Ryszard Czarnecki
Oficjalne zaproszenie przez Unię Europejską do negocjacji członkowskich dla Ukrainy, Mołdawii, Bośni i Hercegowiny oraz – warunkowo – Gruzji było już wcześniej spodziewane. Na pewno jest to ważny krok dla kandydatów. Wiem to z własnego doświadczenia politycznego: niedługo, bo 13 grudnia, upłynie 26 lat od momentu, gdy Polska wraz z dziewięcioma innymi krajami została na szczycie UE w Luksemburgu zaproszona oficjalnie do podobnych negocjacji.
Miałem wtedy zaszczyt reprezentować na luksemburskim szczycie rząd Rzeczypospolitej Polskiej wraz z ówczesnym premierem oraz ministrem spraw zagranicznych. Pamiętam dumę, gdy wsiadałem na Okęciu do biało-czerwonego samolotu z orłem. Wiedziałem, że w życiu mojego kraju otwiera się nowy rozdział. Nie miałem złudzeń, że Polska wejdzie do UE w roku 2000, jak obiecał nam w Sejmie RP prezydent Francji Jacques Chirac. Oceniałem, że akces nastąpi w roku 2004 lub 2005, a więc co najmniej po siedmiu latach negocjacji.
Kijów, Kiszyniów, Tbilisi w UE, ale kiedy?
W przypadku Kijowa, Kiszyniowa, Tbilisi, Sarajewa potrwa to na pewno nie krócej. Ta decyzja Komisji Europejskiej oznacza, że te cztery kraje dołączają do grupy państw Bałkanów Zachodnich, które już wcześniej rozpoczęły te negocjacje. Są to: Czarnogóra, Macedonia Północna, Serbia i Albania.
Nie ma co ukrywać, że sytuacja, kiedy państwa, które nie rozpoczęły jeszcze konkretnych negocjacji, a zatem nie otworzyły jednego z blisko 30 (zwyczajowo) rozdziałów negocjacyjnych, dołączają do grupy krajów już mniej lub bardziej zaangażowanych w negocjacje z Brukselą, spowodować może wyłącznie spowolnienie akcesu tych drugich, a więc kilku państw z Europy Południowo-Wschodniej. Sądzę, że taki właśnie jest zamysł głównych rozgrywających w sprawie tempa rozszerzenia UE, a więc Niemiec i Francji.
Jeszcze niedawno, bo przed dwoma laty, Berlin i Paryż blokowały choćby wskazanie „mapy drogowej” dla tych państw dawnej Jugosławii, które nie znalazły się jeszcze w Unii Europejskiej. W listopadzie 2021 na corocznym szczycie UE–Bałkany Zachodnie, który odbywał się w trakcie prezydencji Słowenii na zamku w Bled, praktycznie, choć nie powiedziano tego oficjalnie, zapalono czerwone światło dla wejścia Czarnogóry, Macedonii Północnej i Serbii w roku 2028 lub 2029, co obiecywano im jeszcze w roku 2018. Wszystko zmieniła napaść Rosji na naszego wschodniego sąsiada. Otwarcie Unii na wschód oraz Europę Południowo-Wschodnią będzie wydarzeniem historycznym. Jednak na tej drodze pojawia się wiele przeszkód. Warto je omówić.
Minusy Ukrainy, problemy Mołdawii i ból głowy Gruzji
Minusami Ukrainy są: korupcja na dużą skalę mimo wysiłków prezydenta Zełenskiego i jego administracji, żeby ją ograniczyć; wielkość kraju, która powoduje znaczące koszty dla UE po akcesji poprzez dostęp Kijowa do instrumentów finansowych oferowanych przez Brukselę; tocząca się tam wojna może zaowocować precedensem: nie zdarzyło się bowiem dotąd w historii Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej i Unii Europejskiej, aby kraj będący w stanie wojny został przyjęty do wspólnot europejskich; wciąż duża rola oligarchów.
Problemem Mołdawii z kolei są: to, że część kraju od wielu lat znajduje się pod rosyjską okupacją i jest strzeżona przez rosyjskie wojska (Naddniestrze); również korupcja.
Bólem głowy Gruzji wydają się: znacząca obecność Rosjan spowodowana także tym, że wiele obywateli Federacji Rosyjskiej po agresji na Ukrainę przeniosło się do Gruzji, również z obawy przed wcieleniem do armii. Oczywiście częściowo także obywatele Rosji, którzy są etnicznymi Gruzinami, mają gruziński paszport, a teraz, nieraz po latach, wyjechali z Rosji do ojczyzny; obecność wojsk rosyjskich na terytorium Gruzji (Rosjanie zajmują tam Osetię Południową i Abchazję); kazus byłego prezydenta Gruzji Michaiła Saakaszwilego, który przetrzymywany jest w więzieniu, co w oczywisty sposób nie może podobać się w przywiązanej do standardów Unii Europejskiej; oskarżenia o powiązania z Rosją byłego premiera i najbogatszego Gruzina Bidziny Iwaniszwilego. Jest on głównym rozgrywającym na gruzińskiej scenie politycznej od lat i to on stoi za rządzącą kolejną kadencję partią Gruzińskie Marzenie.
Obciążenia Serbii, problemy reszty
Obciążeniem Serbii w negocjacjach z UE są z kolei: nieuregulowane relacje z Kosowem, a więc państwem, które powstało na ziemiach będących kolebką serbskiej państwowości; bliskie, zdaniem wielu polityków i ekspertów Zachodu, relacje władz w Belgradzie z Rosją.
Problemem Macedonii Północnej w relacjach z Brukselą mogą być: historyczne spory z Bułgarią (silna bułgarska mniejszość w tym kraju). Może to teoretycznie spowodować sprzeciw Sofii przy przyjmowaniu Macedonii do Unii; Skopje posługuje się oficjalną nazwą „Macedonia Północna”, co zostało wymuszone przez Grecję. Również Ateny ze względów historycznych mogą opóźniać wejście Bułgarii do Unii.
Najszybciej do UE – oczywiście jeżeli nie wejdzie cała grupa państw jednocześnie – dołączy Czarnogóra. Jej silnym atutem jest mała powierzchnia. Zatem ustępstwa finansowe wobec Podgoricy ze strony UE nie będą istotnym obciążeniem dla unijnego budżetu. Problemem może okazać się: znaczący wzrost liczby mieszkańców tego kraju – Rosjan, którzy błyskawicznie otrzymują czarnogórskie obywatelstwo; o kraju tym mówi się, że żyje z przemytu. Nawet jeśli jest to wobec tego 600-tysięcznego państwa fake news, nie pomoże w rozmowach o członkostwie w UE z Brukselą.
Przeszkody dla Albanii w akcesji unijnej? Problem korupcji, braku niezawisłości sądów w tym kraju; nikt tego nie powie w świecie „politycznej poprawności” Zachodu, ale co najmniej niektóre państwa UE mogą opóźniać akces Tirany ze względu na to, że jej wejście do Unii oznaczałoby, iż na brukselskim pokładzie znalazłby się pierwszy kraj z większością muzułmańską. A to po fatalnych doświadczeniach z polityką migracyjną UE może spowodować sprzeciw wielu stolic państw członkowskich.
Bośnia i Hercegowina bliżej UE, Kosowo poza grą
Potencjalny akces Bośni i Hercegowiny do Unii Europejskiej byłby najbardziej kontrowersyjną decyzją Brukseli. To sztuczne państwo – silnie zantagonizowane wewnętrznie ze względu na różnice interesów i uprzedzenia między katolickimi Chorwatami, prawosławnymi Serbami i muzułmańskimi Bośniakami – ma problemy samo z sobą, sprawia wrażenie państwa sezonowego, a przede wszystkim jest całkowicie na garnuszku organizacji międzynarodowych.
Tymczasem jak na razie formalnie do unijnego salonu nie zaproszono najmłodszego państwa Europy, czyli Kosowa. Tutaj przeszkodami są: korupcja czy też konflikt z zamieszkującymi te ziemie od wieków Serbami. Końca tego konfliktu nie widać i wydaje się, że nie mają na niego pomysłu ani Prisztina, ani Belgrad, ani Bruksela. Ma natomiast na pewno Moskwa, która inwestuje w dolewanie oliwy do ognia.
Przed UE stoją trzy możliwe scenariusze. Pierwszy – to czy przyjąć te kraje razem, czy podzielić akcesję na grupy, nagradzając tylko prymusów? Drugi – czy dokona się tego jednak pod koniec tej dekady, czy dopiero w kolejnym dziesięcioleciu? Wreszcie trzeci – czy wymusić na krajach kandydujących zgodę na szybsze przyjęcie, pod warunkiem zrzeczenia się dostępu do instrumentów finansowych UE, przynależnych tylko członkom (oferta Brukseli brzmiałaby wtedy: „wchodzicie szybciej, ale nie korzystacie ze wszystkich kranów finansowych”), a może odwlec ich akces w obawie przed kosztami?
Oby dalej w polityce rozszerzenia Unii aktywny udział brała Polska.