Ryszard Czarnecki
Kiedyś Bismarck powiedział, że obywatele nie powinni wiedzieć, jak się robi dwie rzeczy – kiełbasę i politykę. Była to sugestia, że polityka to rzecz brudna i lepiej, aby jej kulis zwykli ludzie nie znali. Nie zgadzam się z tym, m.in. dlatego że żyjemy w XXI w. i obywatele mają dużo lepszy dostęp do różnych źródeł informacji. Zresztą policy-making jest często procesem znacznie mniej krwawym, niż się wydaje. Proponuję dzisiaj wycieczkę za kulisy polityki międzynarodowej. Przykładem niech będzie ostatnia, niespodziewana dla wielu obserwatorów debata w Parlamencie Europejskim w Strasburgu na temat uznania Federacji Rosyjskiej za państwo sponsorujące terroryzm.
Jeszcze cztery dni przed rozpoczęciem ostatniej w październiku sesji PE kluczowa dla europarlamentu struktura, czyli Konferencja Przewodniczących, odrzuciła taką właśnie propozycję, przedstawioną przez przewodniczącego grupy politycznej Europejskich Konserwatystów i Reformatorów prof. Ryszarda Legutkę (PiS).
Napisałem: „przewodniczący”, a nie „współprzewodniczący”, bo dotychczasowy drugi współprzewodniczący Włoch Raffaele Fitto został wybrany do Camera dei Deputati, czyli izby niższej włoskiego parlamentu, i złożył mandat europosła (skądinąd według wszelkich znaków na ziemi i politycznym niebie zostanie ministrem ds. europejskich w rządzie pierwszej kobiety premiera Italii Giorgi Meloni). Stanowisko współprzewodniczącego EKR ze strony Włochów nie zostało po nim obsadzone, co zwiększa i tak już bardzo dużą sprawczość delegacji polskiej w EKR.
Wydawało się, że sprawa jest przegrana
Konferencja Przewodniczących Parlamentu Europejskiego to ciało zrzeszające szefów grup politycznych (niegdyś określanych jako frakcje). Wniosek grupy EKR został przedstawiony z odpowiednim uzasadnieniem przez polskiego przewodniczącego w obecności sekretarza generalnego grupy EKR, też Polaka – Gabriela Beszłeja, niegdyś ambasadora RP w Meksyku, a wcześniej kluczową figurę w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów za rządów AWS, a także TVP za rządów pampersów (określenie środowiska dziennikarskiego, zgrupowanego wokół Wiesława Walendziaka w okresie, gdy pełnił on funkcję szefa TVP – w latach 1993–1996 – przyp.red.).
Przeciwko temu wnioskowi wypowiedziały się, a następnie zagłosowały następujące frakcje: 1. S&D, czyli Socjaliści i Demokraci (tam, gdzie z Polski jest Nowa Lewica Czarzastego i Biedronia);
2. Renew – liberałowie (tam, gdzie z Polski jest p. von Thun und Hohenstein, jako reprezentantka Polski 2050 Szymona Hołowni);
3. GUE /NGL – postkomuniści, a oficjalnie Europejska Zjednoczona Lewica i Nordycka Zielona Lewica;
4. Zieloni. Dwie pozostałe grupy polityczne, czyli EPL (Europejska Partia Ludowa – tam, gdzie PO i PSL) oraz ID (Niepodległość i Demokracja, czyli eurosceptycy – tam, gdzie m.in. partia Marin Le Pen, AfD, czyli Alternatywa dla Niemiec, oraz włoska Liga Mattea Salviniego), początkowo miały deklarować wstrzymanie się od głosu, ale ostatecznie zagłosowały – według relacji polskich uczestników tego posiedzenia „za”. Komentowano to później, iż i tak wiedziały, że wniosek nie przejdzie.
Tymczasem na Konferencji Przewodniczących PE decyduje zwykła większość głosów, przy czym liczone jest to na zasadzie: jedna grupa równa się jeden głos, a nie zależy to od liczby posłów wchodzących w skład danej grupy politycznej.
Wydawało się, że sprawa jest przesądzona i kolejny wniosek grupy EKR w dużej mierze faktycznie zarządzanej przez PiS został zwyczajowy oddalony, na zasadzie politycznego odruchu Pawłowa.
Warto znać regulamin
Tymczasem jednak przystąpiliśmy do kontrataku. Jedyną formalną możliwością wprowadzenia punktu o debacie na temat Rosji do porządku obrad europarlamentu było wniesienie takiego wniosku pod głosowanie na sali plenarnej w pierwszy dzień sesji PE, czyli w poniedziałek po godz. 17, gdy głosowana jest agenda czterodniowych obrad.
Podstawą tego głosowania jest porządek obrad przyjęty w poprzednim tygodniu przez wspomnianą Konferencję Przewodniczących. Jednak grupy polityczne mogą coś dodać do agendy sesji, oczywiście jeśli wniosek uzyska większość posłów znajdujących się na sali. Okolicznością, która jak się wydawało, mogła nam sprzyjać, jest fakt, że w przeciwieństwie do głosowań wtorkowych, środowych i czwartkowych te popołudniowe z poniedziałku nie są obowiązkowe – ustala się na nich w praktyce głównie właśnie agendę.
Brak udziału posła do Parlamentu Europejskiego w głosowaniach obligatoryjnych oznacza utratę połowy dziennej diety, w związku z tym głosowania w te trzy dni w Strasburgu (a w czasie dwudniowych tzw. minisesji w Brukseli w czwartek ) – cieszą się bardzo dużą frekwencją. Jednak w poniedziałek europosłowie zjeżdżają się do Strasburga często późnym popołudniem i wieczorem – zatem frekwencja jest znacznie niższa. Dodajmy – to istotne dla sprawy – że wyniki poniedziałkowego głosowania są ważne, niezależnie od frekwencji, nawet jeśli zagłosuje mniej niż połowa posłów.
W naszym imieniu propozycje debaty o Rosji jako o sponsorze terroryzmu przedstawił szwedzki europoseł Charlie Andreas Weimers, przedstawiciel zwycięskiej w ostatnich wyborach formacji Szwedzcy Demokraci, która akurat w zeszłym tygodniu dzieliła stanowiska głównie z partią Moderata (Europejska Partia Ludowa) w Riksdagu, parlamencie Królestwa Szwecji, i w pewnej mierze w rządzie. Wynik głosowania musiał być zaskoczeniem dla wielu: zmobilizowaliśmy naszych europosłów do obecności, gdy nasi przeciwnicy ewidentnie takiej mobilizacji nie zarządzili, uznawszy, że jest ona zbędna, skoro i tak wszystko zostało rozstrzygnięte cztery dni wcześniej. Wniosek uzyskał 201 głosów „za” oraz 99 głosów „przeciw”, przy parudziesięciu wstrzymujących się. Głosowało wyraźnie poniżej połowy zgromadzonych na sali plenarnej, co okazało się naszym atutem.
Głosowanie jawne kluczem do sukcesu
Wielu obserwatorów było zaskoczonych wynikami głosowania. Podejrzewano, że w ciągu tych niespełna stu godzin między czwartkiem i poniedziałkiem europosłowie z grup przeciwnych debacie o Rosji – sponsorze terroryzmu – dostali inne instrukcje. Nie słyszałem, żeby taka sytuacja miała miejsce. Przeciwnicy tej debaty zlekceważyli naszą determinację, uznawszy sprawę za zakończoną.
Co więc się stało? Po pierwsze wniosek ten został poparty przez szeregowych posłów ugrupowań sprzeciwiających się debacie, którzy pochodzili z krajów bałtyckich, Skandynawii i w dużej mierze z naszego regionu Europy. Głosowali zgodnie ze swoimi przekonaniami, a nie z wcześniejszymi decyzjami politycznymi swojego szefostwa.
Był jednak jeszcze drugi powód tej politycznej sensacji w europarlamencie. Nastąpił bowiem nieczęsty przypadek, gdy opinia publiczna, w tym media, potrafi wymusić na politykach – nie chcę użyć słowa „zaszantażować” – zmianę decyzji. Oto wielu posłów z krajów Europy Zachodniej i Południowej najzwyczajniej w świecie przestraszyło się sytuacji, w której będą po tym głosowaniu rozliczani przez swoich wyborców i dziennikarzy, dlaczego głosowali tak naprawdę zgodnie z… interesami Rosji.
I tu dochodzimy do zasadniczej sprawy. Europejscy Konserwatyści i Reformatorzy wykorzystali bowiem zapis w regulaminie, że to głosowanie odbędzie się na zasadzie tzw. roll – call, co oznacza, że jest to głosowanie elektroniczne, w którym ujawnia się, jak kto głosował. Przeforsowanie przez nas trybu głosowania było decydujące.
I tak się właśnie robi politykę w Parlamencie Europejskim – wykorzystując regulamin, a także inne sprzyjające okoliczności typu frekwencja czy nastawienie mediów/opinii publicznej. Myślę, że dobrze, aby Państwo poznali kulisy tego zwycięstwa.