Zbigniew Kuźmiuk
Zaledwie kilka dni po ogłoszeniu wyników wyborów, z których wynika, że obecna opozycja może stworzyć większość parlamentarną, a następnie utworzyć rząd, w przestrzeni publicznej pojawiają się wypowiedzi jej czołowych polityków, które dosłownie „mrożą krew w żyłach”.
Siemoniak znów chce zwijać wojsko
Właśnie w ostatni piątek w jednej z komercyjnych rozgłośni radiowych, były minister obrony z Platformy Tomasz Siemoniak, pytany czy przyszły koalicyjny rząd będzie dążył do utworzenia armii liczącej 300 tysięcy żołnierzy, stwierdził „Polska nie ma potencjalnego demograficznego na taką armię”.
I dalej rozwinął ten wątek „wielokrotnie publicznie mówiłem, że optymalnym rozwiązaniem jest 150 tysięczna armia zawodowa, 30-40 tysięcy żołnierzy obrony terytorialnej 20-30 tysięcy dobrowolnej zasadniczej służby wojskowej i zbudowanie kilkusettysięcznej rezerwy”.
Ta wypowiedź Siemoniaka miała miejsce w dniu w którym prezydent Joe Biden podczas orędzia wygłoszonego do amerykańskiego narodu, po raz kolejny ostrzegł świat, że jeżeli Ukraina przegra wojnę z Rosją, to kolejnymi krajami, które zaatakuje ten agresor, będzie albo Polska, albo państwa nadbałtyckie.
Oczywiście stwierdzenie byłego ministra o braku potencjału demograficznego Polski dla tak licznej armii jest nieprawdziwa, wszak 4-krotnie od nas mniejsze ludnościowo kraje, takie jak Grecja czy Izrael mają znacznie większe armie niż my.
W Izraelu to 174 – tysięczna armia ale także potężne rezerwy wynoszące aż 465 tysięcy dobrze przeszkolonych rezerwistów, Grecja z kolei to 160 tysięczna armia i ponad 220 tysięcy szkolonych przez wiele lat rezerwistów.
W Polsce to 120 tysięcy żołnierzy zawodowych, prawie 40 tysięczne Wojska Obrony Terytorialnej i ponad 20 tysięcy żołnierzy dobrowolnej służby wojskowej , ale żołnierzy rezerwowych prawie nie ma, a więc obecnie w sumie tylko ponad 180 tysięcy żołnierzy.
Rząd Prawa i Sprawiedliwości w swojej strategii przyjął, że docelowo w ciągu najbliższych lat armia osiągnie wielkość około 300 tysięcy żołnierzy i temu celowi służyły znacznie zwiększone zakupy sprzętu wojskowego i znaczny wzrost nakładów na obronę narodową do ponad 4 proc. PKB.
Cięcie wydatków na armię?
Wypowiedź Siemoniaka sugerująca ograniczenie liczebności armii, najprawdopodobniej oznacza zmniejszenie wydatków na ten cel, a także odstąpienie od części kontraktów na zakupy sprzętu wojskowego, szczególnie tych podpisanych z firmami z Korei Południowej.
Przypomnijmy, że Platforma ma wprawę w „oszczędzaniu” na wydatkach wojskowych, a polska armia bardzo boleśnie tego doświadczyła w czasach rządów PO-PSL, szczególnie w latach 2008-2013.
Konkretnie te coroczne cięcia wydatków na armię wyglądały następująco: w 2008 roku wydano 2,9 mld zł mniej niż zaplanowano (22,6 mld zł plan-19,7 mld zł wydatki), w 2009 roku o 1,7 mld zł mniej (24,7 mld zł plan-23 mld zł wydatki), w 2010 roku o 0,5 mld zł mniej (25,7 mld zł plan -25,2 mld zł wydatki), w 2011 roku o 0,8 mld zł mniej (27,5 mld zł plan-26,7 mld zł wydatki), w 2012 roku o 1,4 mld zł mniej (29,5 mld zł plan-28,1 mld zł wydatki) i w 2013 roku o 3,3 mld zł mniej (31,4 mld zł plan- 28,1 mld zł wydatki).
Sumarycznie w całym tym okresie od 2008 roku do 2013 roku, faktycznie na wojsko wydano aż o 10,6 mld zł mniej niż planowano, a ustawa o finansowaniu armii była corocznie łamana (na obronność przeznaczono wtedy tylko 1,95 proc. PKB).
Trzeba przy tym dodać, że te niewydane miliardy, to środki, które powinny być przeznaczone na modernizację armii i jej uzbrajanie, bo inne wydatki tzw. bieżące utrzymanie czy emerytury wojskowe (te są płacone z budżetu MON, a nie ZUS), zostały wtedy w pełni zrealizowane.
To właśnie z tych powodów za rządów PO-PSL z jednej strony wręcz masowo likwidowano jednostki organizacyjne wojska, z drugiej na uzbrojenie szły tylko niewielkie pieniądze, czego najbardziej spektakularnym przykładem wydatków na modernizację armii, był zakup 10 tysięcy tablic Mendelejewa, właśnie podczas kierowania resortem przez wspomnianego wyżej ministra Siemoniaka.
Jak już wspomniałem, rząd Prawa i Sprawiedliwości wydawał na armię blisko 150 mld zł rocznie, blisko 100 mld zł z budżetu i kolejne 50 mld zł ze specjalnego funduszu, a ich wydatkowanie odbywało się płynnie, polskie wojsko jest wyposażane sukcesywnie w nowoczesny sprzęt.
Według zagranicznych analityków jeżeli Polska finansowałaby na tym poziomie wydatki na zbrojenia, to w ciągu najbliższych 2-3 lat nasza armia będzie drugą pod względem potencjału, lądową armią w Europie.
Gdyby to, co mówi Siemoniak o wizji polskiej armii, miało stać się rzeczywistością, to wróci doktryna obrony na Wiśle przed agresorem ze Wschodu , ze wszystkimi tego konsekwencjami, jakie obserwujemy od blisko 2 lat na Ukrainie.
Pełnoskalowa, trwająca już blisko 2 lata wojna za naszą wschodnią granicą, ostrzeżenia płynące od wielu miesięcy ze Stanów Zjednoczonych, jak się okazuje, nie są jeszcze wystarczające dla czołowych polityków Platformy, którzy podobnie jak w latach 2008-2015, nie są zainteresowani rozwijaniem polskiej armii.