Zbigniew Kuźmiuk
Na zorganizowanej w Sejmie przez partie opozycyjne, w ostatni wtorek konferencji pod tytułem „Bezpieczeństwo wschodniej flanki NATO-rola Polski”, niestety nie zajmowano się tylko tym tematem, ale także atakami na polski rząd.
W konferencji pod patronatem byłych prezydentów Aleksandra Kwaśniewskiego i Bronisława Komorowskiego, wzięli udział liderzy wszystkich partii opozycyjnych obecnych w Sejmie (poza Konfederacją), ale jedyną osobą, która potrafiła docenić ogromną rolę Polski we wspieraniu Ukrainy, był Mark Brzeziński, ambasador USA w Polsce. Chwalił on nie tylko Polaków za przyjęcie milionów uciekających przed wojną Ukraińców do swoich domów, ale także polski rząd między innymi takimi słowami:
„To Polska pomaga USA i naszym sojusznikom oraz partnerom dostarczać zapasy, których tak desperacko potrzebuje Ukraina. Polska wysłała pomoc wojskową o wartości 1,8 mld USD, daliście czołgi, zestawy artyleryjskie, amunicję. Polska stała się wojskowym, gospodarczym oraz humanitarnym hubem pomocy dla Ukrainy.”
Natomiast lider największej partii opozycyjnej Donald Tusk, pozwolił sobie nawet na analogię pomiędzy Ukrainą walczącą z rosyjskim najeźdźcą, a obecną opozycją, która musi wygrać nadchodzące wybory z Prawem i Sprawiedliwością. Wprawdzie w połowie lutego Donald Tusk w wywiadzie w radiu TOK FM, przyznał się do obsesji na punkcie PiS, stwierdzając, „że wygrana z PiS-em to moja obsesja”, to jednak po jego wtorkowym wystąpieniu na konferencji w Sejmie, można stwierdzić tylko jedno, ten jego nie najlepszy stan psychiczny, poważnie pogłębił się. Niestety tego rodzaju wypowiedzi zdarzają się Tuskowi w zasadzie na każdej konferencji prasowej, porównywanie obecnego polskiego rządu z reżimami Putina czy Łukaszenki, są wręcz na porządku dziennym.
Od jakiegoś czasu Tusk próbuje się prezentować jako polityk zdecydowanie antyrosyjski i to w zasadzie od zawsze, choć jest aż nadto faktów i dokumentów potwierdzających, że od początku swojego premierowania był zwolennikiem resetu z Rosją we wszystkich dziedzinach. Kiedy został przewodniczącym Rady Europejskiej zdecydowanie popierał prorosyjska politykę Angeli Merkel, przenosząc ją na poziom unijnych instytucji, które nie widziały niczego niepokojącego w coraz mocniejszym uzależnianiu krajów UE od rosyjskich surowców energetycznych, głównie gazu. Te próby „przefarbowania” Tuska z polityka proniemieckiego i w konsekwencji prorosyjskiego na polskiego patriotę są bardzo silnie wspierane przez sprzyjające mu liczne media, są tak nachalne, że nieskuteczne.
W tej sytuacji apel Tuska wygłoszony na konferencji w Sejmie, „aby wyeliminować z życia publicznego Polski wszystkie osoby, które mają literkę „Z” jako swój emblemat”, zabrzmiał zupełnie kuriozalnie. Apeluje bowiem o to człowiek, który podczas swojego premierowania zaproponował i konsekwentnie realizował reset z Rosją, mimo zajęcia przez ten kraj części Gruzji w 2008 roku, mimo Smoleńska w 2010 roku (wtedy realizacja tego resetu i prowadzenia na wielką skalę interesów z Rosją jeszcze przyśpieszyła), ba nawet mimo aneksji Krymu i dwóch obwodów Ukrainy :Ługańskiego i Donieckiego w 2014 roku. W tej sytuacji apel Tuska o wyeliminowanie z życia publicznego w Polsce ludzi mających jako emblemat literkę „Z”, to apel o wyeliminowanie samego siebie, bo bardziej prorosyjski niż obecny szef Platformy w ciągu ostatnich kilkunastu lat w polskiej polityce był chyba tylko Janusz Korwin-Mikke. Obsesja Tuska „żeby odsunąć PiS od władzy” rzeczywiście pogłębia się, ale żeby doprowadzić do takiej sytuacji, że publicznie żąda się usunięcia z życia publicznego samego siebie, to jednak stan bardzo niebezpieczny.