Ryszard Czarnecki
Już siódmy rok z rzędu, poczynając od 2016 roku, jestem Patronem Honorowym Międzynarodowego Festiwalu Anna German. Ta jedna z najwybitniejszych polskich piosenkarek nie żyje od 40 lat, ale jej życie i jej twórczość wciąż fascynuje różne pokolenia w wielu krajach. Dla mnie Anna German jest przykładem wielkiej siły przyciągania polskości: urodziła się przecież w Uzbekistanie, kilka lat spędziła w Kirgistanie, a jednocześnie miała holenderskich, jak i niemieckich przodków. A jednak była Polką i wybitną właśnie polską artystką.
Śpiewała w siedmiu językach ,w tym także po łacinie! Podbijała polskie serca na festiwalach w Opolu i Sopocie, ale była przecież wybrana także najbardziej popularną polską piosenkarką przez amerykańską Polonię. Skradła serca Włochom, śpiewając nie tylko po włosku, ale także… w dialekcie neapolitańskim. Szalała za nią publiczność w Związku Sowieckim – nie tylko w Azji Środkowej, z którą była związana dzieciństwem. Płyty nagrała już „tylko” w trzech językach: po polsku, włosku i rosyjsku.
Pisałem o sile przyciągania polskości w jej przypadku, ale okazało się, że to samo dotyczy piosenkarek i piosenkarzy z różnych krajów i kontynentów, którzy piosenki Anny German śpiewają… po polsku. Tak było na koncercie finałowym Międzynarodowego Festiwalu Anna German (organizowanego przez Ligę Kobiet Polskich), który po raz drugi odbył się w Europejskim Centrum Muzyki Krzysztofa Pendereckiego w Lusławicach w Małopolsce. Wcześniej odbywały się one w Warszawie: w Teatrze Wielkim i Teatrze Polskim. Każdy, kto słuchał śpiewanych po polsku przez artystów z Kazachstanu, Uzbekistanu czy Armenii piosenek Anny German zrozumiał, jak wielką siłą jest dla Rzeczpospolitej polska kultura. Zgodnie z tym, co kiedyś polski papież Jan Paweł II mówił w UNESCO: „Polski naród wyraża się poprzez swoją kulturę”.