Ryszard Czarnecki
Jaki ma związek wojna w Europie Wschodniej z nagłym przyspieszeniem otwarcia drzwi Unii Europejskiej – a przynajmniej zrobienia w nich szpary – dla krajów Bałkanów Zachodnich? Ma, i to fundamentalny.
Przecież jeszcze trochę ponad rok temu, trzy miesiące przed agresją Rosji na Ukrainę, w czasie prezydencji Słowenii w UE podczas szczytu Unia Europejska–Bałkany Zachodnie, który odbył się w słoweńskim zamku Bled, nieformalnie, ale jednak wyraźnie przekazano Serbii, Czarnogórze, Macedonii Północnej, Albanii, a także będącym w tyle tego bałkańskiego peletonu Bośni i Hercegowinie oraz Kosowu, że nie ma mowy o ich wejściu na unijny pokład nie tylko do końca tej dekady, lecz także przez pierwsze lata następnej. Był to wyraźny krok w tył w porównaniu z tym, co przedstawiciele instytucji UE oficjalnie komunikowali np. Serbii w 2018 r., że ich kraj znajdzie się na unijnym pokładzie już za 10–11 lat.
Bezpośredni efekt wojny na Ukrainie
Po wyborze nowej Komisji Europejskiej i Parlamentu Europejskiego, a następnie pandemii sprawa wyraźnie wyhamowała. I gdy wydawało się, że ulegnie swoistej hibernacji, wojna Rosji Putina z naszym wschodnim sąsiadem spowodowała, że sprawa Bałkanów Zachodnich i ich obecności w UE wróciła do agendy eurodecydentów. Tego Kreml nie zaplanował, ale były to klasyczne, polityczne nożyce, które odezwały się po tym, jak uderzył pięścią w ukraiński stół. Wówczas Zachód – przede wszystkim USA, które od lat cierpliwie inwestowały w Bałkany zarówno w wymiarze politycznym (przyjęcie do NATO Macedonii Północnej w 2020 r. czy Czarnogóry w 2017 r.), jak i stricte bezpieczeństwa (największe nie tylko w tym regionie, lecz także w całej Europie amerykańskie instalacje nasłuchowe w Kosowie), ale również UE – aby ograniczyć wpływy rosyjskie zdecydował się podjąć grę o szybszą westernizację Bałkanów Zachodnich.
Podobny efekt (reakcja Rosji – kontrreakcja Zachodu) nastąpił na przykład w Skandynawii, a objawił się w postaci decyzji o przystąpieniu do NATO Finlandii i Szwecji (w Helsinkach przyspieszyło to o pięć lat debatę planowaną na lata 2026–2027 i ewentualną decyzję o wejściu w struktury Paktu Północnoatlantyckiego), w południowym Kaukazie (bardzo prawdopodobna zgoda i Azerbejdżanu, i Armenii na zaproszenie jako rozjemcy w Górskim Karabachu już nie armii rosyjskiej, ale wojsk ONZ) czy Azji Środkowej (coraz większe publiczne dystansowanie się od Rosji dawnych azjatyckich republik sowieckich, choć bez zrywania pępowiny łączącej je z Moskwą w postaci udziału we wspólnych strukturach militarnych, politycznych i ekonomicznych).
Rosyjska akcja i zachodnia kontrreakcja
Ostatni szczyt Unii Europejskiej i Bałkanów Zachodnich w Tiranie formalnie potwierdził znaczenie „strategicznego partnerstwa” między Unią a regionem, który aspiruje do bycia częścią UE. Przedstawiciele Unii z szefem Rady Charles’em Michelem na czele podkreślali tym razem, że region ten jest ważny nie tylko pod względem handlowym i tranzytowym, lecz także bezpieczeństwa i stabilności.
Oczywiście rosyjski diabeł w Bałkanach Zachodnich ogonem macha, co widać szczególnie wyraźnie w Serbii, ale też przecież w sąsiedniej Czarnogórze, gdzie przed sześcioma laty (2016) doszło do inspirowanego przez Rosjan puczu i swoistego zamachu stanu, który okazał się jednak nieudany. Tymczasem fakty gospodarcze są nieubłagane: to UE-27 pozostaje głównym partnerem handlowym sześciu państw Bałkanów Zachodnich, odpowiadając za ponad 2/3 (sic!) całkowitej wymiany handlowej regionu. O polityce zagranicznej nie zawsze decyduje gospodarka, ale fakt, że prawie 70 proc. eksportu i importu Albanii, Bośni i Hercegowiny, Czarnogóry, Kosowa, Macedonii Północnej i Serbii (w kolejności alfabetycznej) odbywa się z krajami Unii, jest nie do zlekceważenia.
W oświadczeniu końcowym szczytu w Tiranie jest wprost odwołanie się do Rosji, która „kontynuuje swoją agresywną wojnę przeciwko Ukrainie”. W tym kontekście współpraca Brukseli z zachodniobałkańską szóstką jest ważna dla „utrzymania bezpieczeństwa Europy”. Dlatego też – powtarzam: inaczej niż przed agresją Moskwy na państwo ukraińskie – Unia podkreśliła swoje zaangażowanie w „przyspieszenie procesu przystąpienia państw Bałkanów Zachodnich do UE”.
Rosja potępiona i wypierana
To, co jest wyjątkowe, jeśli chodzi o ostatni szczyt unijno-bałkański, to fakt, że po raz pierwszy odbył się on nie na terenie krajów Unii – w Niemczech, Polsce (Poznań, lato 2019 r.) czy Słowenii (Bled, jesień 2021 r.) – tylko właśnie po stronie zachodniobałkańskiej – gospodarzem była Albania. Swoistym signum temporis, wojennym znakiem czasu, było uznanie już w samym programie szczytu w Tiranie za kluczowe zagadnienie wspólnego radzenia sobie z „konsekwencjami rosyjskiej agresji na Ukrainę i zapewnienia sprawnej europejskiej architektury bezpieczeństwa”. Znaczące było również podkreślenie „budowania odporności na obcą ingerencję”, co należy jednoznacznie rozumieć w kontekście Rosji.
Omawiano jednak też – i słusznie – sprawy migracji, która pozostaje znaczącym wyzwaniem w kontekście relacji zachodniobałkańsko-unijnych, ale też walki z terroryzmem i przestępczością zorganizowaną (charakterystyczne, że największa pod względem procentowym nacja „reprezentowana” w więzieniach Europy Zachodniej to Albańczycy).
Można powiedzieć, że państwa Bałkanów Zachodnich mogą „podziękować” Putinowi i już zupełnie serio podziękować naszemu wschodniemu sąsiadowi za opór przeciwko rosyjskiej agresji. Bez tego nie byłoby zmiany w porównaniu z listopadem 2021, co poskutkowało oficjalnym potwierdzeniem przez Unię „pełnego i jednoznacznego zaangażowania na rzecz perspektywy członkostwa Bałkanów Zachodnich w Unii Europejskiej”. Jednocześnie Unia wezwała – chyba przede wszystkim samą siebie?! – do „przyspieszenia procesu akcesyjnego”.
Część deklaracji albańskiego szczytu została nie bez kozery zatytułowana: „Wspólne przeciwdziałanie negatywnym skutkom wojny Rosji z Ukrainą i budowanie solidnych podstaw gospodarczych na przyszłość”. Owa część dokumentu końcowego wyraźnie stwierdza, że „Rosja ponosi wyłączną odpowiedzialność za obecny kryzys energetyczny i gospodarczy”, Unia zaś ma „nadal wspierać partnerów z Bałkanów Zachodnich w zwalczaniu negatywnych skutków (wojny w Europie Wschodniej – przyp. autora) dla ich gospodarek i społeczeństw”.
Dobra wola UE czy gra na spowolnienie akcesji Ukrainy?
Pojawiły się też konkrety. To nowy pakiet wsparcia energetycznego Unii dla państw bałkańskich o wartości 1 mld euro w postaci dotacji, które mogą finalnie przynieść 2,5 mld euro inwestycji. Pół miliarda euro ma być przeznaczone na natychmiastowe wsparcie dla zachodniobałkańskich rodzin w trudnej sytuacji oraz dla małych i średnich firm. Kolejne 500 mln euro wesprze inwestycje wspierające niezależność energetyczną, co również należy czytać w kontekście rosyjskiej gry surowcami – także w kontekście Bałkanów. Zatwierdzono dodatkowo 400 mln euro dotacji UE o wartości inwestycyjnej trzykrotnie większej na finansowanie 12 dużych projektów. To niewątpliwy krok naprzód.
A jednak uparcie brzęczy mi w tyle głowy, czy czasem nagłe przyspieszenie Brukseli w sprawie akcesji państw Bałkanów Zachodnich nie jest elementem gry spowalniającej wejście Ukrainy na unijny pokład? Czy nie będzie to pretekst, aby najpierw zająć się krajami bałkańskimi, które już od lat starają się o członkostwo kosztem Kijowa, albo umieścić Ukrainę w jednej szufladzie z państwami mającymi najdłuższą drogę do UE, takimi jak mocno skonfliktowane z Serbią, skorumpowane i przeżarte mafią Kosowo czy permanentnie skłócona wewnętrznie Bośnia i Hercegowina, rozdzierana niekończącymi się sporami w trójkącie narodowo-religijnym: Chorwaci/katolicy–Serbowie/prawosławni–Bośniacy/muzułmanie?
Czy Kijów nie będzie w swojej drodze do Unii rozgrywany przez Brukselę kartą mniejszych krajów bałkańskich, które łatwiej przyjąć ze względów ekonomicznych, bo ich akces generuje mniejsze koszty w przeciwieństwie do relatywnie bardzo dużej Ukrainy?