Izabela Kloc
Poseł do Parlamentu Europejskiego, Prawo i Sprawiedliwość.
Parlament Europejski pogrąża się w korupcji. Komisja Europejska robi skok na władzę, która jej się nie należy. Radą Europejską rządzi respekt i strach przed Niemcami. Unia Europejska obchodzi w tym roku 30 lat istnienia. Trudno się spodziewać wesołej imprezy urodzinowej.
Od wielu lat na początku stycznia słyszymy komentarze, że właśnie ten rok będzie przełomowy. Zdążyliśmy się już przyzwyczaić do tych proroctw choć są spore szanse, że tym razem mogą się one spełnić. W jubileuszowy rok Unia Europejska wchodzi ze zbyt dużym bagażem negatywnych doświadczeń, aby wszystkie spory, konflikty, niejasności i rozczarowania mogły rozejść się po kościach.
Historyczne przełomy często zaczynają się od pozornie małych spraw
Aferę katarską próbowano na początku przedstawić jako wpadkę pojedynczego polityka. Szybko jednak się okazało, że Eva Kaili nie była jedyną czarną owcą w socjalistycznej rodzinie. Przewodnicząca Parlamentu Europejskiego Roberta Metsola wszczęła procedurę uchylenia immunitetu dwóm kolejnym deputowanym – Andrea Cozzoliniemu z Włoch i Belgowi Markowi Tarabella. Obaj zawiesili już swoje członkostwo w Grupie Postępowego Sojuszu Socjalistów i Demokratów. Ustalenia belgijskiej policji przyniosły kolejne rewelacje.
Okazuje się, że nie tylko Katar, ale także Maroko mogło brać udział w korumpowaniu unijnych polityków w zamian za poprawę wizerunku.
Tym razem miało chodzić o wpływanie na treść rezolucji dotyczących Sahary Zachodniej, która częściowo znajduje się pod marokańską okupacją. Jeśli wierzyć medialnym przeciekom obecna afera na tym może się nie skończyć. To jedynie wierzchołek skrywający szarą, a raczej czarną strefę łapówek, płatnej protekcji i kupowania wpływów. Dla unijnych elit musi to być szczególnie bolesne, że w proceder są uwikłani socjaliści. Mit szlachetnej lewicy walczącej o lepszy świat jest przecież jednym z fundamentów ideowych współczesnej Unii Europejskiej.
Ta sytuacja ma znacznie poważniejsze konsekwencje, niż tylko rysa na wizerunku pojedynczej formacji politycznej.
W ostatnich latach lewicy udało się skutecznie zawłaszczyć wyobraźnię znacznej częścią europejskiej opinii publicznej. To środowisko wyznacza trendy w modzie, obyczajach i nawykach konsumpcyjnych. Narzuca normy poprawności politycznej i wskazuje nowych wrogów w ramach „cancel culture”. Lewica wspiera chuligańskie wybryki radykalnych działaczy ekologicznych i stoi za tak absurdalnymi rozwiązaniami, jak prawo do zmiany płci raz do roku. Co najciekawsze, te anarchizujące pomysły mogą liczyć na wsparcie ze strony wielu globalnych grup kapitałowych, które chcą dołączyć do „postępowej” awangardy. Na pierwszy rzut oka wygląda to absurdalnie, kiedy kapitaliści kibicują lewakom, chyba że jest ukryte drugie dno. Współczesna lewica ewoluuje i odcina się od historycznych korzeni.
Socjaliści zrzucają czerwoną skórę przybierając tęczowo-zielony kamuflaż
Weszli na scenę walcząc o prawa pracownicze i socjalne. Teraz zajmują się klimatem, afirmacją mniejszości seksualnych i bezkrytycznym podejściem do kwestii migracji. Taki układ pasuje elitom finansowym i gospodarczym, ponieważ lewicowa agenda skutecznie odwraca uwagę od największego wyzwania współczesności, jakim jest nierówność w dostępie i dystrybucji dóbr. Mówiąc prościej: bogaci się bogacą, a biedni biednieją. Wcześniej czy później musi to doprowadzić do cywilizacyjnego krachu. Na razie jednak opinia publiczna nie zajmuje się tym problemem, ponieważ lewica skutecznie dostarcza „poważniejszych” tematów zastępczych. Przypadek Evy Kaili może okazać się kroplą drążącą skałę. Już zaczynają się pojawiać pytania o przyczyny lewicowego przechyłu we współczesnym świecie. Na ile są to procesy spontaniczne, a na ile sterowane? A jeśli tak, to przez kogo i w imię jakich korzyści?
Pod koniec ubiegłego roku pojawiła się jeszcze jedna informacja, która choć nie jest aferą, to może zmienić postrzeganie Unii Europejskiej.
Ujawniono, że w 2021 roku Niemcy wniosły do kasy Unii Europejskiej 25 miliardów euro, a zarobiły na wspólnotowym rynku aż 132 mld. Oznacza to ponad pięciokrotne przebicie. Wiedzieliśmy, że Unia Europejska jest najlepszym interesem dla Niemiec, ale chyba nikt się nie spodziewał, że profity mogą być aż tak wielkie. Około 67 proc. tamtejszego eksportu trafia na jednolity rynek UE.
Nie chodzi o to, aby wokół tych danych bić antyniemiecką pianę, ale należy z nich wyciągnąć odpowiednie wnioski na przyszłość.
Unia Europejska zmierza w stronę sfederalizowanego państwa i siłą rzeczy taki proces musi się kręcić wokół najsilniejszego podmiotu. Argument, że na głębokiej integracji kraje członkowskie stracą tożsamość jest ważny, ale są też inne, nie mniej alarmujące. Niemcy muszą coś zrobić ze swoją nadwyżką kapitałową. Kiedyś chcieli Lebensraumu (przestrzeni życiowej) teraz potrzebują Wirtschaftraumu (przestrzeni gospodarczej). – Celem naszych dążeń musi być stworzenie zjednoczonej Europy. Tylko Niemcy mogą naprawdę zorganizować Europę – przez szacunek dla Czytelników pomińmy kto w 1943 roku był autorem tego cytatu. W każdym razie ten sposób myślenia pozostał w niemieckim DNA. Olaf Scholz obejmując urząd kanclerski wśród priorytetów swojego rządu wymienił działania na rzecz dalszej integracji Unii Europejskiej i zadeklarował gotowość do przewodzenia temu procesowi.
Problem w tym, że wspólnotowy rynek może się okazać niewystarczający dla ambicji i potencjału niemieckiej gospodarki.
To jest niedobra wiadomość dla pozostałych członków Unii Europejskiej. Socjalistyczny kanclerz Scholz nie czuje większych oporów przed konszachtami z dyktatorami. Przez lata budował wspólną przestrzeń polityczno-gospodarczą z Putinem. Wojna ograniczyła to braterstwo co nie znaczy, że niemiecki przywódca stracił słabość do dyktatorów. Ubiegłoroczne spotkanie Scholza z Xi Jinpingiem dało światu dosyć czytelną informację. Skoro Niemcy nie mogą – na razie – prowadzić interesów z Rosją, nic nie stoi na przeszkodzie, aby przerzucili się na totalitarne Chin. Jest to niepokojący sygnał dla Unii.