Ryszard Czarnecki
Dziś nad Paryżem krąży widmo marzenia o dalszej bliskiej współpracy z Moskwą.
Niektórzy na siłę porównują Węgry i Polskę w kontekście gry Brukseli w sprawie KPO. Przestrzegam przed tym. Różnica jest zasadnicza. Madziarzy mają wybory za 3,5 roku, a my za rok. Brukseli dużo bardziej opłaca się pójść na ustępstwa wobec Budapesztu, bo tam rządu obalić nie może. W przypadku Polski ustępstwa UE mogą zwiększyć szanse PiS na kolejną, ósmą już wygraną. W związku z tym kompromis z Orbánem niewiele kosztuje Brukselę: jego brak wcale nie oznacza zwiększenia szans na zmianę władzy nad Dunajem. Natomiast brak kompromisu w przeciąganiu liny z Rzeczpospolitą zwiększyć może, przynajmniej w teorii, szanse „totalsów”. Stąd też w biurku U.G. von der Leyen na 13. piętrze budynku Komisji Europejskiej w Brukseli – w której tradycyjnie kreślę te słowa – Warszawa i Budapeszt są zupełnie w innych szufladach. 80 minut drogi szybką koleją TGV od Brukseli – w Paryżu – w jednej z TV były ambasador Francji w Moskwie stwierdza, że Unia przyjmie Ukrainę może za 20 lat.
Zdziwieni? Ja nie. Pamiętam mowę Macrona w Strasburgu, w maju, gdy taką właśnie perspektywę zakreślił dla Kijowa. Słowem: pokazał Ukraińcom drzwi. Jak kiedyś widmo komunizmu, według Marksa, krążyło nad Europą, tak dziś nad Paryżem krąży widmo marzenia o dalszej bliskiej współpracy z Moskwą. Od czasów, gdy Francja Napoleona usiłowała zdobyć Kreml, minęło równo 210 lat. Tyle że Francuzom to się nie udało – w przeciwieństwie do Polaków, którzy rządzili w Moskwie dwa wieki wcześniej. Teraz Paryż pokłócił się z Berlinem o kwestie elektrowni atomowych, pomocy publicznej i miejsca Francji w Radzie Bezpieczeństwa ONZ (Niemcy chcą, żeby to miejsce było dla… UE!) – ale akurat w sprawie stosunku do Rosji Putina są blisko, bardzo blisko…