Trawestując Karola Marksa, możemy powiedzieć: „Widmo eurorealizmu krąży nad Europą”! Wszystkie sondaże, zarówno te robione specjalnie pod kątem wyborów do Parlamentu Europejskiego, jak i te, które odnoszą się do poparcia w poszczególnych krajach UE, pokazują, że Stary Kontynent skręca w prawo. Nie jest to nagły zwrot, jakiś niespodziewany gamechanger wywołany jednym lub drugim wydarzeniem. To dłuższy proces, widoczny w Europie praktycznie już trzeci rok.
Zwycięstwa partii sceptycznych wobec imigrantów i chcących patrzeć na ręce unijnej biurokracji w Skandynawii (Szwecja i Finlandia), Europie Środkowo-Wschodniej (Węgry i Czechy) oraz na Półwyspie Apenińskim korespondują z wynikami badań, które wskazują na znaczący wzrost poparcia dla partii centroprawicowych i prawicowych w dwóch największych krajach członkowskich UE, czyli w Niemczech i we Francji. Chodzi nie tylko o wzrost poparcia dla formacji krytykujących europejski establishment i odległych od unijnego mainstreamu, lecz także o fakt, że nawet ugrupowania, które są częścią głównego nurtu, zwłaszcza będące członkami międzynarodówki chadeckiej (Europejskiej Partii Ludowej) oraz liberalnej, skręcają w prawo i przejmują retorykę formacji eurorealistycznych, należących do Europejskich Konserwatystów i Reformatorów lub nawet partii eurosceptycznych, będących członkami frakcji ID (Tożsamość i Demokracja).
Austria, Holandia i Czechy – tam rządzi prawica
W ostatnim czasie było to widać choćby w trzech krajach: Austrii (chrześcijańsko-demokratyczna Austriacka Partia Ludowa), Holandii (liberałowie premiera Marka Ruttego) i Czechach (liberałowie z partii ANO byłego premiera Andreja Babiša). Widać to także na przykładzie rządzącej przez cztery kadencje Niemcami formacji CDU-CSU, która pod przywództwem Friedricha Merza, niegdyś skazanego przez Angelę Merkel na polityczny margines, skręciła w prawo. Skądinąd dzięki temu ograniczyła ona i tak wyraźny wzrost poparcia dla eurosceptycznej i antyimigracyjnej Alternatywy dla Niemiec (AfD). Ta ostatnia, dotąd ostro krytykująca strefę euro, jeszcze bardziej się zradykalizowała i zaczęła się domagać wyjścia kraju z UE.
Ostatnie badania europejskiej opinii publicznej przed zaplanowanymi wyjątkowo nie na maj, lecz na pierwszą dekadę czerwca (6–9 czerwca) wyborami do Parlamentu Europejskiego sugerują spadek w sondażach partii z trzech głównych europejskich rodzin politycznych – mowa o chadekach z Europejskiej Partii Ludowej, socjalistach z S&D i liberałach z Renew – oraz skokowy wzrost poparcia dla eurosceptyków i eurorealistów. Oczywiście wpływy w poszczególnych międzynarodówkach i grupach politycznych mają w Parlamencie Europejskim – tak jak kapitał – swoją narodowość. Chadekami i ludowcami rządzą Niemcy, socjalistami – Hiszpanie, liberałami – Francuzi, eurosceptykami – również Francuzi, a eurorealistami – Polacy z Prawa i Sprawiedliwości.
Ostatni sondaż przeprowadzony przez brukselską European Council on Foreign Relations (ECFR) w 27 krajach członkowskich UE pokazuje spadek poparcia dla ludowców z 25 do 24 proc., socjalistów z 20 do 18 proc. i liberałów z 14 do 12 proc. Oznacza to, że partie te po raz pierwszy są na granicy większości w PE – osiągają bowiem 54 proc. poparcia łącznie. W sytuacji gdy w Brukseli ani Strasburgu nie ma mowy o ponadnarodowej dyscyplinie frakcyjnej, a do tego dochodzi politycznie motywowana absencja, oznacza to, że mainstream w praktyce nie ma większości.
Największymi beneficjentami zmian nastrojów w Europie są partie prawicowe, krytykujące UE mocno albo… jeszcze mocniej. Poparcie dla eurosceptyków rośnie w tych badaniach do 14 proc., a dla konserwatystów do 12 proc. Oznacza to, że eurosceptyczna Tożsamość i Demokracja stałaby się trzecią frakcją w europarlamencie, po ludowcach i lewicy, a konserwatyści czwartą przy porównywanej do liberałów liczbie mandatów. Jeszcze w latach 2014–2019 eurorealiści z EKR z blisko setką posłów byli trzecią grupą polityczną z PE, po EPL i S&D.
Zjednoczenie prawicy i jedna frakcja w PE?
Choć badania wspomnianego już brukselskiego think tanku ECFR uwypuklają tendencję skrętu w prawo, to nie stawiają kropki nad „i”. Oto bowiem analiza ta zakłada dość mechaniczne przeliczenie głosów bez możliwości rozważenia różnych wariantów. A ja właśnie o to się pokusiłem.
Gdy doda się głosy obu frakcji prawicowych: konserwatywnej/eurorealistycznej i eurosceptycznej, a także uzupełni się o kilkanaście „szabel”, którymi dysponować będą po czerwcowych wyborach Węgrzy z Fideszu Viktora Orbána, to okaże się, że krytykująca politykę imigracyjną i centralizację Unii superfrakcja prawicowa może liczyć aż na 183 mandaty i być grupą polityczną numer 1 w Parlamencie Europejskim. Niektórzy analitycy dodawali automatycznie przewidywane liczby posłów obu grup, ale nie uwzględniali Węgrów. Po uzupełnieniu liczby miejsc w PE o Madziarów jedna prawicowa frakcja ma więcej głosów niż Europejska Partia Ludowa z jej 173 mandatami. Nawet jeśli nie jest to wariant pewny ani szczególnie prawdopodobny, to jednak integracja jest niezbędna i warto o niej myśleć oraz na jej rzecz działać. Skłócona prawica w Brukseli i Strasburgu będzie wyszydzana, niemiłosiernie ogrywana bądź traktowana instrumentalnie przez mainstream.
Za to prawica zjednoczona może aspirować do znaczącej liczby stanowisk w PE i mieć realny wpływ na proces decyzyjny. O ile – jak to bywa – nie będzie otoczona „kordonem sanitarnym”, co miało miejsce wobec eurosceptyków w czasie kadencji 2014–2019 i 2019–2024 oraz Niemców z naszej frakcji Europejskich Konserwatystów i Reformatorów w latach 2014–2019. Można rozważać, bardziej na papierze niż w rzeczywistości, potencjalny wariant koalicji centroprawicy (EPL) z eurorealistami i eurosceptykami jako alternatywę dla tradycyjnej „wielkiej koalicji” establishmentu chadecko-socjalistyczno-liberalnego. Ten czysto teoretyczny sojusz „na prawo od centrum” miałby niemal 50 proc. mandatów w europarlamencie. O ile mogę sobie wyobrazić przy wielu zastrzeżeniach jedną wielką grupę prawicową, o tyle zupełnie nie wierzę w uznanie zasady „nie ma wroga na prawicy” i połączenie w koalicję EPP z ECR i ID.
W 18 krajach UE prawica na wyborczym podium
Polska będzie miała 52 mandaty w kadencji Parlamentu Europejskiego 2024–2029. Według różnych symulacji Prawo i Sprawiedliwość może liczyć na zwycięstwo i wynik w granicach 19–24 mandatów – większość ośrodków sondażowych daje nam 19–20 miejsc w PE. Polska ma szansę być jednym z dziewięciu krajów UE, w których wybory może wygrać prawica eurorealistyczna lub eurosceptyczna. Poza nami są to: Francja, Włochy, Holandia, Belgia, Austria, a w naszym regionie pozostałe kraje Grupy Wyszehradzkiej: Węgry, Czechy i Słowacja. Dodajmy jednak, że w kolejnych dziewięciu państwach członkowskich UE – a to daje już w sumie 2/3 wszystkich członków Unii – prawica będzie na wyborczym podium, zatem zajmie miejsce drugie lub trzecie.
To, że Europa skręca w prawo – to jasne. Na ile jednak będziemy mieć wpływ na kierowanie unijnym pojazdem: oto jest pytanie.