prof. Andrzej Nowak
Historyk, publicysta, sowietolog, profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego, kierownik pracowni Dziejów Rosji i ZSRR w Instytucie Historii PAN.
Spadkobiercy pułkownik Julii Brystiger i kapitana Grzegorza Piotrowskiego, dumni dziedzice IV Departamentu MSW rozwijają dorobek swoich antenatów. To nic dziwnego. Współczesny Departament IV – jego telewizje, portale, gazety, celebryci – pracuje ile sił. Ma ich wiele.
Pracuje nad realizacją programu, który nie jest nowy. Program „emancypacji” sięga trzeciego rozdziału Księgi Rodzaju. W XX wieku odświeżyli jego sens bolszewicy. „Religia jest jak gwóźdź, kiedy uderzysz w jego głowę, wbijesz go tylko głębiej. Potrzebne są obcęgi. Religię trzeba schwycić mocno, podważyć od spodu, nie trzeba jej bić z góry, ale wyciągać, wyciągać z korzeniami. To zaś można osiągnąć tylko propagandą, poprzez moralną i artystyczną edukację mas” – to cytat z Anatolija Wasiljewicza Łunaczarskiego (1875-1933), który zanim został ludowym komisarzem oświaty Republiki Rad w 1917 r., był przed I wojną światową liderem grupki bolszewików, marzącej o nowej religii ludzkości. Religii, której patronami mieli być Marks, Feuerbach i Nietzsche. Jak tylu innych, przynajmniej od czasu Oświecenia, proroków nowej, wyzwolonej wiary, Łunaczarski traktował Chrystusa, chrześcijaństwo (jak pisał „starą wiarę i stojący na jej straży Kościół”), jako swych osobistych, najbardziej nienawistnych wrogów. Ideologia dawała mu, właściwe intelektualiście, poczucie własnej racji, przeważającej całą tradycję chrześcijańskiej wiary, myśli i kultury. Nie dawała mu natomiast jeszcze żadnych realnych sposobów niszczenia owej tradycji. Śnił sen o obcęgach, ale nie miał ich jeszcze w ręku. Narzędzie otrzymał od Włodzimierza Iljicza Lenina. Usunięcie owego problemu – „gorzałki dla ludu”, jak Lenin streścił myśl Marksa, bo tak traktował religię, bardziej dostosowując, że tak powiem metaforę Marksa do rosyjskich warunków – miało ostatecznie rozwiązać tylko przejęcie władzy przez trzeźwą awangardę tegoż ludu, przez Partię, przez jej Wodza.
Wodzowie się zmieniali, ale cel pozostał. Dziś nasz „rodzimy” IV Departament realizuje go, tak jak napisał Łunaczarski: przez propagandę oraz moralną i artystyczną edukację mas. Obecnie służą do tego szydercze memy, kampanie nienawiści i kłamstwa największych portali, wspierane przez globalne media odspołeczniające, a także „reportaże” telewizji i gazet, widzących siebie w roli sztabu owych kampanii.
Niecierpliwość w działaniu powoduje jednak, że zapominają niekiedy o zasadzie, którą wyłożył komisarz Łunaczarski: nie bić młotkiem w głowę! Teraz widocznie uznali, że już mogą. Być może przedwcześnie.
Ta niecierpliwość może nie być opłacalna politycznie. Bolszewiccy radykałowie ze wspomnianych gazet i telewizji, popychają od dawna, przed każdym wyborami, partie, które zależą od ich medialnego poparcia, do przyjmowania na sztandary programu, za którym większość wyborców wciąż nie chce iść. Stąd niekiedy niepowodzenia wyborcze. Dla nadawców, fanatycznych zwolenników ideologii nienawiści, to nie ma zasadniczego znaczenia. Im idzie o to, by z każdym rokiem, z każdymi wyborami, radykalizmem głoszonej przez siebie wojny z cywilizacją europejską oswajać coraz bardziej oddalonych od jej chrześcijańskich źródeł odbiorców z wizją ostatecznej „emancypacji”. Zamienić miejscami dobro i zło, porzucić rozróżnienie na kłamstwo i fałsz. Obsadzić Urbana w roli wyzwoliciela, a Jana Pawła II w roli pedofila. Do tego ostatecznie trzeba, jak w filmie Martina Scorsese „Milczenie” – o torturach, którymi Japonia odgrodziła się w XVII wieku od chrześcijańskich misjonarzy – „tylko” napluć na krzyż lub podeptać. I już jest się „wolnym”. Ilu wyborców w Polsce roku 2023 wybierze takie „wyzwolenie”? Zobaczymy wkrótce. Lider opozycji, która nie miała elementarnej odwagi, by się w tej sprawie wypowiedzieć „za” lub „przeciw”, może mieć tutaj swoją małą kalkulację polityczną: przez kampanię nienawiści przeciw Janowi Pawłowi II i Kościołowi przypomnieć Lewicy jej korzenie w Leninie i kapitanie Piotrowskim, by w ten sposób rozwiać widmo porozumienia między ową Lewicą a PiS-em w jakiejkolwiek innej sprawie. Zapędzić ostatecznie Lewicę pod skrzydła KO? Czy raczej przesunąć KO z powodów partyjnej gry w krąg wyznawców idei Jerzego Urbana? Mała gra.
Wielka gra, ta największa, toczy się na planie, którego otumanieni programami IV Departamentu dzisiejszych mediów nie znają, a kiedy o nim słyszą – potrafią tylko z niego szydzić.
Doskonale opisał go szczególnie chętnie wyszydzany – Sienkiewicz. Henryk oczywiście. Przypomnę kluczową scenę drugiego tomu „Potopu”. Cała Rzeczpospolita zalana obcymi wojskami, moskiewskimi i szwedzkimi. Jest tylko Jasna Góra, pod którą stoją Szwedzi i polscy kolaboranci, wzywając załogę klasztoru do „honorowej” kapitulacji. W refektarzu trwa narada. Część obrońców, „realistycznie” oceniając siły, proponuje rozważyć ofertę najeźdźców, „zważyć koniunktury”. Odpowiada im przeor, ksiądz Kordecki: „Owóż koniunktury są takie, że chybaby Bóg i Najświętsza Jego Rodzicielka umyślnie na tego nieprzyjaciela zesłali zaślepienie, aby miarę w swych nieprawościach przebrał”. Nie wszystkich to przekonało. „Wtem zdarzyła się i nowa wróżba; za oknem refektarza rozległ się niespodzianie drżący i stary głos żebraczki kościelnej Konstancji śpiewającej pieśń pobożną: „Próżno przegrażasz mi, husycie srogi,/ Próżno diabelskie wzywasz w pomoc rogi,/ Na próżno palisz i krwie nie żałujesz, / Mnie nie zwojujesz! / Choćby tu przyszły poganów tysiące, / Choćby na smokach wojska latające, / Nic nie wskórają miecz, ogień ni męże / Bo ja zwyciężę!”. — Oto dla nas przestroga — rzekł ksiądz Kordecki — którą nam Bóg przez usta starej żebraczki zsyła. Brońmy się, bracia, bo zaprawdę takich auxiliów nigdy jeszcze oblężeni nie mieli, jakie my mieć będziemy!”. „Nie ufajmy wiarołomnym! Nie ufajmy heretykom ani tym z katolików, którzy u złego ducha służbę przyjęli!” — wołały inne głosy, nie dopuszczając do słowa tych, którzy oponować chcieli”.
Dlaczego przywołuję ten dziś już prawie zapomniany cytat? Z dwóch powodów. Po pierwsze dlatego, byśmy nie przejmowali się specjalnie atakami, które przychodzą ze strony otwartych nieprzyjaciół Kościoła i Polski. Choćby „na smokach wojska latające” – nie przemogą. Uważajmy jednak i nazywajmy po imieniu znacznie bardziej niebezpiecznych owych „katolików, którzy u złego ducha służbę przyjęli”. Tych wszystkich, tak głośno dziś występujących zdrajców Kościoła, którzy go porzucili. Byłych księży, byłych zakonników, którzy dziś zawodem swego życia uczynili nurzanie we własnej żółci postaci świętych, tradycji i całości moralnego nauczania Kościoła. Także swoistych „katolickich” patocelebrytów, którzy nie mogą oderwać się od wielkich mediów (traktujących ich jak widły do gnoju) i zrobią wszystko, byle pozostać na ich „salonach”. Wreszcie nawet księży „nowej formacji”, jak autorów zasmucającego w swojej tchórzliwości i małostkowości oświadczenia „rzeczników Episkopatu” (wspomniał o tym niezwykle celnie na tych łamach Leszek Sosnowski).
Jan Paweł II napisał kiedyś, na 50-lecie „Tygodnika Powszechnego”, list, w którym wyraził swój osobisty ból z powodu poczucia opuszczenia przez to środowisko w czasie nowej fali ataków na Kościół po 1991 roku. Pisał wtedy do redaktora Turowicza tymi słowami: „Chodziło o to, ażeby zatrzeć w pamięci społeczeństwa to, czym Kościół był w życiu Narodu na przestrzeni minionych lat. Mnożyły się oskarżenia czy pomówienia o klerykalizm, o rzekomą chęć rządzenia Polską ze strony Kościoła, czy też o hamowanie emancypacji politycznej polskiego społeczeństwa. Pan daruje jeżeli powiem, iż oddziaływanie tych wpływów odczuwało się jakoś także w „Tygodniku Powszechnym”. W tym trudnym momencie Kościół w „Tygodniku” nie znalazł, niestety, takiego wsparcia i obrony, jakiego miał poniekąd prawo oczekiwać; „nie czuł się dość miłowany” – jak kiedyś powiedziałem”. Tej obrony nie możemy dzisiaj małostkowo odmówić.
Przywołałem jednak słowa Sienkiewicza z drugiego jeszcze powodu. Po to, by przypomnieć ostatnie przesłanie Jana Pawła II do rodaków. Zawarte zostało w liście datowanym 1 kwietnia 2005 roku, a skierowanym na ręce generała Zakonu Paulinów na Jasnej Górze z okazji zbliżającej się 350 rocznicy cudownej obrony Klasztoru Jasnogórskiego. Papież pisał: „Widmo całkowitej utraty suwerenności państwa niosło ze sobą groźbę zniewolenia polskiego ducha. Wielu utraciło wówczas nadzieję, porzucając wiarę ojców i poddając się panowaniu wroga, który jako jeden z celów stawiał sobie wykorzenienie katolicyzmu. […] Jasna Góra zadziwiła cały naród. Ona jedna potrafiła się obronić przed ‘potopem’, ostatnia wyspa niepodległego bytu i niepodległego ducha. […] Niech ten fakt mówi również do naszego pokolenia. Niech się stanie wezwaniem do jedności w budowaniu dobra, dla pomyślnej przyszłości Polski i wszystkich Polaków. Niech przywołuje do strzeżenia skarbca ponadczasowych wartości, aby korzystanie z wolności było ku zbudowaniu, a nie ku upadkowi”. I tego się trzymajmy.
Wielki przyjaciel Polaków, angielski pisarz Gilbert Keith Chesterton zauważył kiedyś, że bajki nie uczą wcale dzieci tego, że są smoki. To dzieci dobrze wiedzą i bez bajek. Najpiękniejsze opowieści, podnoszące ludzkość z upadku – takie jak Dobra Nowina o Zmartwychwstaniu, jak (w innej kategorii oczywiście) nasza fundacyjna opowieść mistrza Wincentego Kadłubka o smoku wawelskim, który został pobity przez synów Kraka, jak pieśń Konfederatów barskich Słowackiego, jak przytoczony fragment „Potopu” Sienkiewicza – uczą nas, że smoka można pokonać.
O tym nam przypomina Jan Paweł II. Także dzisiaj – a może właśnie dzisiaj – musimy sobie przypomnieć te słowa, tę naukę nadziei i siły z niej płynącej.