Tomasz Teluk
Autor jest założycielem i dyrektorem Instytutu Globalizacji (www.globalizacja.org)
Pekin nie dość, że ma potężną gospodarkę i przewagę w kluczowych dla przyszłości technologiach, to jeszcze zaczyna prężyć muskuły na arenie dyplomatycznej. Rywalizacja między Chinami a Stanami Zjednoczonymi się zaostrza. W tle oczywiście jest Tajwan, ale chodzi o coś znacznie poważniejszego – o przywództwo nad światem. Losy tej rywalizacji nie są przesądzone.
Na początku marca doszło do podpisania historycznego porozumienia, które normalizuje stosunki dyplomatyczne między Iranem a Arabią Saudyjską. Dotychczas tego typu akty miały miejsce przy wysiłku dyplomatów z Waszyngtonu. Tymczasem porozumienie zostało podpisane w Pekinie.
Sojusz satrapów
Od lat Rijad i Teheran były do siebie wrogo nastawione. Arabia Saudyjska sprzyjała Waszyngtonowi. Oba kraje prowadzą wojnę zastępczą w Jemenie. Czarę goryczy przelał atak na ambasadę saudyjską w Teheranie w 2016 r., po którym zerwano stosunki między krajami. Teraz w roli rozjemcy wystąpili Chińczycy. Sunnici i szyici wracają do stołu rokowań. Iran jest na czarnej liście wrogów wolnego świata. Pomaga Rosjanom w wojnie na Ukrainie, zaopatrując ich w śmiercionośne drony. Od lat stara się także zbudować broń atomową, przez co jest narażony na zachodnie sankcje i ataki ze strony Izraela. Teraz, pod auspicjami Pekinu, wydaje się to łatwiejsze. Obłaskawienie Rijadu i Teheranu może ożywić relacje handlowe tych krajów z Chinami. Pekin może zacząć się rozpychać na Bliskim Wschodzie. W grze oczywiście są surowce energetyczne. Jest to także sygnał ostrzegawczy dla Białego Domu. Saudyjczycy chcą się uwolnić od zależności od Stanów Zjednoczonych i zaczynają grę na dwa fronty.
Wszystko wskazuje jednak na to, że kontekst tego wydarzenia jest znacznie szerszy. Jesteśmy świadkami sojuszu satrapii, którego patronem jest Xi Jinping. Kolejnym krajem, który w nim uczestniczy, jest Białoruś. Świadczą o tym podróże Alaksandra Łukaszenki do Chin, a potem do Iranu. Oprócz Białorusi do nieformalnego porozumienia mogą przystępować także inne reżimy, jak Korea Północna, Rosja, Birma czy państwa Ameryki Południowej. Ostatnio prezydent Hondurasu Xiomara Castro ogłosiła, że jej kraj nawiąże dyplomatyczne relacje z Chinami, a prawdopodobnie zerwie je z Tajwanem. Chiny inwestują także krocie na kontynencie afrykańskim. Obecne są m.in. w Kongo, Angoli, Ghanie, Kenii czy Nigerii.
Pekin stara się także zostać rozjemcą w toczącej się wojnie na Ukrainie. Obecnie przewodniczący Xi Jinping rozpoczyna prorosyjską ofensywę dyplomatyczną. Zamierza udać się do Moskwy, a następnie rozmawiać z prezydentem Ukrainy Wołodymyrem Zełenskim. Efekt tej wizyty może być wyłącznie propagandowy.
Przewaga w wyścigu technologicznym
Niedawny raport Australijskiego Instytutu Polityki Strategicznej, dotyczący globalnego wyścigu technologicznego, musi niepokoić. Okazuje się, że Chińczycy mają przewagę w 37 spośród 44 krytycznych technologii dla światowej gospodarki. USA być może lepiej poradzą sobie z pandemiami czy wynalazkami w medycynie, ale Chińczycy są wyraźnie do przodu, jeśli chodzi o konstrukcje nowych silników odrzutowych, w tym z napędem hipersonicznym.
Tylko w siedmiu dziedzinach Amerykanie mają zdecydowaną przewagę. Przede wszystkim w produkcji półprzewodników, technologiach kwantowych i medycynie. Innymi technologicznymi mocarstwami świata zachodniego są Brytyjczycy, Niemcy, w mniejszym stopniu Francuzi. Mocną pozycję mają Korea, Australia, Japonia, Kanada, Singapur czy Malezja.
To Chiny jednak stają się główną międzynarodową potęgą. Chińska Akademia Nauk pretenduje do czołowej instytucji tego typu na świecie. Chińskie uniwersytety stają się coraz lepsze. Chińscy naukowcy zdobywają wiedzę na całym świecie, a niekiedy w sposób nieuczciwy kopiują technologie, którymi Zachód nie chciałby się dzielić. Chiny posiadają też zasoby, szczególnie chodzi o pierwiastki ziem rzadkich, które mogą decydować o rozwoju poszczególnych technologii w przyszłości. Wiele rynków zagrożonych jest monopolizacją ze strony Chin.
Mocna pozycja Pekinu jest widoczna w zakresie nowoczesnej komunikacji, także optycznej oraz systemów 5G i 6G. Chińczycy przewodzą w zakresie technologii wodorowych i amoniakowych, wykorzystywanych do produkcji energii, produkcji superkondensatorów czy baterii elektrycznych najnowszych generacji. Mają także dominującą pozycję na rynku inteligentnej analizy danych, fotowoltaiki czy recyklingu odpadów nuklearnych. Chińczycy skupiają u siebie firmy zajmujące się zaawansowanymi technologiami z zakresu biologii syntetycznej czy czujników fotonicznych. To, co jednak spędza sen z powiek Amerykanom, to przewaga w zakresie zaawansowanych silników odrzutowych, broni hipersonicznej, dronów, robotyki i systemów autonomicznych. Chińczycy mogą posiadać już nawet hipersoniczne pociski zdolne przenosić broń jądrową, o czym z zaskoczeniem dowiedział się amerykański wywiad w sierpniu dwa lata temu.
Rządzony przez partię komunistyczną kraj stał się nowym zagrożeniem dla świata. Jest dziś technologicznym supermocarstwem, po którym nie wiadomo, czego się spodziewać. A właściwie wiadomo – Pekin chce dominacji nad światem. Nie chce jej jednak zdobywać w sposób krwawy. Robi to subtelnie, wciągając do współpracy i uzależniając od siebie poszczególnie rynki i państwa.
Kiedy atak na Tajwan?
Jeśli przypomnimy sobie zdecydowane działania Pekinu w kwestii Tybetu czy Hongkongu, jest dużo bardziej prawdopodobne, że Chiny zaanektują Tajwan, niż odpuszczą sobie tę ważną pod względem strategicznym wyspę. Według analiz może się to stać już za dwa, trzy lata. Zależy to od gotowości chińskiej armii i sytuacji międzynarodowej. Centrum Stosunków Strategicznych i Międzynarodowych przewiduje, że ewentualna agresja nastąpi w 2026 r. i będzie kosztowała życie co najmniej 3,2 tys. żołnierzy amerykańskich oraz 10 tys. istnień po stronie chińskiej, co oczywiście nie jest problemem, bo jeśli jest państwo, które ma nieograniczone zasoby osobowe, to są to obecnie Chiny.
Istnieje jednak alternatywny scenariusz. Jest nim blokada wyspy. Tajwan jest uzależniony od importu energii, więc byłby to spory problem dla Taipei. Wojna byłaby katastrofą dla świata, sparaliżowałaby światowy handel i rozwój technologiczny. Nie mówiąc już o groźbie globalnego konfliktu o nieprzewidywalnych skutkach. Tego obie strony chciałyby uniknąć.
Tym, co ma powstrzymywać Chińczyków, jest AUKUS, czyli sojusz USA, Australii i Wielkiej Brytanii. Australia jest coraz bliżej stworzenia floty okrętów podwodnych o napędzie atomowym. Nie wiadomo jeszcze, czy będzie ona się opierała na swoich maszynach, czy na okrętach Stanów Zjednoczonych. Obecnie Australijczycy posiadają jedynie sześć konwencjonalnych okrętów podwodnych klasy Collins. Australijczycy wzbogacą się także o pociski manewrujące średniego zasięgu typu Tomahawk oraz inne rakiety dla lotnictwa. Trzy kraje mają także wspólnie opracować pociski hipersoniczne. Rozbudują także flotę niewykrywalnych bezzałogowców, bazujących na osiągnięciach sztucznej inteligencji.
Czy to wystarczy, by zrównoważyć zagrożenie ze strony Chin?