Tomasz Teluk
Trwają prace nad wizją nowego ładu w Europie po zakończeniu wojny na Ukrainie. Prawdopodobnie ścierać się będą dwie wersje – kontynentalna, zakładająca miękki stosunek wobec Rosji, postulowana przez Niemcy i Francję, oraz euroatlantycka, kontynuująca twardy kurs wobec Kremla, forsowana przez Stany Zjednoczone i Polskę.
Naturalnie wszystko zależy od wyniku wojny, jednak w obozie zachodnim panuje przekonanie, że Rosja nie jest w stanie wygrać z Ukrainą i zadowoli się zdobyczami w Donbasie. Dlatego kraje o najsilniejszej pozycji politycznej w Unii chcą jak najszybciej dogadać się z Putinem, aby powrócić do swojego status quo.
Decydujące starcie
Gdy piszę te słowa, Rosja rzuciła większość swoich sił do kotła w Donbasie, pragnąc zdobyć za wszelką cenę Łyman i Siewierodonieck. Ostatnie doniesienia mówią o tym, że Łyman został zdobyty przez Rosjan, co otwiera im drogę do Słowiańska i Kramatorska. Jednak odniesione tam straty mogą być tak duże, że ofensywa może się opóźniać.
Rosjanie kontynuują intensywny ostrzał artyleryjski pozycji obrońców oraz infrastruktury cywilnej – głównie mieszkalnej i kolejowej. Jednocześnie wywiad brytyjski donosi, że odnosząc duże straty w dowództwie najwyższego szczebla, armia najeźdźców jest zmuszona rzucać na front niedoświadczonych dowodzących, kierujących rekrutami z poboru, którzy nigdy nie byli na wojnie. To powoduje, że morale agresora staje się coraz niższe z tygodnia na tydzień. Rosja stara się zamknąć Ukraińców w kotle, tak aby opanować Donieck i Ługańsk w administracyjnych granicach obwodów i ogłosić ich wcielenie do Rosji. Ostatnim bastionem obrońców stał się Siewierodonieck, gdzie trwają walki na ulicach miasta, a infrastruktura jest już niemal doszczętnie zniszczona. Zdobycie tego miasta miałoby jednak znaczenie wyłącznie propagandowe.
Podczas gdy Rosja skupiła się na Donbasie, Ukraińcy rozpoczęli kontrofensywę na południu kraju. Tam głównym celem pozostaje odbicie Chersonia – największego ukraińskiego miasta zdobytego przez najeźdźców. Kolaboracyjne władze chciałyby przyłączenia do Rosji i utworzenia lądowego korytarza między Krymem a Donbasem, jednak zajęcie Chersońszczyzny może się Rosjanom nie udać. Wojska ukraińskie natarły w rejonach Andriejewki, Łozowego i Biełogorki. Celem będzie rozbicie pozycji Rosjan, którzy okopali się w granicach obwodu. Natarcia mogą być prowadzone także z rejonów Mikołajowa i Dniepropietrowska. Wszystko po to, aby odzyskać tę ważną dla Ukraińców metropolię.
Amerykański Instytut Badań nad Wojną (ISW) w swoim raporcie odnotował, że wojska rosyjskie zmuszone zostały do głębokich działań defensywnych w tym rejonie. Skupienie swoich najlepszych sił na Donbasie spowodowało, że Ukraińcy mają w uderzeniu na Chersoń duże szanse. Kijów się spieszy, albowiem chersońscy kolaboranci zapowiedzieli referendum w sprawie przyłączenia do Rosji, jednak działania partyzanckie uniemożliwiają im przejęcie całkowitej kontroli nad miastem.
Zachód Europy chce rozbioru Ukrainy
Tymczasem przywódcy Zachodu nie ustają w swoim dobijaniu się do łask u Władimira Putina i dzwonią do niego jeden po drugim. O rozmowach telefonicznych z włodarzem Kremla informowali w ostatnim czasie kanclerz Austrii, prezydent Francji i oczywiście kanclerz Niemiec, którego pseudofilozoficzne wywody o wojnie, pokoju i dostarczaniu broni, której nikt na oczy nie widział, wyśmiewane są już w całych Niemczech.
Okazuje się też, że solidarność europejska istnieje tylko na papierze, a bankowe konta w rublach, aby płacić rachunki za gaz z Gazpromu, otworzyli już, według informacji „Politico”, nie tylko Niemcy, Węgrzy, Austriacy i Francuzi, lecz także Włosi, Czesi i Słowacy. Oznaczałoby to faktyczne fiasko Grupy Wyszehradzkiej albo jej prorosyjski charakter, naturalnie z wyłączeniem Polski. Włosi na forum ONZ przedstawili swój pomysł na rozwiązanie sprawy ukraińskiej. Szef ministerstwa spraw zagranicznych Luigi Di Maio przekazał projekt sekretarzowi ONZ Antonio Guterresowi i państwom grupy G7. Według Włochów powinno nastąpić zawieszenie broni, a wojska rosyjskie miałyby się wycofać z południa Ukrainy. Krym i Donbas byłyby regionami autonomicznymi pod jurysdykcją ukraińską. Ukraina mogłaby przystąpić do Unii Europejskiej, ale nie do NATO. Miałaby także zostać stopniowo zdemilitaryzowana pod nadzorem ONZ.
Obie strony konfliktu do tego pomysłu podeszły jednak sceptycznie. Ukraińcy boją się kolejnych porozumień mińskich, odbudowania potencjału wojskowego Rosji i kolejnej ofensywy. Z kolei Rosja całościowo odrzuciła pomysł Włochów, ogłaszając, że nie zgodzi się na żaden zachodni plan pokojowy.
Z kolei były premier Sylwio Berlusconi stwierdził, że Ukraińcy po prostu powinni spełnić żądania Putina, co oznaczałoby pożegnanie się na stałe z Krymem i Donbasem. Podobną wizję mają też prezydent Macron i kanclerz Scholz, którzy widzieliby najchętniej kapitulującą Ukrainę, która traci 1/3 swojego terytorium, po to by konsumenci we Francji i w Niemczech mogli kupować tanią ropę naftową i gaz, ciesząc się coraz wyższym poziomem życia. Los mordowanych kobiet i dzieci, dziesiątek tysięcy ofiar, złamanych życiorysów i zrównanych z ziemią miast jest dla przywódców Unii Europejskiej drugorzędny. Liczą się tylko tu i teraz, pieniądz, konsumpcja, sondaże i święty spokój. Życie ludzkie na Zachodzie straciło swą wartość.
Pakt euroatlantycki
Ukraina może za to liczyć na Polskę i państwa Bukareszteńskiej Siódemki, szczególnie Rumunię, kraje bałtyckie, aspirującą do NATO Skandynawię, Finlandię, Szwecję, ale także przekazującą broń Danię, Norwegię, tradycyjnie Wielką Brytanię oraz Stany Zjednoczone, pracujące nad tym, aby na front trafiało coraz więcej nowoczesnego uzbrojenia.
Nieoczekiwanie ze swoim pomysłem na kształtowanie nowego europejskiego ładu wystąpił premier Wielkiej Brytanii Boris Johnson. Brytyjczycy zaproponowali stworzenie nowego sojuszu politycznego alternatywnego wobec Unii Europejskiej. Johnson zaproponował, aby Wielka Brytania, Polska, Ukraina, kraje bałtyckie oraz, uwaga, Turcja stworzyły nową organizację polityczną, która dostosowana byłaby do wyzwań nowych czasów. Nowy sojusz opierałby się na funkcjonowaniu państw narodowych, liberalnej gospodarce rynkowej oraz na silnym oporze militarnym wobec Rosji. Dobór państw jest dość oryginalny, wybiórczy, a co dziwi najbardziej, to przecież obecność w nim Turcji, która dość wstrzemięźliwie zachowuje się wobec Rosji, zwłaszcza jako przedstawiciel NATO, a ostatnimi czasy zapowiadała blokowanie kandydatury Finlandii i Szwecji do członkostwa w Sojuszu Północnoatlantyckim.
To, że Polska będzie głównym krajem, na którym będzie budowana nowa polityka bezpieczeństwa w Europie, nikogo już nie dziwi. Wszystko, co kluczowe dla kontynentu, rozegra się nie jak dotychczas w Paryżu czy Berlinie, ale w Warszawie, i Stany Zjednoczone raz po raz dają to do zrozumienia partnerom w UE. Według ostatnich przecieków przesądzona jest już kwestia stałej bazy NATO w Polsce. Obecność amerykańskich wojsk w naszym kraju nie będzie miała charakteru rotacyjnego jak do tej pory, lecz stały. Według źródeł zbliżonych do rządu decyzja w tej sprawie zostanie oficjalnie ogłoszona już podczas czerwcowego szczytu w Madrycie.
Do powstałej bazy w Powidzu, niedaleko Gniezna, trafią na stałe co najmniej 10 tys. żołnierzy US Army, zapasy paliw, najnowocześniejszego uzbrojenia oraz amunicji. Mówi się o rozlokowaniu w naszym kraju nie tylko wyrzutni rakiet i myśliwców, ale brygady pancernej, wozów opancerzonych i ciężkiej artylerii. Polska z kraju peryferyjnego staje się głównym rozgrywającym w Europie.
Tomasz Teluk
Autor jest założycielem i dyrektorem Instytutu Globalizacji (www.globalizacja.org)