Tomasz Teluk
Autor jest założycielem i dyrektorem Instytutu Globalizacji (www.globalizacja.org)
Dla Berlina Trójmorze to Mitteleuropa – Europa Środkowa, która musi podlegać dominacji niemieckiej. Koncepcja jedności regionu pod dyktando Berlina jest żywa od XIX w. Nie udało się jej wdrożyć jednak ani siłą, ani środkami pokojowymi. Niemcy chciały początkowo torpedować projekt Inicjatywy Trójmorza, jednak gdy to się nie udało, przeszły do próby przejęcia nad nią kontroli. I była to próba równie nieudana.
Pod koniec sierpnia 2018 r. Polska poparła wniosek Niemiec o udział w pracach Inicjatywy Trójmorza w roli państwa partnerskiego. Poinformował o tym ówczesny szef Gabinetu Prezydenta Krzysztof Szczerski. Wówczas Warszawa widziała w tym kroku uznanie Inicjatywy Trójmorza jako ważnego projektu dla harmonijnego rozwoju i bezpieczeństwa w ramach Unii Europejskiej.
Trójmorze nie dla Niemiec
Berlin nie zawsze odnosił się przychylnie do tej inicjatywy. Gdy Trójmorze powstawało w 2016 r. jako forum współpracy 12 państw: Austrii, Bułgarii, Chorwacji, Czech, Estonii, Litwy, Łotwy, Polski, Rumunii, Słowacji, Słowenii i Węgier, Niemcy patrzyli nań podejrzliwie. Organizował się region obejmujący państwa stanowiące prawie jedną trzecią całkowitej powierzchni Unii Europejskiej, zamieszkały przez ponad 112 milionów ludzi w obszarze Adriatyku, Morza Czarnego i Morza Bałtyckiego.
Niemcy, jako obserwator, uczestniczyły już w obradach III szczytu Inicjatywy Trójmorza w Bukareszcie, gdzie był obecny niemiecki minister spraw zagranicznych Heiko Maas. W kolejnym, IV szczycie uczestniczył już prezydent RFN. Berlin, widząc, że nie zdoła przeciwstawić się dążeniom państw Europy Środkowo-Wschodniej do samostanowienia, postanowił nie tyle z nimi współpracować, ile niwelować amerykańskie wpływy w Europie, ponieważ Trójmorze miało od początku błogosławieństwo Waszyngtonu.
Gdyby prześledzić ewolucję niemieckiego stanowiska, należałoby o nim napisać, że formowało się ono od negacji do akceptacji. Początkowo Berlin wypowiadał się o Trójmorzu w sposób negatywny, co miało prowadzić do podziałów w UE. Dodatkowo przyznawało ono rolę przewodnią Polsce, którą próbowano podporządkować sobie w sposób polityczny i gospodarczy. Krytykowano także ówczesnego prezydenta Stanów Zjednoczonych Donalda Trumpa, który kończył z opiekuńczą rolą USA względem Europy Zachodniej i wzywał do wzięcia w swoje ręce przede wszystkim odpowiedzialności w kwestii bezpieczeństwa.
Zarówno USA, jak i państwa naszego regionu krytykowały Niemcy za politykę wobec Rosji, zwłaszcza w dziedzinie energetyki i wspólnych projektów infrastruktury krytycznej, takich jak gazociągi Nord Stream. Niemcy postrzegały tutaj Stany Zjednoczone jako swoją konkurencję, nie bacząc na konsekwencje dla bezpieczeństwa Starego Kontynentu, z czym borykamy się obecnie.
W końcu niemieckie MSZ zdecydowało się na zwiększenie zaangażowania w Europie Środkowo-Wschodniej. Berlin stał się obserwatorem tej inicjatywy w ramach UE, zyskując status podobny do USA czy instytucji międzynarodowych.
Jak tu podporządkować sobie Trójmorze
Status obserwatora nie jest satysfakcjonujący dla Berlina. Niemcy chciałyby kontroli nad inicjatywą. Berlin dostrzega tu szansę dla niemieckiego biznesu. Region jest dla RFN ważniejszy biznesowo niż największy partner handlowy, jakim są Chiny. To tutaj zlokalizowane są ważne zakłady przemysłowe. Niemcy chciałyby inwestować także w infrastrukturę, która wzmocniłaby ich obecność strategiczną.
Już w 2021 r. prezydent Niemiec Frank-Walter Steinmeier apelował, że Trójmorze musi stać się częścią europejskiej polityki inwestycyjnej i opierać się na europejskim systemie wartości. W praktyce oznaczałoby to podporządkowanie się innym wielkim unijnym projektom, takim jak Zielony Ład czy KPO. Dotychczas pełne członkostwo Niemiec w Trójmorzu w pełni popierają Austriacy. Polska jest jednak sceptyczna, obawiając się niemieckiej dominacji w regionie.
Wydaje się, że ścierają się tutaj koncepcja niemieckiej Mitteleuropy, czyli regionu poddanego dominacji Berlina, oraz polska międzywojenna doktryna Międzymorza, czyli bardzo ważna geopolityczna inicjatywa, która zabezpiecza suwerenność oraz interesy państw Europy Środkowo-Wschodniej właśnie przed zaborczymi skłonnościami dwóch wielkich żywiołów – rosyjskiego od wschodu oraz niemieckiego od zachodu.
Podczas gdy dla Polski oraz innych krajów regionu Trójmorze to szansa na bliższą współpracę regionalną w ramach UE oraz NATO zmierzająca do nadrobienia dystansu gospodarczego wobec Zachodu oraz integracja, która pozwala odpowiedzieć na współczesne wyzwania bezpieczeństwa energetycznego i militarnego, dla Berlina Trójmorze to tylko kolejne narzędzie, które trzeba okiełznać i wprzęgnąć, tak aby nie zawadzało strategicznym interesom czwartej gospodarki świata.
Mitteleuropa zakładała przecież strategiczną współpracę z Rosją, ponad głowami i wbrew interesom państw Europy Środkowo-Wschodniej. Niemcy realizowały i realizują jej założenia po dziś dzień. Inicjatywa Trójmorza wskrzesza zaś doktrynę federacyjną Józefa Piłsudskiego, choć oczywiście daleko jej do tego ideału. Trójmorze jest przecież zaledwie forum współpracy niepodległych państw w ramach dużo ważniejszych sojuszy międzynarodowych w Europie.
Warto też podkreślić, że Trójmorze jest wyłączną inicjatywą rodzimego obozu konserwatywnego. Koncepcja narodziła się w wyniku zwycięskich wyborów parlamentarnych i prezydenckich przez polityków Prawa i Sprawiedliwości w 2015 r. Opozycja spod znaku Platformy Obywatelskiej nie tylko przez lata realizowała niemiecką wizję polityki zagranicznej, ale konsekwentnie próbowała też dezawuować osiągnięcia polityki regionalnej w ramach Inicjatywy Trójmorza.
W superpaństwie nie ma miejsca dla Trójmorza
Obecność Niemiec w tej inicjatywie wyklucza przyjmowana przez Berlin optyka w polityce zagranicznej. To nie Trójmorze nie chce Niemiec, ale Niemcy nie chcą w ogóle istnienia Trójmorza i zasadniczo nic się w tej kwestii nie zmieniło. Berlin skupia się obecnie na swoim strategicznym projekcie politycznym przekształcenia Unii Europejskiej w superpaństwo. Temu służy odejście od zasady jednomyślności na rzecz zwykłej większości przy podejmowaniu najważniejszych decyzji w instytucjach europejskich.
Niemieccy politycy chcą zarządzanego przez siebie superpaństwa, z własną armią i polityką zagraniczną. Chcą zakończenia wojny na Ukrainie bez względu na wynik i powrotu do „business as usual” z Moskwą. Ponadto chcą wypierania Stanów Zjednoczonych z Europy, upatrując bezpieczeństwa w układaniu się z Kremlem. W jaki sposób? Tak jak widzieliśmy do tej pory – nawet za cenę utraty niepodległości niektórych państw, takich jak Ukraina, a może i Mołdawia czy kraje bałtyckie.
Koncepcja Polski oraz Inicjatywy Trójmorza jest zupełnie odmienna. Państwa Europy Środkowej widzą bezpieczeństwo w silnym sojuszu transatlantyckim. Chodzi o bezpieczeństwo militarne w ramach Sojuszu Północnoatlantyckiego oraz energetyczne dzięki maksymalnej dywersyfikacji dostaw źródeł energii. Mimo istniejących różnic wśród państw regionu myślę tu przede wszystkim o Węgrzech – jest to główna oś, wokół której budujemy swoją przyszłość.
Niemcy nie idą na współpracę z Polską, oni wciąż idą na zwarcie. Bombardując Polskę rozmaitymi pozwami, w których raz chodzi o praworządność, raz o ekologię, szachują nasz kraj finansowo, blokując należne nam środki unijne. Wszystko po to, aby obalić rząd Zjednoczonej Prawicy, realizujący politykę niepodległościową, i zastąpić go uległym rządem proniemieckim, takim jakim był rząd Donalda Tuska.
Dlatego tak ważne będą jesienne wybory i od nich będzie zależało to, czy Polska będzie regionalnym liderem, czy państwem satelickim Niemiec, eksploatowanym gospodarczo i społecznie.