Ryszard Czarnecki
Tyle bębniono, że Rosja, która pieczołowicie obchodzi rocznicę zakończenia II wojny światowej – do której się zresztą przyczyniła, zachęcając Niemcy do ataku na Polskę paktem Ribbentrop–Skriabin (rosyjski arystokrata używający partyjnego pseudonimu „Mołotow”) – z tej okazji będzie chciała coś w końcu spektakularnie zabrać zaatakowanemu sąsiadowi.
Tymczasem z przebiegu tej wojny wynika, że raczej Rosjanie powinni „świętować” inną rocznicę. Oto bowiem 27–28 maja mija 117. rocznica klęski Rosji pod Cuszimą. Tych pięć skalistych japońskich wysp w Cieśninie Koreańskiej między Pacyfikiem a Półwyspem Koreańskim (morza Wschodniochińskie i Japońskie) było świadkiem całkowitego zniszczenia floty rosyjskiej dowodzonej przez wiceadmirała Rożdiestwienskiego. Japońska flota kierowana przez admirała Togo zatopiła aż 21 okrętów Rosjan, w tym 8 (sic!) pancerników. Dzielnie poddało się 9 okrętów, a pozostałe jednostki rosyjskiej Floty Pacyfiku (stacjonującej na co dzień we Władywostoku) salwowały się ucieczką i zostały internowane w Chinach i na Filipinach (wtedy de facto USA). Po 12 latach osłabiona Cuszimą i trzema latami I wojny światowej „biała Rosja” skapitulowała przed „czerwoną Rosją” (przy wydatnej pomocy Berlina, który załatwił bezpieczny transport Leninowi do ojczyzny światowego proletariatu). To z kolei doprowadziło do kapitulacji wobec Niemiec w postaci haniebnego dla Rosjan Traktatu Brzeskiego. Czy krążownik „Moskwa” będzie wstępem do nowej Cuszimy na Morzu Czarnym? Z analogiami historycznymi trzeba uważać. Losy tej wojny rozstrzygną się jednak raczej na lądzie. Różnice między Japonią 1905 a Ukrainą A.D. 2022 są też wyraźne. Wtedy była to wojna dwóch państw – teraz jest to konfrontacja Rosji w zasadzie z całym Zachodem, a więc Moskwie jest trudniej dziś niż wtedy Sankt Petersburgowi. Wtedy też nie było radia, TV i netu, a wojnę propagandową w tym obszarze Rosja całkowicie przegrała. Ale zawsze miło powspominać Cuszimę…