Ryszard Czarnecki
Wojna Rosji z naszym wschodnim sąsiadem trwa dziewięć tygodni bez dwóch dni. Gdy Moskwa zaatakowała Kijów, byłem w Waszyngtonie (spotkania między innymi w Białym Domu, Departamencie Stanu oraz z amerykańskimi think-tankami). Już przed wkroczeniem Rosjan Amerykanie byli pewnie, że to nastąpi – ostrzegając i Ukrainę i sojuszników w NATO (z Polską na czele). Dziwili się też, że władze w Kijowie, mimo że od paru miesięcy były informowane o wojnie, nie przeprowadzają powszechnej mobilizacji…
Dziś Rosja okupuje część terytorium naszego wschodniego sąsiada (choć znacznie mniejsze niż oczekiwała) i końca wojny nie widać. Widać natomiast olbrzymi spadek pozycji międzynarodowej Niemiec zwłaszcza, ale też Francji, które inaczej niż praktycznie cała reszta Europy zajmują stanowisko niemal neutralne, a więc w praktyce prorosyjskie. Jako historyka mnie to nie dziwi, bo oba te państwa żyły od dwóch wieków (Niemcy, a wtedy Prusy nawet dłużej) w przeświadczeniu, że z Rosją warto grać. To dlatego nie przypadkiem dziś połowa Niemców nie chce przekazywać Kijowowi ciężkiego uzbrojenia (chce tego trochę ponad 40%). To oznacza, że więc polityka Berlina wcale nie musi ulec zmianie…
Tylko co na to Wołodymyr Kliczko, który już po agresji Rosji na jego kraj i milczeniu Niemiec ogłosił podczas swojej wizyty w Berlinie, że „Ukraińcy i Niemcy to bracia”?