Ryszard Czarnecki
W ostatnim czasie na przekazanie sprzętu wojskowego Ukrainie zdecydowały się najpierw Niemcy, a następnie USA. Berlin wyśle czołgi Leopard 2, a Waszyngton wyposaży wojska ukraińskie w Abramsy. Skąd to nagłe przyspieszenie?
Media oraz opinia publiczna naciskały przez długi czas na Olafa Scholza, który sprzeciwiał się temu ruchowi w obawie przed „eskalacją konfliktu”. Raptowna zmiana frontu Niemiec była jednak podyktowana nie medialnym naciskiem, lecz alarmującymi informacjami uzyskanymi przez wywiad państw Zachodu (głównie amerykański) o przygotowaniu przez Rosję gigantycznej ofensywy. Uznano, że to już ostatni moment, aby przekazać Ukrainie nowoczesne czołgi mające zdecydowaną przewagę nad postsowieckim sprzętem używanym przez Federację Rosyjską.
Czytajmy z uwagą Załużnego
Powiedzmy wprost: to decyzja dobra, ale bardzo, bardzo spóźniona. Spóźniona nie o tygodnie, ale o miesiące z racji tego, że proces dostarczenia zachodnich czołgów na Ukrainę zabierze wiele tygodni, a kolejne upłynąć mogą na szkoleniach czołgistów naszego wschodniego sąsiada. Zwłaszcza w przypadku amerykańskich Abramsów będzie to czasochłonne, bo jest to czołg skomplikowany.
Niestety to, co Zachód może zaoferować Ukrainie, to zaledwie połowa sprzętu, który jest potrzebny do skutecznej kontrofensywy Kijowa! W wywiadzie dla brytyjskiego tygodnika „The Economist” głównodowodzący ukraińskiej armii generał Walery Załużny mówił, że aby odeprzeć Rosjan, Kijów potrzebuje 300 czołgów. A ile może dostać?
Od Polski kompanię, czyli 14 czołgów. Tyle samo, co Polska, oferuje Finlandia. Również 14 czołgów dostarczą w sumie dwa kraje skandynawskie, czyli Norwegia i Dania (kraj, który jest w NATO, ale nie w UE, da więcej: Oslo przekaże 8 leopardów). Kolejne 14 pojazdów dadzą Niemcy. Wielką niewiadomą jest liczba czołgów przekazanych przez Szwecję: będzie ich albo kilka albo kilkanaście. Najwięcej oferuje Hiszpania, która zgłasza gotowość wysłania minimum 20 pojazdów, a maksimum 50! Portugalia dorzuci 4 czołgi. Na drugim miejscu tego rankingu znajdzie się kraj, który przez długi czas reagował jak Niemcy, czyli nie chciał nic dać, o czym nawet niedawno mówił jego premier Mark Rutte – chodzi oczywiście o Holandię, która ostatecznie chce wysłać 18 leopardów.
Czterdzieści procent strat liczbowych
Jeżeli wszystkie kraje dotrzymają swoich obietnic i biorąc pod uwagę górną granicę deklaracji Madrytu i Sztokholmu, z samej Europy (ale bez Wielkiej Brytanii) Ukraina otrzyma nawet ponad 150 leopardów. Zakładając wariant dotrzymania zobowiązań, ale na niższym poziomie, czołgów tych może być nieco ponad 100. Poza tym doliczyć trzeba Amerykanów i Brytyjczyków, którzy deklarują dostawę w sumie 45 czołgów, z czego Brytyjczycy… kolejne 14 pojazdów typu Challenger oraz Amerykanie 31 sztuk abramsów. W sumie więc NATO może dostarczyć między około 150 do 200 nowoczesnych czołgów. To dużo czy mało?
Wbrew pozorom nie tak dużo, skoro Stany Zjednoczone dysponują tysiącami czołgów, a kraje NATO w Europie setkami leopardów. Mało, bo straty Ukrainy od 24 lutego do 31 grudnia 2022 r. to mniej więcej 550 czołgów. Nie porównuję znacznie lepszych czołgów zachodnich do postsowieckich T-72 (najczęściej używanych)oraz T-80 i T-62 (i Ukraina, i Rosja miały ich najwięcej). Liczbowo pomoc Paktu Północnoatlantyckiego zrekompensuje Ukrainie, jak dobrze pójdzie, około 40 proc. strat czołgów poniesionych na wojnie z Rosją.
Oczywiście Kijów dostanie sprzęt znacznie lepszej jakości, choć znacznie mniej znany i wymagający szkoleń, zwłaszcza do atakowania razem w zorganizowanych jednostkach od plutonu po batalion. Oczywiście można narzekać albo pokazywać, że szklanka jest jednak do połowy pełna: jeszcze kilka dni temu Berlin cały czas grał na przeczekanie.
Czy jest w sprawie dostaw czołgów coś, co stanowi „drugie dno”? Jest i to po stronie… Niemiec. Oto bowiem równolegle z ogłoszeniem decyzji politycznej o przekazaniu przez Republikę Federalną leopardów na Ukrainę i zgodzie, by inne państwa także mogły je dostarczyć, usłyszeliśmy szczere wyznania producenta tych czołgów – firmy Rheinmetall, która jakby puszczając oko do sporej części niemieckiej opinii publicznej niechętnej wysyłaniu broni na pomoc Kijowowi, podkreśla problemy i wyzwania związane z naprawami czołgów. Pytanie więc, czy Niemcy po „ucieczce do przodu” i PR-owskiej decyzji o „zielonym świetle” dla swoich leopardów i ich transferu do naszego wschodniego sąsiada nie będą chciały w praktyce opóźnić ich przekazania? Tymczasem liczy się czas, a tego jest coraz mniej.
Przewaga na niebie i artyleria dalekiego zasięgu
O ile możemy mówić o mniej więcej wyrównanych siłach w tej wojnie, gdy chodzi o BWP (Bojowe Wozy Piechoty) i czołgi, o tyle w powietrzu Rosjanie mają wyraźną przewagę. Oczywiście Kijów – jeśli myśli o własnej kontrofensywie – musi doprowadzić do zakończenia dominacji rosyjskich samolotów na ukraińskim niebie.
Już dziewięć miesięcy trwają rozmowy o wsparciu USA dla Kijowa w postaci dwóch typów samolotów: F-15 i F-16. Przed trzema miesiącami Ukraina poinformowała o stworzeniu grupy pilotów, którzy mają szkolić się na zachodnim sprzęcie. Można być przekonanym, że po cichu te szkolenia już trwają. Nie przypadkiem bowiem niższa izba amerykańskiego parlamentu zapisała w budżecie na 2023 rok 100 mln dol. na szkolenia dla ukraińskich lotników.
Wreszcie kwestia szczególnie istotna w tej wojnie, w której artyleria ma chyba kluczową rolę. Chodzi o uzyskanie przez Kijów takich rakiet, które mogą razić wroga na jego terytorium, odrzucając go od linii frontu i przerywając systemy komunikacyjne, zaopatrzenia itd. Na razie bardzo chwalone wyrzutnie HIMARS są przez Ukraińców wykorzystywane do odpalania skutecznych rakiet GMLRS. Narobiły one dużo szkody Rosjanom, niszcząc magazyny amunicji, łańcuchy dostaw i faktycznie zmuszając agresora do trzykrotnego zmniejszenia pocisków, którymi atakowana jest Ukraina, zarówno gdy chodzi o obiekty wojskowe, jak i infrastrukturę krytyczną czy obiekty cywilne.
Gdyby jednak Waszyngton zdecydował się na spełnienie już wielomiesięcznych apeli Kijowa o dostarczenie mu systemów ATACMS, którymi można razić Rosjan na odległość przeszło cztery razy większą niż dotychczas, a więc także na ich terytorium, na głębokich tyłach – zmieniłoby to zdecydowanie oblicze tej wojny. Amerykanie jednak stanowczo odmawiają, ewidentnie obawiając się przeniesienia się działań wojennych nawet na teren Federacji Rosyjskiej, a w efekcie… może i dezintegracji terytorialnej Rosji! Nie przypadkiem przecież w gabinecie szefa ukraińskiego wywiadu wojskowego generała Kyryło Budanowa jest mapa Rosji, na której trzy jej przygraniczne regiony są już… częścią wielkiej Ukrainy.
Czy przekazanie leopardów, abramsów i challengerów zdecyduje o przechyleniu się szali zwycięstwa na stronę ofiary, a nie agresora? Jeszcze za wcześnie, by to ocenić.