Zbigniew Kuźmiuk
Jeszcze do niedawna, opozycja wspierana przez zaprzyjaźnione media, cały swój wysiłek, wkładała w próbę udowodnienia Polakom, że rząd zawalił sprawę dostaw węgla dla gospodarstw domowych z innych kierunków niż Rosja i w związku z tym muszą płacić za ten surowiec po 4 tys. zł za tonę, inaczej zimą zamarzną. Chytry plan, najpierw Donald Tusk, nagrywający filmiki na granicy z Białorusią, jak to do Polski wjeżdża „ruski” węgiel i żądanie wprowadzenia polskiego embarga, bez czekania na to unijne, by po jego wprowadzeniu już na początku maja (to unijne weszło dopiero od połowy sierpnia), prawie natychmiast krzyczeć, gdzie jest węgiel, rząd chce zamrozić Polaków. Rząd najpierw wprowadził dopłaty do zakupu 3 ton węgla dla każdego gospodarstwa domowego (po 1 tys zł do tony), a następnie po odmowie współpracy w sprawie dostaw węgla przez prywatne składy węglowe, zdecydował o wzroście wydobycia krajowego na potrzeby ludności, a także o dużym imporcie przez spółki Skarbu Państwa. Zdecydowano także o dystrybucji tego węgla przez samorządy (część samorządów rządzonych przez opozycję odmówiła współpracy w tym zakresie) i ustalono cenę nie wyższą niż 2 tys zł za tonę, co oznaczało, że dla gospodarstw domowych po odliczeniu dopłaty, ta cena będzie niższa niż 1 tys zł za tonę, a więc niższa niż w poprzednim sezonie grzewczym. Gdy węgiel zaczął być dostarczany bezpośrednio do odbiorców, zaprzyjaźnione media zorganizowały jeszcze hucpę z niepalącym się węglem (próbowano palić węgiel na łopacie) ale było już jasne, że na węglu ,rząd się jednak nie wyłoży.
W tej sytuacji „ jak kania dżdżu”, opozycja wyczekiwała na początek stycznia tego roku, ponieważ jasne było, że rząd pod naciskiem Komisji Europejskiej, będzie musiał zrezygnować z tarcz antyinflacyjnych, czyli decyzji o obniżkach stawek VAT na nośniki energii, jakie wprowadził na początku 2022 roku, a to miało oznaczać między innymi podwyżki cen paliw na stacjach benzynowych. Gdyby Orlen od jesieni poprzedniego roku nie przygotowywał się do tej decyzji, gdyby także przez ostatnie tygodnie, szczególnie po wprowadzeniu maksymalnej ceny na rosyjską ropę przez UE i kraje G-7 (weszła w życie 5 grudnia 2022 roku), giełdowa cena ropy wyraźnie się nie obniżyła, a także gdyby nie umocnienie się złotego, utrzymanie dotychczasowych cen na paliwa na stacjach benzynowych, w związku z powrotem stawki podatku VAT do poprzedniego poziomu, nie byłoby możliwe. Jednak wszystkie te działania spowodowały, że Orlen był w stanie zamortyzować wyższą stawkę VAT w swoim systemie finansowym, ceny paliw na stacjach nawet nie drgnęły, a opozycja z Donaldem Tuskiem na czele wpadła wręcz w furię.
Od nowego roku, filmiki w internecie, oskarżenia miotane pod adresem prezesa Orlenu, żądania kontroli NIK i UOKiK, straszenia więzieniem, liczne konferencje prasowe, wszystko to działania opozycji w ostatnich dniach, tylko dlatego, że ceny paliw na stacjach z początkiem roku nie wzrosły. Inba na całego z nadzieją, że przy pomocy zaprzyjaźnionych mediów, da się wmówić Polakom, że przez ostatnie miesiące byli oszukiwani, bo ceny na stacjach Orlenu już wtedy powinny być niższe. Gdyby tak mogłoby być, to rynek i konkurencja na nim spowodowałby, żeby tak właśnie było, wszak w naszym kraju funkcjonuje ponad 7,8 tysiąca stacji benzynowych (stacji Orlenu razem ze stacjami Lotosu jest tylko około 2,1 tys.), co więcej duże koncerny paliwowe funkcjonujące w Polsce sprowadzają na nasz rynek około 20% paliw z zagranicy.
Przy tej okazji przypomnijmy, że sprawa cen nośników energii, ma co oczywiste, także silny wątek unijny, który trzeba wziąć pod uwagę, żeby zrozumieć co dzieje się z ich cenami w całej UE. Przypomnijmy, że komisarz ds. gospodarki Paolo Gentilioni w listach kierowanych do polskiego rządu we wrześniu i październiku 2022 roku, ostrzegał, że nasz kraj obniżając stawki VAT na nośniki energii, łamie unijną dyrektywę VAT i jeżeli się z tych obniżek nie wycofa, KE będzie zmuszona skarżyć te decyzje do TSUE (Polska dostała tylko zgodę na utrzymanie zerowej stawki VAT na podstawowe artykuły żywnościowe). Jednocześnie KE zezwoliła jednak krajom członkowskim, aby w sytuacji kiedy zdecydują się ograniczać wzrost cen nośników energii dla gospodarstw domowych, podmiotów wrażliwych, przedsiębiorstw, mogą wyrównać straty poniesione przez wytwórców energii elektrycznej ciepła, dostawców gazu i paliw przy pomocy środków budżetowych ale także ponadnormatywnych zysków osiąganych przez firmy sektora energetycznego. Kraje członkowskie mogły to zrobić albo przez wprowadzenie dodatkowego podatku od ponadnormatywnych zysków przedsiębiorstw szeroko rozumianego sektora energetycznego, albo też w inny sposób, te firmy sektora które osiągnęły ponadnormatywne zyski, miały pomóc w finansowaniu strat tych podmiotów, które dostarczają energię, ciepło i gaz po zamrożonych przez państwo cenach. Polska wybrała te drugą drogę i jak ostatnio poinformowała minister Moskwa, ta operacja w przypadku naszego kraju w latach 2022-2023, będzie kosztowała budżet i sektor energetyczny około 100 mld zł (dla porównania Niemcy przeznaczają na ten cel około 200 mld euro, czyli ok. 1 bilion złotych, a więc 10-razy więcej niż Polska).
Pewnie jeszcze przez jakiś czas będzie trwał festiwal oskarżeń opozycji pod adresem rządu ,Orlenu, prezesa Obajtka, straszenie rozliczeniami, procesami i więzieniem ale ta inba opozycji musi skończyć, bo dla większości Polaków oskarżenie kogoś za to, że nie podniósł cen, choć mógł, jest po prostu absurdalne. Nie udało się więc opozycji wywrócić rządu na węglu , nie uda się i na paliwach, których ceny nie wzrosły, musi poszukać innych sposobów, najlepiej gdyby przygotowała sensowny program wyborczy, ale ostatnie 7 lat pokazuje, że nie jest do tego zdolna.