Serbowie. Tylko Mostar odbiega od tej powszechnej reguły przy niemal równej liczbie wyznawców Mahometa i wyznawców Chrystusa. Biskup podkreśla też, że prawdziwy stosunek minimalnej chrześcijańskiej większości Mostaru do minimalnej mniejszej wspólnoty islamskiej pokazują demokracja i wybory, co stanowi asumpt do pokazania chrześcijańskiej otwartości.
Hercegowina zapomniana przez Unię
Na konferencji prasowej z udziałem europosłów z Polski, Włoch, Hiszpanii i Chorwacji jest też lider konserwatywnej partii Chorwatów w Mostarze. Jest też osiem kamer, co pokazuje olbrzymie zainteresowanie przyjazdem do Hercegowiny przedstawicieli Parlamentu Europejskiego po raz pierwszy w historii, jak to się podkreśla. To akurat nieprawda, bo byłem tu z Anglikiem Geoffreyem van Ordenem i Portugalką Aną Gomes przed parunastoma laty. Trochę jednak wygląda to tak, jakby Mostar był zapomniany przez europejskich bogów. Po konferencji biorę udział w 50-minutowym show telewizyjnym, gdzie oprócz prowadzącego jesteśmy w studio tylko ja i Włoch. Nie pamiętam, kiedy byłem w telewizji tak długo i z tak małą liczbą osób w debacie. W Fox News dwa razy krócej, ale w czwórkę.
Razem z Chorwatem z europarlamentu Ladislavem Iliciciem, liderem miejscowej chorwackiej partii politycznej Slavenem Raguzem oraz europarlamentarzystami z Europy Południowej Hermanem Tertschem i Carlem Fidanzą, a także polskim europosłem Bogdanem Rzońcą biorę udział w 1,5-godzinnym panelu z udziałem licznej publiczności. Debata podobnie jak konferencja prasowa i dyskusja w telewizji odbywa się w języku angielskim, ale tutaj jest tłumaczona na chorwacki. Niestety nie jest to tłumaczenie symultaniczne, co wydłuża dyskusję.
Dziwna ta hercegowińska wiosna. Raz rzęsiście pada i jest zimno, a za chwilę jest tak ciepło i słonecznie, że trzeba pozbywać się kurtek. Za to pogoda polityczna jest tu niezmienna: w bośniacko-hercegowińskim kotle wrze cały czas – Bośniacy chcą zdominować Chorwatów, Chorwaci obawiają się Serbów, a dla Europy jest to „hot potato”, czyli gorący kartofel, który parzy w dłonie i w związku z tym co chwilę trzeba go przerzucać do kogoś innego.